3 października 2011

42. Neljäskymmenestoinen. Zupa ze łzami.

W tym mieście nawet utopić się nie da, bo jak już stajesz przy barierce mostu, gotowy do skoku, w koniuszkach palców czując delikatne mrowienie a włosy na głowie lekko jeżą się z podniecenia, uginając nieznacznie kolana napinając mięśnie do skoku, nagle czujesz na swoim ramieniu masywną dłoń. Odwracasz głowę z wyraźnie malującym się na twarzy zdziwieniem pomieszanym z zaskoczeniem i widzisz wpatrującego się w Ciebie mężczyznę.

Poranek był piękny, ciepły i słoneczny. Kawa i śniadanie na balkonie to idealne rozpoczęcie dnia, tygodnia i czegoś na nowo. Gdzieś w neuronach pałętała się myśl w pamięci, że coś się w nocy zaczęło i coś się skończyło.

Telefon milczał jak zaklęty od samego świtu. Delikatny zefirek jesienny muskał włosy i skronie, a uszy łapczywie wychwytywały szum uliczny i nieliczne słowa i kroki przechadzających się pod oknami bloku ludzi.
Delikatnie szumiały liście na drzewach w sąsiednim parku. Szczekał pies.

Kawa smakowała jak zwykle tak samo. Wariacji nie można było się spodziewać, nie można było sobie na nie pozwolić. Każde odchylenie od normy spowodowałoby nieograniczony przypływ ekstatycznych doznań nie mających nic wspólnego z pobudzającym i stawiającym powieki do pionu działaniem kofeiny. Zwykłe cappuccino bez pianki. Bez cukru. Bez tłuszczu. Bez papierosa. Bez śniadania. Beżowy płyn o twardym i konkretnym gorzkim smaku w biało-czerwonym kubku na balkonie.

Myśli z każdym łykiem nabierały kształtów i sensu, a dzień stawał się głębszy zupełnie współmiernie do głębi smaku kawy i bliskości dna kubka.
"Kurcze. W nocy dostałem chyba jakiś sms". Myśl otrzeźwiła umysł jak szklanka zimnej wody śpiącego.
Poły szlafroka zsunęły się po udach na boki odsłaniając zwisające luźno jądra, na których zaspany jeszcze leżał penis.
Sąsiedzi są wścibscy. Zakryte przyrodzenie drgnęło od bodźca. "Faktycznie. Wiadomość jest". I była jedynie potwierdzeniem przypuszczenia wzbudzonego przez mętne myśli, że coś się skończyło. Ta myśl, jaskrawa już teraz jak słońce zdawała się wciąż mimo wszystko nie być realna.

Samobójcy nie planują swoich samobójstw. Zwyczajnie to robią. W najmniej oczekiwanym dla siebie i otoczenia momencie łapią za nóż, żyletkę, sznur. Stają na barierkach mostów nad rzekami, wiaduktach kolejowych, wskakują pod pędzące samochody lub lekkim zamaszystym ruchem połykają fiolkę tabletek kolorowych jak tęcza. Nie piszą listów pożegnalnych, nie obdzwaniają najbliższych, nie zakładają odświętnego stroju.

-Czekaj chwilę. Dlaczego chcesz to zrobić? - zapytał ciągle trzymając masywną dłoń na ramieniu.
-Daj mi spokój człowieku!
-OK pozwolę Ci skoczyć, ale odpowiedz mi tylko na pytanie. - jego dłoń wciąż spoczywała nieruchomo.
-Eh... czytałem książkę. To znaczy... byłem na spacerze, czytałem książkę, rozmawiałem ze znajomą z uczelni, w zasadzie najpierw z nią rozmawiałem a później czytałem książkę i spacerowałem. Oj to nie ma sensu, czego w ogóle ty chcesz facet?
Patrzył pytająco. Nic nie odpowiedział.
-Cholera! Nie pytaj mnie dlaczego chcę to zrobić! To wszystko kupy się nie trzyma, nawet kawa ze śniadania mi się w żołądku kotłuje. Byłem zrobić test. Wiesz o co mi chodzi?
-Domyślam się. - pokiwał głową. -Dzisiaj? Wynik?
-Nie wiem, jutro będzie do odebrania, ale to nieważne. Ten spacer, książka, test... cholera dzień inny niż wcześniejsze. Sześćdziesiąt jeden dni kompletnie bez znaczenia. On nie robił testu. Nie wiem czy robił, nigdy nie mówił. Cholera by go! Śmierdziel zasrany! Kłamca... - głos ugiął się nieznacznie i zawisł w powietrzu.

W poczekalni siedziało kilka osób. Jedna dziewczyna, reszta to faceci, z których prawie każdy był na pewno gejem. Młody chłopak w białej koszulce i szarych dżinsach przekładał nerwowo nogę na nogę ocierając brązowymi trampkami co rusz o skórzaną kwadratową torbę w kratę zawieszoną na ramieniu fotela.
-Pan się tak nie denerwuje - rozległ się głos któregoś z cierpliwców. Pewnie był tam kolejny raz w życiu i nie straszne mu było oczekiwanie na jakiś los.
Młody schwycił jedną z gazet leżących w bawełnianym koszu i zaczął ją energicznie przeglądać.

-Chyba wiem co masz na myśli. - właściciel wielkiej łapy spojrzał głęboko w oczy trzymanemu przez siebie.
-Nie sądzę, tacy jak Ty tępią takich jak ja. Nie masz pojęcia o czym myślę.
-Tacy jak ja, są tacy jak Ty. Nie ma takiego wagonika, którego nie da się odczepić. Zapomniałeś chyba o swojej życiowej dewizie.
Cholera jasna! Facet jest mistrzem w czytaniu myśli czy spadł z nieba!? A może ja mówię nie będąc świadomym tego że mówię.
-Zapomniałeś. I nie przejmuj się tym. Serio nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy. Masz teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia. - jego dłoń zwolniła uścisk i poklepała lekko trzymane przed chwilą ramię. - A teraz skacz, zgodnie z obietnicą pozwalam Ci.
Mężczyzna odwrócił się i pomaszerował wzdłuż mostu. Dopiero teraz okazało się, że miał na sobie ciemnoniebieskie dżinsy i niebieski T-shirt opięty na pokaźnych ramionach. Był łysy.

Pocieszenia i życzenia wszystkiego dobrego były cienkie jak barszcz, który właśnie zjadł. Z cieknącym gilem i szklanymi oczami gapił się chwilę w talerz. Póki nie przypomniał sobie nieznajomego z mostu. Zupę przyprawił łzami. Znów pamiętał to o czym zapomniał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz