31 sierpnia 2011

24. Dvacátéčtvrtá. Co w sercu to na...

Lalala. Drzwi piekarni skrzypnęły lekko i wtedy właśnie C. poczuł ciepły powiew i zapach świeżego chleba pomieszany z wonią różnego rodzaju bułek drożdżowych, rogali i strudli.
Uśmiech na jego twarzy świadczył jedynie o tym, że to dobry dzień ogólnie rzecz ujmując.

Wybrał chleb, złapał za chałkę i odwrócił się twarzą do lady, ladeńki, na której ułożony stos jagodzianek ze świeżymi jagodami ledwo trzymał pion. Jeszcze chwila i zawaliłby się z lekkim łomotem uderzającego o ziemię ciasta drożdżowego. Tuż obok stała maleńka maszyna imitująca kasę fiskalną, a może była to kaseńka fiskalna, z brudnymi żółtymi klawiszami i maleńkim wyświetlaczem, na którym co jakiś czas migały dwie kropki pomiędzy liczbami wskazującymi godzinę. Czasem pojawiała się cena.

Za ladą siedziała kobieta ok. 50. W jasnej pstrokatej bluzce z wielkim dekoltem, z którego wyzierały na świat pokaźne acz obwisłe piersi nakrapiane drobnymi pieprzykami i gdzieniegdzie pomarszczone jak jabłko wysuszone na słońcu. W samym szpicu dekoltu tuż między piersiami zadzierzgnięty był kawałek metalu w dziwacznym kształcie, coś co przypominało połamanego pająka z długimi odnóżami.
Włosy miała spięte drewnianą spinką w jakiegoś koka, który najprawdopodobniej został rozmierzwiony przez czyjąś dłoń lub dość silny wiatr. Tego dnia była ładna słoneczna pogoda, bezwietrzna. C. stawiał na dłoń jakiegoś piekarza.

-Dzień dobry! - z promiennym uśmiechem C. zagaił rozmowę chcąc zapłacić za pieczywo, które dzierżył w dłoniach.
-Bry! Co się pan tak cieszy!? Wyglądam śmiesznie czy mam brudne usta? - odrzekła kobieta.
-Niee, wygląda pani całkiem normalnie. Mam dobry dzień zwyczajnie, więc zakładam, że uśmiech będzie odwzajemniony. - uśmiechnął się i oczekując na odwzajemnienie reakcji położył pieczywo na blacie, blaciku.
-Niech panu będzie. - wyszczerzyła złowrogo swoje żółte od papierosów i kawy zęby rozciągając do granic możliwości intensywnie czerwoną szminkę na ustach i marszcząc przy tym znacznie czoło.

Sytuacja była zabawna. Teraz C. naprawdę się roześmiał na widok tak groteskowej twarzy, ale uznał, że było to nawet urocze. Kobieta zareagowała i oboje śmiali się właściwie nie wiadomo z czego i po co.
Ludzie którzy właśnie wchodzili do piekarni uznali, że coś musiało się wydarzyć niesamowitego przed chwilą w tym małym pomieszczeniu oddzielonym od szumnego świata skrzypiącymi drzwiami i kotarą z gumowo-plastikowych pasów zwisających z sufitu niczym liany w lasach tropikalnych. Wchodzili pojedynczo, każdy z krzywym uśmiechem na twarzy, myśląc zapewne że i im się udzieli ogólnie radosny nastrój.
C. wyszedł pokonując girlandę gumowych pasów. Na odchodne usłyszał tylko - Do widzenia! I dzięki, że mi pan poprawił humor!

30 sierpnia 2011

23. Třiadvacátý. Błędne koło.

Nawet 10 miliardów bakterii w ciągu dobry opanowuje Twoją toaletę - mówi jeden z producentów środków czystości i dezynfekcji.
Zawiera 10 miliardów bakterii wspomagających naturalne procesy odpornościowe - mówi jeden z producentów jogurtu.
Skąd zatem w moim kiblu rzeczone 10 miliardów bakterii skoro nie jem jogurtu zawierającego 10 miliardów bakterii L. casei d.?
Śmierdzi mi to nie tylko gównem, ale i błędnym kołem.
Średnio w dupie przeciętnego człowieka żyje od 7 do 10 gatunków bakterii stanowiących ok. 15% składu kału. W ogromnej większości są to bakterie symbiotyczne, rzadko bakterie patogenne (dur brzuszny czy cholera). Głównie sławetne Escherichie i mniej znane Enterococcusy - obie grupy naturalnie występujące w ciele człowieka. Czasem trafi się coś innego.
W ustach przeciętnego zjadacza chleba znajduję się od 600 do 700 gatunków drobnoustrojów (w tym grzyby, pleśnie i wirusy). Z czego ok 170 gatunków jest próchicogennych (głownie Streptococcucy i Lactobacillusy).
Już dawno badania prowadzone przez niezależne ośrodki oraz SANEPID udowodniły, że deska sedesowa jest ok 70 razy czystsza niż deska kuchenna, głównie z powodu używania do jej czyszczenia środków bakteriobójczych i bakteriostatycznych z zawartością chloru i kwasów żrących. A do czyszczenia deski kuchennej używamy co najwyżej drapaka kuchennego i Ludwika lub Pura.
Do tego gro ludzi po wyjściu z toalety niedokładnie czyści ręce, które przed chwilą lądowały na nabłonku dupy zabierając z niego kolonie Escherichii, które nawet do kilku godzin mogą przetrwać w formie przetrwalnikowej zasiedlając deskę kuchenną wziętą pół godziny później, blat kuchenny, biurko, czy rękę naszego kolegi z pracy lub dziecka.
Jakoś mi się to składa na to, że powinniśmy albo używać sławnego środka do dezynfekcji własnej dupy lub rąk po jej podtarciu. Równie dobrze moglibyśmy przestać pić bomby bakteryjne w postaci sławnego jogurtu, żeby nie narazić się na jakąś dziwną kolonizację.

Nie ma co panikować jednak. Bakterii z otoczenia własnego się nie pozbędziemy, a codzienne używanie środków żrących i dezynfekujących we własnym domu jest wysoko przesadzone. Bo dzięki patogenom właśnie nasz system odpornościowy pracuje i rozwija się, ewoluuje i mutuje.

Dlatego puszczanie w TV reklamy środka do odkażania kibla a zaraz za nią jogurtu z bakteriami jest co najmniej bez sensu. Chyba, że obie firmy podpisały pakt o współpracy - Wy zjecie nasze bakterie a My je zabijemy w kiblu jak postawicie kloca.

29 sierpnia 2011

22. Dvacátýdruhé. W imię zmian

W sejmie trwa debata nad wotum nieufności wobec ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka.
W Polsce mamy chaos infrastrukturalny - nie zaprzeczę. Tyle spółek przewozowych na kolei nie widziałem w żadnym kraju. Drogi mamy dziurawe, ale też i remontowane. Tyle remontów i budów dróg widziałem ostatnio 10 lat temu we Włoszech i Francji.
Dziś oba te kraje mają jedne z najlepszych dróg w Europie.
Nie ma co ukrywać, mamy tyle remontów, renowacji i nowych budów, że trudno uniknąć chaosu.
Przy okazji nie pamiętam, żeby tyle inwestycji w naszym kraju działo się 20, 15, 10 czy 6 lat temu...

28 sierpnia 2011

21. Jedenadvacátý. Między wierszami

Ano mam hobby. Żeby to jedno, ale ostatnio mam nawet nowe. Bardziej to upodobanie niż hobby ale jest. Trochę modne, trochę oklepane i trochę nijakie, ale jednak coś co zajmuje mi wolne myśli całkiem przyjemnie.

Jest w tym mieście takie coś, że niezależnie od pory dnia i roku, niezależnie od wieku i upodobań można spotkać w autobusie, tramwaju i metrze ludzi zaczytanych w książkach, zasłuchanych w muzyce ze słuchawkami w uszach lub zagadanych z koleżanką/kolegą - kimś.

Ja się stałem niedawno ludzikiem ze słuchawkami w uszach i gałami w książce. Przyznam szczerze, że dawno nie czytałem żadnej książki której nie musiałem przeczytać z różnych powodów (mowa tu o książkach w odniesieniu do pracy, studiów lub specjalizacji).
A czytam teraz coś o różnicach kulturowych między Angolami a Żabojadami.

Książka jest komediowo-obyczajowa choć więcej w niej komedii niż obyczaju.
Mam też niestety tak, że jak coś mnie śmieszy to śmieję się do rozpuku niezależnie od miejsca w jakim się aktualnie znajduje. I tak jeżdżąc sobie po mieście z książką nie raz parskam śmiechem na całego w sąsiedztwie jakiegoś tuzina pasażerów.
Nie raz ktoś widzę kątem oka, uśmiecha się pod nosem przez moje wyszczerzone w radości zęby.
Kilka razy ktoś zwrócił mi uwagę, ale częściej ludzie się uśmiechają lub podpytują co to za książka być może po to by samemu ją przeczytać a być może z grzeczności społecznej. Nie wiem. Ale wiem, że dzięki wolnemu czasowi bez zagospodarowania na nowo odkryłem przyjemność z czytania.

Polecam!

27 sierpnia 2011

20. The twentieth. Ty zawsze przy mnie stój.

Znalezienie urzędu to nie taka prosta sprawa. Przez błoto, dziurawy chodnik, w zasiekach, za krzakami, za żelazną bramą z monitoringiem i już.

Informacja: Chciałbym..
-Wypełni pan tą kartę i ustawi się w kolejce do okienka K po drugiej stronie budynku, od strony ulicy, za rogiem w prawo.
...

Zapomnieli zapytać w karcie o rozmiar mojego kołnierzyka i rozmiar buta.
Jak zwykle w takich formularzach okienek na nazwisko czy inne dane jest za mało, więc wychodzenie za linię, mimo że w przedszkolu uczono inaczej, nie było karygodne.

Karta wypełniona. Przeszklone, automatyczne drzwi przede mną. I maszynka z numerkami.
K102... liczba oczekujących osób 14. Średni czas pobytu człowieka na księżycu -20 minut.
Do jutra stąd nie wyjdę - pomyślałem.

Z każdą minutą wzrastało we mnie zwątpienie czy w ogóle faktycznie powinienem tu być. Po co mi to? Dla zwiększania statystyki?

Patrząc na innych petentów jedyne co przychodziło mi do głowy - Cóż, sięgnąłeś dna człowieku. Jesteś szarą bezkształtna masą pragnącą dostać marny grosz od i tak średniozamożnego państwa. Jesteś nijakim odrzutkiem społecznym.

W imię ubezpieczenia. Oby tylko to móc mieć. Niezbyt wzniosła idea i zachcianka.
Kurcze ludzie miesiącami się nie rejestrują jako bezrobotni i żyją. A ja mam żużel w majtach jak tego nie zrobię. Liczę chyba na jakiś spektakularny cud i niezwykły obrót spraw zawodowych. A wszystko dzięki WUP.

Moje poczucie beznadziejności rośnie z każdą minutą wyczekiwania do tajemniczego okienka K.
Kiedy nadchodzi w końcu ta chwila z promiennym uśmiechem skrywającym ogromny wstyd, podchodzę do okienka, a właściwie do boksu nr K.

Pani wygląda jakby nigdy nie opuszczała swojego stanowiska pracy. Idealnie dopasowana do siedziska, które zajmuje. Ma małą głowę - to od razu rzuca mi się w oczy, i nienaturalnie wielkie piersi rozlewające się na brzuch i pod pachy.

Jest miła, uśmiecha się i to najbardziej mnie zaskakuje. W poprzednim urzędzie pani chciała mnie potraktować miotaczem ognia lub wcisnąć tajemniczy przycisk uruchamiający zapadnie w podłodze, po to bym spadł w czeluści piekielne i dał jej święty spokój.

Rozmawiamy chwilę, po czym pani stwierdza bez mrugnięcia okiem: Brakło panu 19 dni do prawa do zasiłku.
No cóż, brakło, ale ubezpieczenie pan będzie miał chociaż.

Ta chwila utwierdza mnie w przekonaniu, że niepotrzebnie się w ogóle tu zjawiałem. Cóż może mi się stać przez najbliższe dni, po co mi to, pracę znajdę w niedługim czasie i będzie po kłopocie.

Za dwa tygodnie ma pan wizytę wyznaczoną na konsultację z doradcą zawodowym, przedstawi panu propozycje pracy. Gdyby pan znalazł pracę proszę dać nam znać tuż po PODPISANIU umowy...

Za dwa tygodnie to ja zamierzam pracować kochana! - myślę sobie.

Wychodzę z urzędu w bardzo kiepskim nastroju, ale czuję że to chwilowe uczucie.
Przecież to nie może trwać wiecznie. Nie pozwolę na to.

25 sierpnia 2011

19. The nineteenth. Bóg z Boga, światłość ze światłości, urzędnik z urzędnika, stanowisko ze stanowiska.

Powinni wieszać ostrzeżenia przed wejściem do urzędu, jak to było w Boskiej komedii Dantego: "Wy którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję!"

Nie doświadczysz splendoru i sławy. Nikt nie zakrzyknie na Twą cześć i nie obdarzy Cię uśmiechem promiennym. Najpierw obczają Cię wysiadujący obdrapane krzesła lub ławki petenci (powinno się to zarejestrować jako zawód, bo niektórzy robią to doskonale od wielu wielu lat...), później przypadkowe stójki urzędowe (ludzie, którzy trafili tu choć sami nie bardzo wiedzą po co i za czym), jak staniesz przed tablicą informacyjna to narazisz się na atak ciecia urzędowego (pan grubo po 50. w poliestrowym niedopasowanym w rozmiarze mundurze zwykle w barwach granatu i żółci z równie poliestrowym emblematem-herbem na piersi i szaroniebieskiej koszuli z tak samo poliestrowym krawatem w kolorze marynarki), który zapyta Cię od czapy gdzie chcesz trafić.

A skąd mam to wiedzieć. Jest tyle miejsc gdzie mógłbym pójść i tyle spraw które mogę załatwić, że trudno mi się zdecydować na coś konkretnego.
Ale decyzją większości neuronów wyartykułowane zostają słowa: Departament spraw obywatelskich... yyyyy

I tu dostajesz opis mapy urzędowej z uwzględnieniem ścieżki podstawowej, szybkiej, alternatywnej, okrężnej, z udziałem schodów ruchomych, bez udziału schodów ruchomych, z udziałem windy, bez udziału windy, z uwzględnieniem punktów odniesienia wzrokowego, bez uwzględnienia takich punktów, zawierające wzniesienia terenu, bez wzniesień terenu, z zakrętami, bez zakrętów, z wbudowaną liczbą pokoi i drzwi od-do oraz bez udziału takiego szacunku, z uwzględnieniem pani na pięterku w okienku, bez takiej pani, aż wreszcie na koniec numer konkretnego pokoju - na zasadzie zrób to sam i se policz.

Podążasz korytarzami zerkając co rusz na prawo i lewo na numery drzwi i przypominasz sobie kolejność liczb uznając, że nijak się ona ma do tego co widzisz, bo nie pamiętasz przecież, aby w szeregu liczb naturalnych widniały jakieś literki, luki lub aberracje. A tu 103B, 104, 107A, 105A, 105B, 111, 108, 109...
Po drodze mijasz szare eminencje wygrzewające pojedyncze krzesła porozstawiane po kątach. Czujesz na sobie ich wzrok. Zupełnie jak na wybiegu w Mediolanie. Możesz być pewien, że właśnie zostałeś zakwalifikowany do poszczególnych kategorii: pedał, leń, hachmenciarz, nierób, ciasteczko, grubas, bezrobotny, pracownik, "co on na siebie włożył", "ogoliłby się", "czego on tu szuka" itd.

Po przypomnieniu sobie wszelkich możliwych ścieżek dotarcia do celu stajesz przed prawie śnieżnobiałymi drzwiami - jak brama do niebios, tylko blask z niej nie bije i nie słychać śpiewów anielskich, a w ich miejsce miga jarzeniówka w lampie na suficie korytarza a zza drewna słychać głos i stukanie drewnianej pieczątki lub dzwonienie telefonu - i już wiesz, ze niebiosa to to nie są.
Pukasz.
Cisza.
Pukasz drugi raz i nieśmiało zaglądasz za wahadło drzwi.
-Czy pan nie wie, że wchodzi się na wezwanie!?
No i już wiesz, ze będzie miło.
-Przepraszam, myślałem..
-Niech pan nie myśli tylko wchodzi, szkoda czasu.
Faktycznie szkoda. Gdyby mi nie wpadło do łba żeby tu przyjść miałaby pani święty spokój.

Omawiamy mój problem kontrowany co rusz uwagami pani zza biurka, zarzucającej co chwila głową na odgarnięcie włosów i wyciągającą co rusz jakiś świstek i segregator. Rozglądam się po pokoju zerkając na inne pracownice, patrząc na to co robią i czytając ukradkiem nazwy ich stanowisk.
Zadziwiające podobieństwo w nazwach. Jedno stanowisko - trzy osoby. Trójca święta! Drużyna do zbawiania petentów - dlatego taka kolejka na dole...

Ostatecznie pani stwierdza, że pomóc mi nie może, bo od tego z czym jak do niej, to jest koleżanka obok, ale jej właśnie nie ma dziś, ale mogę przyjść jutro lub poczekać na zgłoszenie operatora. Po sygnale wybierz jeden z tematów rozmowy z konsultantem. Jednocześnie informujemy, że dla Twojego i naszego bezpieczeństwa oraz podniesienia jakości naszych usług, rozmowa może być nagrywana... Powrót do poprzedniego menu: wybierz gwiazdkę (*)...

Wychodzę. Jakiś obcy, beztwarzowy petent pyta mnie: Czy tam ktoś jest?
-Yyyy, a tak, tak, trzy szare eminencje z drewnianymi pieczątkami w dłoniach.
Facet patrzy na mnie dziwnie i wchodzi do pokoju lekko zaskoczony.

Zaglądam jeszcze do okienka z napisem: INFORMACJA wierząc, że może się czegoś nowego dowiem, gdzie można jeszcze załatwić moją niecierpiącą zwłoki sprawę. I dowiaduję się faktycznie, że mogę załatwić swój problem w 14 innych delegaturach owego urzędu u jakichś 124 innych pań z drewnianymi pieczęciami w dłoniach. Te pieczęcie to jak jakaś przepustka do cudu. Atrybut niezwykłości jakiś czy co?

24 sierpnia 2011

18. The eighteenth. Rano, wieczór, we dnie, w nocy...

Dzień w miasteczku na Z. nie zaczyna się o 6:00 czy 5:00 jak większość przyjezdnych uważa. O tej porze zwykle pogrążeni jeszcze we śnie mieszkańcy przewracają się kolejny raz tej "nocy" na drugi bok lub plecy, nie mając jeszcze pojęcia, że słońce najprawdopodobniej za chwilę wytryśnie promieniami z horyzontu.
Dzień zaczyna się raczej leniwie. Przeciąganie, ziewanie, poklepanie po brzuchu i łypnięcie okiem przez okno - co też tam się dzieje i czy przypadkiem nie obudziłem się w sąsiednim mieście.
Normalnie w Metropolii o tej porze ludziki stoją w pierwszych korkach porannych, słuchając sztucznie pobudzającej muzyki w radio i popijając kofeinę ze styropianu lub aluminium w zależności od płynu. Słońce zauważają nielicznie o ile jest a jak nie ma to nie zauważają.
A w Z. zegar dociąga wskazówkę do wpół do. Do pracy jeszcze cała godzina, więc z ekspresu sączy się tania kawa, w opiekaczu syczą kromki a na patelni skwierczy jajo ze szczypiorkiem lub na maśle.
Ciepluśkie bambosze opatulają stopy, włosy łonowe dają o sobie znać i lekko w powietrzu unosi się ostatni poranny bąk spod kołdry.
W Metropolii słychać już klaksony, burczenie silników i krzyki na ulicach. Zaspani ludzie wygrzebują swoje śpiochy z oczu i dłubią w nosie. Niektórzy jeszcze przycinają komara w ZTM lub pobudzają się trzeszczeniem w słuchawkach czytając ambitne niezrozumiałe jeszcze, bo za wcześnie informacje w prasie.
Tym czasem po spokojnie zjedzonym śniadaniu, przyszedł czas na prysznic i ząbki. Zegar wciąż nie chce przyspieszyć biegu i mamy do pracy jakieś 30 minut. Do tego wszystkiego nie wiemy jak się ubrać. No nic to pomyśli się po prysznicu.
A tam dwie stłuczki, objazd i korek, czerwone, żółte, zielone i pieszy zaspany. Objazd i parking jak zwykle przepełniony.
O może wezmę tę szarą koszulę, ale trzeba ją wcześniej wyprasować nieco. Która godzina. A zdążę z nawiązką. I spodnie i buty. Drzwi na klucz zamknięte. Idziemy.
Docierasz do pracy za 5min. i 32s zasiadasz za biurkiem, a szef krzyczy do Ciebie: -Co tak wcześnie dziś? Spać nie mogłeś? Parskacie śmiechem.
A tam przebierasz nogami przed windą. Decyzją większości biegniesz po schodach. Pocisz się strasznie, bo brak wentylacji na klatce schodowej nikomu nie przeszkadza. I wpadasz do biura jak rozmierzwiona kura. Dzień dobry, dzień dobry. I patrzysz na zegar - cholera 4 minuty spóźnienia.
Do drugiego śniadania nie pamiętasz o świecie, a sprawy zgniatają Ci głowę. Po małym jogurcie z płatkami i jabłkiem uznajesz, że to już prosta na obiad. Łapie Cię śpik pierwszy tego dnia i znów wlepiasz gały w monitor. Zerkasz na zegar i prychasz pod nosem - kurde znów przegapiłem obiad. Zjem coś na mieście lub zaraz coś przekąszę. Zaraz rozciąga się do nieskończoności. Dzwoni telefon piąty raz z rzędu, odbierasz i słyszysz głos koleżanki: Nie idziesz do domu? Zamierzasz tu zostać? Czekam przy windzie 4. Podrzucisz mnie dziś prawda?
Wychodzisz.
Tym czasem w Z. po przerwie na obiad zostały jakieś 3 godziny pracy. Najpewniej zaraz zwalą się petenci, więc kawa już parzy się w ekspresie. Trzeba nam energii więc i ciasto się znajdzie - pani M. robiła więc trzeba skosztować. Domowe wypieki są najciekawsze! Petenci a owszem przybyli tłumnie, gwar na korytarzu, rozmowa. Jeden za drugim ustawił się skromnie i wymieniają swe doświadczenia. Sześciu ich było, pożyczka, petycja, ogłoszenie, formularz, sprawa grubszej wagi i skarga. Rach ciach i po sprawie, patrzysz na zegarek. Dochodzi godzina 0.
Spokojnie mówisz szefowi: Cześć i do jutra! A on odpowiada: To nie wpadniesz dziś na browar?
Wpadnę OK niech będzie ok. 20:00! Zgoda! To nara! Nara!
Ty stoisz z koleżanką w korku do centrum, mija godzina, żadnego macanka. burczy Ci w brzuchu więc żarcie na mieście nieuniknione, bo gdy wrócisz do domu będzie już kolacja.
Obiadokolację jesz w towarzystwie. Zdrowe sałatki, piwo i frytki, kawał mięsiwa i coś tam jeszcze. Gadka i szmatka mija już siódma. W domu znów jesteś przed dziewiątą. W koszu bielizna wala się nieujarzmiona, śmieci wychodzą bokami. Naczynia utytłane po sobotniej imprezie zastygły w zlewie niedotykane. Jesteś zmęczony, wstawiasz szybkie pranie, naczynia lądują w zmywarce. Na cały regulator drze się telewizor, wiadomości przynoszą nowe wieści od rana. Zasypiasz w fotelu czekając na koniec prania, budzisz się tuż po dwunastej. Przekładasz cielsko do nieposłanego łóżka i czekasz spokojnie aż znowu wstaniesz.
A tam po piwku spacerek do domu z sąsiadką, którą właśnie spotkałeś. "Sąsiadka się tak sama nie boi po nocy chodzić?" Nie no co też sąsiad, przecież mnie wszyscy tu znają! Dobranoc zatem! Dobranoc sąsiedzie! I wchodzisz do mieszkania, spokój i cisza cię ogłuszają. Zapalasz lampkę, włączasz telewizor i kładziesz się na świeże posłanie. Jest ledwo jedenasta. Budzik skąpany już w nocnym upojeniu, zawyje dopiero za 8 godzin.

17. The seventeenth. Grzech nie grzeszyć!

Znacie siedem grzechów głównych?
Pewnie nie, ale i ja ich nie znałem do dzisiaj dokładnie.
Sprawa tyczy się jedzenia.

Uwielbiam jeść, uwielbiam karmić ludzi, uwielbiam gotować.
Ci co mnie znają wiedzą, choć moja połowica pewnie zaprzeczy jednej z wymienionych czynności.

W związku z moją bezrobotnością i ogólnie rozwiniętymi umiejętnościami kulinarnymi szaleję ostatnio w kuchni nie tylko swojej ale i cudzych również. I na myśl przyszło mi właśnie, że przecież gdzieś tam w nauce katolickiej jedzenie zepchnięte jest na plan grzechu.
Ale niestety w obecnych czasach grzechem jest nie grzeszyć mając do wyboru taki wachlarz możliwości smakowych.
Pomyślałem sobie, że
  1. pycha
  2. chciwość
  3. nieczystość
  4. zazdrość
  5. nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
  6. gniew
  7. lenistwo
można idealnie wpasować w wiele sytuacji życiowych, ale najlepiej wkomponowują się w gotowanie.

Sytuacja:
Gospodyni spodziewawszy się gości postanowiła upichcić coś ze swojego specjalnego wysublimowanego jadłospisu na specjalne okazje. I tak oto powstaje danie cud.
Goście rozsiadłszy się przy stole ochoczo kosztują kolejnych kęsów wzdychając: -Mmmm, przepyszne! No Pycha! Cudowne! Niesamowicie smakuje!
Zadowolona gosposia częstuje zatem dalej z przekąsem stwierdzając: -Nie sposób nie zechcieć więcej, prawda.
-O kochana! Aż się człowiekowi brzydkie myśli do głowy cisną! Można by się wytaplać w tym daniu, bo jest wyśmienite! Wprost nie do opisania! Zazdroszczę Ci takich zdolności kulinarnych, sama chciałabym tak gotować!
-Dziękuję! Proszę częstuj się ile możesz. Nie żałuj sobie.
-Ależ dziękuję! Czy mogę prosić o jeszcze trochę wina? Jedzenie jest takie, że można jeść i jeść i się nie znudzi! - zawtórowała pani gość.
Na co jej również zachwycony jedzeniem mąż:
-Śmiem być teraz zły an Ciebie kochanie, że nie gotujesz tak wspaniale jak nasza gospodyni.
-No wiesz mój mężu, trochę też mi się nie chce całymi dniami stać w kuchni. Ja jestem jednak zbyt leniwa.

A przecież jedzenie to tyle frajdy!

23 sierpnia 2011

16. The sixteenth. Ledwo upieczony a już czerstwy.


Z początkiem sierpnia tego roku zakończyłem pracę w Instytucie – Pomnik „Centrum Zdrowia Dziecka” na stanowisku Inspektora ds. Organizacji Pracy Klinicznej w Dziale Organizacji Pracy Klinicznej. Do moich głównych obowiązków należało koordynowanie działań i procesów, które zachodzą w Instytucie, mających na celu optymalizację czasu pracy, kosztów i poszukiwanie najskuteczniejszych i najlepszych rozwiązań dla Szpitala. Ponadto byłem koordynatorem Projektu Żywienia Pacjentów w warunkach domowych (żywienie do- i pozajelitowe). Do bieżących obowiązków należało również przygotowywanie dokumentów i umów z innymi podmiotami leczniczymi.
W marcu bieżącego roku zakończyłem pracę w korporacji farmaceutycznej, gdzie zatrudniony byłem na umowę na zastępstwo. 9-miesięcy w jednej z największych firm farmaceutycznych na świecie było dla mnie ogromną i treściwą nauką w jaki sposób funkcjonować i rozwijać się na rynku farmaceutycznym i medycznym w kraju i za granicą. Pracując na co dzień ze specjalistami i kluczowymi klientami nauczyłem się solidnego nawiązywania kontaktów i utrzymywania relacji biznesowych na najwyższym poziomie. Praca ta pozwoliła mi rozwinąć swoje umiejętności personalne i interpersonalne. Praca z wysokospecjalistycznymi produktami (szczepionki) i usługami nauczyła mnie także bezkonfliktowego wychodzenia z trudnych sytuacji i rozwiązywania problemów jakie pojawiają się w kontaktach z klientami oraz dostrzegania potrzeb indywidualnych i odpowiedzi na zastrzeżenia kontrahentów.
Jestem absolwentem studiów magisterskich kierunku Zdrowie Publiczne prowadzonym na Wydziale Nauki o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Tytuł magistra Zdrowia Publicznego uzyskałem 1. Lipca 2010 broniąc pracy magisterskiej dotyczącej Kontrowersji wokół szczepionek i szczepień przeciw wirusowi brodawczaka ludzkiego (HPV)(szczepienia na raka szyjki macicy).
W związku z zainteresowaniami i specyfikacją moich studiów dobrze orientuję się w dziedzinie Zdrowia Publicznego, Epidemiologii, Zarządzania placówkami opieki zdrowotnej oraz rynku farmaceutycznym. Głównymi moimi zainteresowaniami z zakresu zdrowia publicznego są edukacja zdrowotna, profilaktyka i programy profilaktyczne ich tworzenie oraz realizacja. Ponadto interesuję się edukacją seksualną młodzieży i prewencją chorób przenoszonych drogą płciową (STD). Specyfika moich studiów magisterskich pozwoliła mi na zapoznanie się z mechanizmami powstawania i realizacji programów zdrowotnych oraz edukację młodszych koleżanek i kolegów ze studiów w czasie prowadzonych przeze mnie seminariów. W czasie studiów magisterskich prowadziłem także edukację zdrowotną młodzieży szkół średnich i ponadpodstawowych.
Jestem optymistą. Energicznym, konkretnym i ogarniętym młodym człowiekiem. Nie boje się nowych wyzwań a praca w warunkach podwyższonego stresu mi nie przeszkadza. Staram się podejmować decyzje szybko ale rozważnie, analizując możliwości rozwiązań w każdym aspekcie sprawy. Lubię współpracować z ludźmi i doskonale odnajduję się w grupie. Moje pozytywne nastawienie do ludzi i otwartość uznaję za atut i kartę przetargową w pozyskiwaniu nowych kontaktów i znajomości, co w znaczącym stopniu może wpływać na pomyślność i sukces realizowanych zadań. Potrafię skutecznie łagodzić konflikty i nawiązywać rozmowę z ludźmi.
Mimo to pozostaję czerstwiejącym powoli na rynku pracy obywatelem tego kraju. Cierpliwie wysyłając kolejne aplikacje na kolejne oferty pracy. Cierpliwie czekając na jakikolwiek telefon od pracodawcy, który zainteresował mnie swoją ofertą pracy. I w końcu cierpliwie czekając aż rozbuchane do granic możliwości czasowych procesy rekrutacyjne dobiegną końca i ktoś raczy zadzwonić choćby po to aby powiedzieć: Nie, dziękujemy panu za złożenie aplikacji, ale szukamy kogoś innego. Co niestety nie jest w dobrym zwyczaju w naszym fajnym kraju.

22 sierpnia 2011

15. The fifteenth. Polacy! Jak Wy to robicie?

Żadnej prawdy przed Wami ani sobą dziś nie odkryję.
Żyjemy w kraju absurdu i nieżyciowych przepisów, do tego stopnia, że sami sobie w kasze jedziemy nie mówiąc o strzelaniu samobója.

W tym kraju nie można normalnie, bo i po co? Za nudno by było.
Pozostając bezrobotnym, wybrałem się dziś całkiem słusznie i legalnie do Urzędu Pracy (jak to dumnie kurna brzmi i dostojnie) aby zarejestrować swą marną osobę jako ludzia bez środków do życia i utrzymania z prawem do zasiłku na rachunki i podtarcia dupy.

Urząd I.
-Dzień dobry. - Mówię.
-Dzień dobry. - Odpowiada mi pani po 50.
-Chciałbym zarejestrować się jako bezrobotny.
-Taki pan młody i bezrobotny? A szuka pan pracy.
-No wie Pani, młody młody ale akurat tak się złożyło, że nie mogę znaleźć pracy, stąd jestem u Pani dziś.
-A szuka pan?
-Tak, szukam.
-To słabo pan szuka. A dokumenty pan ma?
-Myślę, że szukam wystarczająco intensywnie. O jakie dokumenty pani pyta?
-No świadectwa pracy, ukończenia szkół, kursów, CV, LM, kwalifikacje?
-Mam.
-To poproszę.
-Ale w domu, nie wiedziałem, że będzie mi to potrzebne.
-Nie czytał pan na internecie? Musi pan to mieć.
-No dobrze, to ja pójdę do domu i przyniosę.
-Zapraszam jutro.
-A dlaczego nie dziś?
-Bo już kończę dziś tu pracę. (Godzina 11:02).

Urząd II.

(...) (Podobnie jak poprzednio mówię co i jak a pani do mnie).
-Ale pan musi być bezrobotny co najmniej 3 miesiące.
-Co proszę? A ubezpieczenie?
-No przecież pracodawca płaci.
-Jaki pracodawca jak nie mam pracy.
-No ostatni, płaci panu ubezpieczenie 3 miesiące od momentu zwolnienia.
-Chyba pani żartuje! Co pani bredzi?
-No proszę pana zmieniły się przepisy!.
Uśmiecham się pod nosem i wychodzę.
Przepisy może się i zmieniły, ale nie aż tak....
Pani chyba z dupy wyjęła te informacje.

Urząd III.

Rozmowa przez telefon.
-Witam, chciałbym zarejestrować się w Warszawie jako bezrobotny, mam tu swój Urząd skarbowy, ale zameldowany jestem poza województwem.
-Może się pan zarejestrować jako poszukujący pracy, ale nie jako bezrobotny, oczywiście nie daje to panu prawa do ubezpieczenia. Jeśli nie ma pan meldunku w Warszawie czasowego ani stałego to musi pan się zarejestrować w UP odpowiednim do miejsca zameldowania. Urząd skarbowy nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli natomiast nie ma pan żadnego meldunku na terenie kraju, to musi pan zarejestrować się w Gminnym UP odpowiednio do gminy w której pan mieszka składając komplet dokumentów. Oto on: (pani podała linka i rozmowa się skończyła).

A na linku bach:
Rejestracja bezrobotnego następuje w dniu przedłożenia kompletu wymaganych dokumentów, po wypełnieniu karty rejestracyjnej oraz po oświadczeniu przez bezrobotnego własnoręcznym podpisem w obecności pracownika powiatowego urzędu pracy prawidłowości danych i oświadczeń zamieszczonych przez niego w karcie rejestracyjnej.

Zarejestrowana osoba jest zobowiązana poinformować powiatowy urząd pracy w ciągu 7 dni o wszelkich zmianach danych zawartych w karcie rejestracyjnej.


Osoba rejestrująca się przedkłada pracownikowi urzędu pracy dokonującemu rejestracji następujące dokumenty:
  1. Dowód osobisty lub inny dokument tożsamości umożliwiający identyfikację danej osoby (np. paszport wraz z potwierdzeniem o zameldowaniu na pobyt stały lub czasowy na terenie gminy Drawsko Pomorskie i nr ewidencyjnym PESEL, prawo jazdy);
  2. Dyplom ukończenia uczelni, świadectwo ukończenia szkoły, dyplom uzyskania tytułu zawodowego, zaświadczenia o ukończeniu kursów lub szkoleń;
  3. Dokumenty potwierdzające dodatkowe kwalifikacje ( kursy, szkolenia, prawo jazdy itp);
  4. Wszystkie świadectwa pracy z całego okresu zatrudnienia potwierdzające ogólny staż pracy;
  5. Dokument o przeciwwskazaniach do wykonywania określonych prac, jeśli taki dokument posiada;
  6. Orzeczenie o stopniu niepełnosprawności (jeżeli jest);
  7. Numer Identyfikacji Podatkowej - NIP (decyzja wydana przez Urząd Skarbowy);
  8. Zaświadczenie z ZUS o okresie pobierania zasiłku chorobowego, macierzyńskiego, zasiłku w wysokości zasiłku macierzyńskiego lub świadczenia rehabilitacyjnego po ustaniu zatrudnienia, wykonywania innej pracy zarobkowej albo zaprzestania prowadzenia pozarolniczej działalności z podstawą wymiaru tych zasiłków i świadczenia;
  9. Zaświadczenie od lekarza o zdolności do podjęcia zatrudnienia ( dotyczy osób, które ostatnio przebywały na zwolnieniu lekarskim co najmniej 30 dni);
  10. Decyzja lub wniosek z Urzędu Miasta lub Urzędu Gminy o wykreśleniu z ewidencji działalności gospodarczej (jeżeli kiedykolwiek osoba dokonała wpisu do ewidencji działalności gospodarczej);
  11. Zaświadczenie z ZUS o okresie opłacania składek na ubezpieczenie społeczne z tytułu prowadzenia pozarolniczej działalności lub współpracy z podaną podstawą wymiaru składek;
  12. Decyzja lub zaświadczenie wydane przez ZUS / KRUS o okresie pobierania renty z tytułu niezdolności do pracy lub służby, renty szkoleniowej oraz orzeczenie o zdolności do pracy;
  13. Zaświadczenie od pracodawcy lub zleceniodawcy o miesięcznej wysokości uzyskanego wynagrodzenia brutto za poszczególne miesiące z podaną podstawą wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne i Fundusz Pracy (dotyczy osób zatrudnionych w niepełnym wymiarze czasu pracy, osób świadczących usługi na podstawie umowy zlecenia, umowy agencyjnej lub innej umowy o świadczenie usług albo współpracujących przy wykonywaniu tych umów);
  14. Książeczka wojskowa;
  15. Zaświadczenie z Urzędu Gminy lub Urzędu Miasta potwierdzające posiadanie lub nieposiadanie gospodarstwa rolnego; - osoby zamieszkujące wspólnie z właścicielami nieruchomości rolnej dostarczają również aktualne zaświadczenie z Urzędu Gminy lub Urzędu Miasta z podaniem użytków rolnych w ha przeliczeniowych; -zaświadczenie ważne jest 30 dni od daty wydania; - przy każdej kolejnej rejestracji wymagane jest aktualne zaświadczenie;
  16. Zaświadczenie ze szkoły (osoby uczące się w szkole dla dorosłych lub przystępujące do egzaminu eksternistycznego z zakresu tej szkoły lub studiujące w formie studiów niestacjonarnych);
  17. Świadectwo zwolnienia z aresztu śledczego lub zakładu karnego ( dotyczy osób opuszczających areszt lub zakład karny - oryginał i kserokopia);
  18. Osoby, które wykonywały pracę w okresie tymczasowego aresztowania lub odbywania kary pozbawienia wolności przedkładają zaświadczenie o okresie wykonywania pracy z podaniem wysokości uzyskanego wynagrodzenia z wyszczególnieniem każdego miesiąca oraz z informacją o odprowadzonych składkach na ubezpieczenie społeczne i Fundusz Pracy;
  19. Legitymacja ubezpieczeniowa;
  20. Osoby wykonujące pracę w rolniczej spółdzielni produkcyjnej, spółdzielni kółek rolniczych lub spółdzielni usług rolniczych, będąc członkiem tej spółdzielni przedkładają zaświadczenie z podaną podstawą wymiaru składki na ubezpieczenie społeczne i Fundusz Pracy z wyszczególnieniem każdego miesiąca;
  21. Osoby wykonujące pracę na podstawie umowy o pracę nakładczą przedkładają zaświadczenie o wysokości osiąganego dochodu - z wyszczególnieniem każdego miesiąca;
  22. W przypadku pobytu czasowego - zaświadczenie o zameldowaniu;
  23. W sytuacji, gdy osoba od ostatniej utraty statusu osoby bezrobotnej była zatrudniona to do kolejnej rejestracji przedstawia dokument potwierdzający okres zatrudnienia (świadectwo pracy, umowę zlecenie, umowę o dzieło - oryginał i kserokopia);
  24. Osoby pozostające w separacji prawnej lub po rozwodzie - dokument potwierdzający separację lub rozwiązanie małżeństwa ( sentencja wyroku sądu o rozwiązaniu małżeństwa, orzeczenie o separacji, odpis aktu małżeństwa);
  25. Dodatkowo osoba rejestrująca się w charakterze bezrobotnego składa oświadczenie dla celów ustalenia jej obowiązku ubezpieczenia zdrowotnego i członków rodziny, w przypadku zgłaszania do ubezpieczenia zdrowotnego członków rodziny winna posiadać ich numery PESEL.
  26. Karta stałego lub czasowego pobytu (dotyczy cudzoziemców);
Odechciało mi się czytać już na 6 punkcie.
OK rozumiem, że wyciągnąć kasę od państwa nie jest to rzecz prosta, ale to już chyba lekka przesada.

Jest plus tego wszystkiego. Motywacja do dalszego wysyłania CV i ściąganie długów od dłużników. Na mieszkanie może starczy.

A przy okazji przypomniał mi się tekst z francuskiej gazety Rohtas:

"Polska. Oto znajdujemy się w świecie absurdu. Kraj, w którym co piąty mieszkaniec stracił życie w czasie drugiej wojny światowej, którego jedna piąta narodu żyje poza granicami i w którym co trzeci mieszkaniec ma 20 lat.

Kraj brutalnie oderwany od wiekowych tradycji, który odbudował swoją stolicę według obrazów Canaletta, a Stare Miasto odtworzył jako nowe. Kraj, który ma dwa razy więcej studentów niż Francja, a inżynier zarabia tu mniej niż przeciętny robotnik. Kraj, gdzie człowiek wydaje dwa razy więcej niż zarabia, gdzie przeciętna pensja nie przekracza ceny trzech par dobrych butów. Gdzie jednocześnie nie ma biedy, a obcy kapitał pcha się drzwiami i oknami. Kraj, w którym koncesjami rządzą monopoliści.

Kraj ze stolicą, w której centrum stoją nowoczesne biurowce, oferujące pomieszczenia po 10-35 USD za metr. Kraj, w którym cena samochodu równa się trzyletnim zarobkom, a mimo to trudno znaleźć miejsce na parkingu.

Kraj, w którym można sobie kupić chodniki, postawić parkomaty i płacić państwu tylko 10 % podatku od zysku. Kraj, w którym otrzymanie paszportu do niedawna stanowiło problem, a mimo to ponad 3,5 mln obywateli rocznie wyjeżdża na Wczasy za granicę.

Jedyny kraj byłego bloku socjalistycznego, w którym ! obywatelowi wolno było posiadać dolary, choć nie wolno mu ich było kupić ani sprzedać. Cudzoziemiec musi zrezygnować tu z jakiejkolwiek logiki, jeśli nie chce stracić gruntu pod nogami.
Dziwny kraj, w którym z kelnerem można porozmawiać po angielsku, z kucharzem po francusku, a Ministrem lub jakimkolwiek urzędnikiem państwowym tylko za pośrednictwem tłumacza.

Polacy! Jak wy to robicie?"

14. The fourteenth. Matko Pocieszycielko - Opiekunko strapionych.

Takie matki to sam skarb. Uwielbiam je, bo nigdy nie wiadomo na co się odważą.
Jedne przytulą, inne upiją, kolejne wykorzystają, a jeszcze inne rzucą ochłap rad i po sprawie.

B. skorzystał z możliwości bycia Matką Pocieszycielką od wykorzystywań. Bo nie ma to jak pocieszenie swojego ex za pomocą swojego K. lub D. (ale tu już z końcówką "swojej"...).

Bo najgorsze jest pocieszanie swoich ex o niejasnych zamiarach i planach na życie po związku. Bo nigdy nie wiadomo czego tak naprawdę owo EX od nas oczekuje.
W tym przypadku jasne było, że chodzi o pocieszenie w pocieszeniu czyli Sex pełnomleczny.
Nie mylić z czekoladą, choć na upartego badania dowodzą, że po całej tabliczce czekolady nasz poziom serotoniny w mózgu jest o 1,5 raza większy niż po 30 minutowym seksie.

Cóż więc stanęło na drodze B., że nie zakupiona została dla A. tabliczka czekolady?
Ano stanęło ale przyrodzenie i 6 puszek piwa na łebka ot co.

Jednak dola Matki Pocieszycielki żadna atrakcja. Naraża bowiem na szereg niedogodności życiowo-emocjonalnych, o rozpadzie obecnego związku pobocznego nie wspomnę.

Bo przecież zwykle bywa tak i siak, że osoba w roli pocieszyciela jest jakimś cudownym trafem związana właśnie. I co... No i właściwie nic, bo można by udawać, że nic się nie stało a owo pocieszanie nie miało miejsca, a do tego na ryju nosić dziwną krzywą maskę, albo założyć sobie kolejny sznur na szyi i zaciskać go co rusz chcąc przyznać się do zbłądzenia.

Ileż to nowych rzeczy jeszcze się owa głupiutka istota pocieszyciela nauczyć musi, żeby zrozumieć że pocieszanie w nocy przy piwku swojego ex jurnego i łasego na wdzięki innych zwyczajnie dobrze skończyć się nie może.

21 sierpnia 2011

13. The thirteenth. Błogosławionaś Ty między niewiastami.

Bez kobiet, to nie to samo. Wiedzą to nawet geje. Bo każdy szanujący się gej ma przyjaciółkę. W dodatku najczęściej grubą lub z wielkimi cycami. A jeśli nie to wyuzdaną lub społecznicę.

Bez facetów też nie to samo. Wie to każda szanująca się kobieta. Każda taka powinna mieć przyjaciela lub znajomego geja. Bo kto inny jak nie gej powie jej bez ogródek, że wygląda grubo, albo ubrała się kompletnie od czapy.

Hamulce społeczne nie mają granic a właściwie brak hamulców nie ma granic. Bo jak inaczej nazwać sytuację kiedy obca laska rozmawia z 3 gejami o swoich cyckach. Jeden jej mówi, że są zajebiste, drugi poleca znalezienie dobrej brafiterki, bo ma za mały trochę stanik, a trzeci uznaje, że ma fajne cycki po uprzednim ich obmacaniu.

Ale ale ostatecznie skończyło się na malince (a właściwie MALINIE) na cycu owej nieznajomej K. Wielokrotnemu przylizaniu się i stwierdzeniu: Kuźwa - liżę się z laską ile wlezie a na dole nawet nie drgnie!

Generalnie imprezy typu - Ekipa i spontan kończą się dziwnymi wspomnieniami, o ile jesteśmy w stanie cokolwiek z nich pamiętać.
Dlatego zwyczajowo ktoś gdzieś czasem strzeli telefonem niewyraźną fotkę oddającą najczęściej najmniej oczekiwaną sytuację z dokładnie taką wyraźnością z jaką patrzymy w tedy na świat.
I naprawdę już niewiele jest nas w stanie kompletnie zaskoczyć. Tańczenie na rurze, obmacywanie obcych koleżanek czy śpiewanie na scenie z dwoma Drag Queen to tylko część szaleństwa w naszym wykonaniu.
Łańcuszkowe całowanie się czy wpadanie na swoich byłych to też żadna atrakcja. My po prostu się bawimy.

Gro lasek wybiera się na imprezy do gejowskich klubów z założenia nie do wyrwania towaru do łóżka ale na dobrą zabawę, bo dobrze wiedzą, że żaden skończony pajac się do nich nie przywali i nie będzie imputował im swojej pustej filozofii.

Geje za to mają to do siebie, że biorą ze sobą na podryw do klubu najczęściej właśnie psiapsiółkę pełci żeńskiej, bo z facetami czasem nie ma o czym gadać a poza tym można z taką lasencją obgadać czyjś fajny tyłek lub muskulaturę z dwóch punktów widzenia.

My zabieramy jakaś pannę zawsze i zawsze z którąś któryś z nas się zabawi bardziej niż zamierza, ale nie mowa tu o bzykaniu.

A przodowniczką jest póki co oczywiście nasza Błogosławiona MBG.

20 sierpnia 2011

12. The twelfth. Anioł Pański zwiastował Pannie.

O tak, doznała takiego zwiastowania, że pół osiedla się nawróciło w jednym czasie.

Budownictwo komunalne! Niech żyje! - zakrzyknęli jednocześnie z euforią w głosie i powyciszali telewizory i komputery ponownie, by uczestniczyć w zwiastowaniu.

Nie wiem na ile zadowolona była ściana przyłóżkowa, ale sąsiedzi nie mogli być obojętni. Nawet A. dotąd raczej zimna jak błoto w grudniu postanowiła zadziałać, bo jej jakoś coś tam w mózgu skoczyło. A. nie miał nic przeciwko.
(Pamiętam, że po tamtej nocy jakiś czas później A. urodziła S.)

No ale do Panny wracając. Chodziła później jakaś taka oświecona, rozpromieniona i uśmiechnięta jakby jej kto kąciki ust drutem z tyłu głowy związał. Nawet martwiliśmy się, że może doznać podrażnienia szkliwa od nieustającego działania powietrza nań. Ale trzymała się dzielnie.

Zwiastowanie trwało kolejne noce jeszcze i co rusz to nowi słuchacze audycji nawracali się. Aż do końca korytarza, do ostatniego sąsiada.

Anioły mają zwykle to do siebie, że objawiają swą moc w nocy. Ale ten postanowił pewnego dnia objawić się Pannie w środku soboty.

Huk się słyszeć dało ino. Z początku myśleliśmy, że to może trzask rozrywanej koszuliny Panny, że niby taka chuć będzie, że się koszula nawet nie ostanie, ale nie.
Później myśleliśmy, że może Aniołowi aureolę strąciła lubieżnymi paluchami dobierając się do niego, ale też nie.

Cicho się zrobiło, a po chwili łomot drzwi.
Było już jasne, że zwiastowania nie będzie, bo łóżko od zwiastowań okazało się piętrowe i na tyle nie dostosowane, że kolejnego nawiedzenia przez Anioła nie wytrzymało.

I Panna i Anioł gruchnęli całym ciężarem na łóżko pod nimi. Cud, że A. nie spała wtedy właśnie słodko w swojej pryczy, bo zginęłaby wzięła biedaczka przygnieciona ogromem sił nadprzyrodzonych.

O ile później z plotek dowiadywaliśmy się, Anioł złamał skrzydełko a Panna miała sińca na udzie.
Później zwiastowań nie odnotowaliśmy już.
Ale ilu się nawróciło wzięło. Demografia to nauka dynamiczna, a dynamizm to ruch, więc ruchajmy się na zdrowie.

19 sierpnia 2011

11. The eleventh. A przez niego wszystko się stało.

K. pompuje rynek i gospodarkę. Tak tak, nie pomyliłem się.
Robi to podobnie jak każdy z nas każdego dnia mniej lub bardziej. Ale K. pompuje rynek bardziej.
Właściwie gdyby mogła zamieszkała by w galerii handlowej, ale nigdy tego nie zrobi, bo stała by się tzw. Galerianką, a nie chodzi przecież o zamienianie w materię np. butów materii organicznej.

Nie w tym rzecz. Bo kupowanie to przyjemność. Czyż nie.
I do kupowania, a właściwie do procesu kupowania potrzeba niezwykle wielu zmiennych. Ale ja mam na uwadze dwie, o których wspomniała niedawno K.

Buty i torebka.

Bez onucy do sklepu nie pójdziesz, no bo jak. Na boso? Można, ale w tym mieście graniczy to ze sportem ekstremalnym.

Mówi się, że kobietę pozna się po tym co ma w torebce i jak ma w torebce. To dość ryzykowne posunięcie, gdyż w wielu tzw. torebkach czają się dziwy niestworzone. Aż dziw bierze, że właścicielka się w tym łapie i nikt do tej pory nie zgłaszał jej zaginięcia.

-Dzień dobry! Policja? Chciałam zgłosić zaginięcie koleżanki! Ostatni raz widziano ją w okolicy jej torebki! Szukała lusterka! Tak się boję, że ją wciągnęło!

Ale do rzeczy. Podobno porządek w torebce świadczy o tym, że kobieta jest ułożona i potrafi zorganizować nie tylko swoje życie ale i cudze, potrafi dysponować dobrze finansami (dobry żart...) i skutecznie prowadzi gospodarstwo domowe.

Bez torebki też niespecjalnie kobiecie się chce chyżo czmychać pomiędzy regałami i wieszakami, no bo portmonetkę schować gdzieś trzeba, a do tego lakier do włosów na wszelką pogodę, lusterko co by dobrze wyglądać w przymierzanych łachach, telefon do przyjaciółki, ostatni numer topowego pisma co by sprawdzić najnowsze trendy i nie kupić bubla, chusteczki na wypadek rozmazanego makijażu lub płaczu nad cenami, skalpel do wycinania skórek i przycinania czegoś, długopis wszelkiej maści i koloru do podpisania paragonu przy kasie, dropsy lub orzeszki w czekoladzie na wypadek głodu straszliwego, bo zakupy potrafią trwać długo i człowiek głodnieje w trakcie, do tego gumy do żucia żeby z pyska nie zionęło przy kasie, nożyczki do obcinania odstających nitek, igła z nitką do przyszycia odstającego guzika w garsonce lub zaszycia na szybko dziurki w topie, spinka do włosów na wypadek wiatru, parasol na deszcz, klapki japonki na kosmiczne upały i krem do twarzy, żeby czuć się świeżo na szybko, butelka wody gdy człowiek spragniony jak znalazł - idealna, apaszka na szyje gdyby się nagle ochłodziło, odtwarzacz muzyki żeby się nie nudziło, ostatni numer Panoramy z głową dla rozrywki w autobusie miejskim lub kniga obszerne romansidło o gadającym wietrze czy jakoś tak, okulary przeciwsłoneczne wiadomo po co i okulary korekcyjne na niedowierzanie w ceny, bilet miejski sztuk 2 na tam i z powrotem (choć z tym może być gorzej) i klucze do domu.

Pewnie panie w tym miejscu wymienią jeszcze tuzin innych rzeczy. Ja skupiłem się na tych, które sam widziałem w torebkach. I uświadomiłem sobie właśnie, że torebka damska nie zna granic i trochę ma to sens.

10. The tenth. Ale nas zbaw ode złego.

Hanna Banaszak śpiewała kiedyś: "W moim magicznym domu wszystko się zdarzyć może. Same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech. W moim magicznym domu ciepło jest i bezpiecznie. Gościu znużony, gościu znudzony, jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony, zajrzyj tu do nas koniecznie."

R. miał iście magiczny dom-mieszkanie. Nie dość, że wszystko się mogło zdarzyć, to jeszcze działał w nim jakiś niezidentyfikowany prestidigitator, za którego sprawą znikały przedmioty. Magia w czystej postaci. Sim sala grimm!

Ciepło może i było, ale bezpiecznie niekoniecznie. Skoro od najmniejszego do dość sporego przedmiotu potrafiło zniknąć w mgnieniu oka, strach było położyć się spać, bo a nuż zniknie łóżko z zawartością w postaci śpiącego lub o zgrozo - sam śpiący! Abrakadabra!

Znikały drobne żółciaki, zupełnie jakby dostawały maleńkich nóżek i w popłochu pod osłoną nocy uciekały chyżo przez szczelinę w drzwiach, ser w lodówce wraz z wędliną dematerializowały się, gdy światło lodówki gasło nagle po zamknięciu, liście herbaty tajemniczo wracały na krzaczek z którego zostały zerwane a prezerwatywy same uznawały, że R. ich nie potrzebuje i znikały po prostu. Magicznie także ubywało slipek i spodenek z kosza na bieliznę, bo skarpetki wiadomo - odchodziły. Magicznie było, oj magicznie.

Oczywiście jakiż podziw wzbudzały w R. owe sztuczki magiczne i zachwyt. Niestety R. dawno wyrosło z pieluch i gumowego smoka i w czarodziejskie sztuczki przestało wierzyć. Podobnie zresztą jak panowie Policjanci, którzy sprawę tajemniczych zniknięć zakwalifikowali do art. 278 KK, art. 119 §1 KW oraz art. 126 §1 KW.

Cóż za szkoda i nieoszacowana strata dla Cechu Prestidigitatorów Polskich i Polskiego Stowarzyszenia Magii i Sztuk Magicznych, że owy sztukmistrz został zdemaskowany i zakwalifikowany jako zwyczajny złodziej, hahmenciarz i łotr obrzydliwy.

Hanka sprzedała kiedyś pewnej firmie produkującej (o zgrozo) margarynę do smarowania chleba, swój kawałek chleba w postaci piosnki owej w/w. Gdzie jakiś domorosły połeta zamienił słowa refrenu, że mu się tam same kanapki smarowały i jakieś cuda dziwy w kuchni owa piosenka popełniała.

No ale jak to Lipnicka zawodziła: "Wszystko się może zdarzyć..." Tym razem piosenka Banaszakówny zagościła w mojej kuchni.
Jakieś dziwy i gusła odchodzą w niej, bo mleko dematerializuje się wraz z kawą w tempie ponaddźwiękowym, bo nawet usłyszeć owej katalizy nie jestem w stanie.
Za to z hucznymi fajerwerkami znikają ze zlewu brudne naczynia, kuchenka z przypalonego żarcia też hucznie wraca do swej postaci czystej i środki czystości jakoś czuć w powietrzu. Ale same się nie uzupełniają.
Widocznie magia ma swoje granice i działa w jedną stronę - zużywa, ale już nie uzupełnia.

Mam w domu chyba prestidigitatora. Czy to oznacza, że muszę przykuć majty do kaloryfera a gumki schować w sejfie?