16 lutego 2012

96. Dziewięćdziesiąty szósty. Antek i czapka uszatka.

-Halo, dzień dobry. Pani Hanna? - głos w słuchawce wyraźnie zrezygnowany próbował nawiązać sensowna konwersację.
-Tak, dzień dobry. Jak mniemam wychowawczyni Antka? - Hanka zniecierpliwiona wiedziała doskonale kto dzwoni. Na wszelki wypadek zapisała sobie ten numer już dawno temu, bo ilość telefonów ze szkoły jakie dostawała w ciągu roku szkolnego, generowała najprawdopodobniej większość sumy rachunku za telefon jaki płaciła szkoła. - Czy coś się stało? - Hanka już podekscytowana samym telefonem wysapała do słuchawki.
-Właściwie to nic. Hmmmm mam czasem jednak wrażenie, że za mało uwagi poświęca pani synowi - nastąpiła pytająca cisza w czasie której Hankę oblał zimny pot a źrenice przesłoniły jej prawie całe gałki powodując, że wyglądała w tej chwili jak zjawisko nadprzyrodzone rodem z sąsiedniej planety.
-Yyy. Jak to za mało czasu? - zdziwiła się.
-Kiedy ostatnio sprawdzała pani choćby to, czy syn spakował książki do plecaka na odpowiedni dzień tygodnia i odpowiednie lekcje? - nauczycielka wysyczała w słuchawkę jakby chciała wbić Hance szpilę w plecy.
-No wie pani? Sprawdzam to właściwie prawie każdego dnia - oburzyła się.
-No właśnie, prawie - nauczycielka westchnęła tylko w słuchawkę.
-Proszę pani, to dziecko ma dwanaście lat, trudno abym traktowała go wciąż jak gnojka, który nie potrafi nic sam zrobić. Jego obowiązkiem jest chodzenie do szkoły i wynoszenie śmieci. Nie mogę nieustannie za nim chodzić i sprawdzać czy spakował zeszyt czy nie - Hanka zdenerwowana zarzutami nauczycielki uciekła się do podniesienia głosu. W końcu belferka nie mogła jej nic zrobić przez telefon.
-Proszę się nie denerwować. Może trochę za ostro potraktowałam temat. Chodzi o to, że Antek przyszedł dziś do szkoły kompletnie wyjęty z rzeczywistości - zawiesiła głos.
-Jak to wyjęty z rzeczywistości?


Budzik zadzwonił w pokoju chłopaków punkt 6:11. Zawsze ustawiali go na dziwnie krzywą godzinę, bo ani Antek ani Michał nie lubili wstawania o kwadratowych godzinach w stylu 6:30, 7:15 itd.
-Co za różnica czy wstanę o pełnej godzinie czy trzy minuty po niej - zwykł przekomarzać się Michał z Hanką, która zresztą najczęściej przyznawała mu rację w tej kwestii i sama miała swój budzik nastawiony na 5:38.
Za oknem panowała kompletna ciemność poranna. Szara, wręcz ponura atmosfera zaspanego mieszkania i tego co działo się za oknem powodowała, że otworzenie oczu sprawiało większy problem Antkowi niż rozwiązanie zadania z matematyki.
Michał przewrócił się na drugi bok i ani myślał wstawać. Jęknął tylko coś pod nosem.
-Dzień dobry dzieciaki. Może byście już się zwlekli z wyr. Wypada pójść do szkoły - Hanka rozczochrana jakby w nią piorun w nocy regularnie znajdował miejsce rozładowań stała w drzwiach i cedziła słowa przez szczękościsk poranny.
-Mam dziś na popołudnie - wyjęczał spod kołdry Michał.
-Słoneczko moje, gejusku, masz dziś na 9:10, dziś jest czwartek a nie środa - oświeconym tonem Hanka zaordynowała porządek dnia i jednym ruchem ściągnęła z Michała całą kołdrę.
-Ej! Nie lubię jak tak robisz! Nie idę na pierwszą lekcję.
-Nie jęcz dziecko, bo śniadania nie będzie. Wstawaj. A ty Antuś co taki jakiś? Nie wyspałeś się - zwróciła się do Antka.
-Miałem koszmara. Przepuść mnie idę siku.
Poszedł.

-Chłopaki zostawiam was dziś na pastwę komunikacji miejskiej niestety, bo sama muszę pojechać do sąsiedniego biura zarządu po dokumenty, a to droga w drugą stronę niż wasza szkoła, tak więc...
-Dobra luz. daj na bułkę - przerwał jej Michał i wystawił w jej stronę śnieżnobiałe zęby w sztucznym uśmiechu.
-Nie pyskuj geju bo poszczuję Cię wujkiem Dawidem - zaśmiała się i ucałowała chłopaków na pożegnanie - a i pamiętajcie, że mogę was zgarnąć ze szkoły dziś.
-Kobieto idźże już bo jęczysz - Michał wypchnął Hankę z kuchni w stronę drzwi.

Antek wszedł do szkoły. Usiadł na ławce w szatni i przywitał się z kolegą.
-Cześć, zrobiłeś zadanie z matematyki to ze strony 34? - zapytał Hubert.
-Cześć, zrobiłem. Ono było łatwe, ale nie mogłem sobie poradzić z tym z 35 strony. Zostawiłem je. Idziemy? - zapytał Huberta.
-A ty się nie rozbierasz?
-A no tak - Antek szybko ściągnął kurtkę i przebrał buty po czym jednym ruchem chciał zdjąć z głowy swoją czapkę czołgistkę. Pluszowy garnek z nausznikami w kolorze zdechłego kreta z paseczkami i zapięciem na zatrzaski i skuwkę. Szarpnął raz - nie puściła, szarpnął drugi raz - zacisnęła się jeszcze mocniej. Zrezygnował z próby oswobodzenia swojej głowy z czapki i postanowił pójść do klasy w czapce. Ważne żeby się nie spóźnić na lekcję do pani Cieśli, bo będzie się piłować.

-Antku a Ty nie zamierzasz przepraszam zdjąć swojego nakrycia głowy? - pani Cieśla syknęła ostro do Antka - co to za maniery, żeby na lekcję przychodzić w czapce?!
-Przepraszam - skruszył się Antek - ale nie mogę zdjąć czapki.
Klasa parsknęła śmiechem, ale on całkiem poważnym tonem kontynuował.
-Chodzi o to, że mi się zatrzasnęła na głowie - klasa chichotała jeszcze bardziej.
-Cisza! - wrzasnęła nauczycielka - Jak to zatrzasnęła? Ściągaj ją i to już!
-Ale niech pani sama zobaczy, że nie mogę - Antek podniósł się z krzesła i wystawił twarz do nauczycielki, która żwawym krokiem podeszła do chłopca.
-Coś ty zrobił?
-Nie wiem, szedłem do szkoły i coś mnie uwierało w brodę to poprawiłem sobie i nagle się w szatni okazało, że nie mogę zdjąć czapki.
-To może nożyczkami spróbujemy - wpadła na pomysł Cieśla - czy ktoś z was ma nożyczki? - zwróciła się do klasy, ale bez odzewu.
-Mama mnie zabije jak zniszczę czapkę, którą kupiła mi w zeszłym tygodniu - wygłosił swoje obawy Antek.
-Dziecko drogie, spadłeś chyba z innej planety. Gdzie w ogóle masz zeszyt i książkę? - zapytała Cieśla patrząc na pustą ławkę Antka i jego kolegi.
-O kurcze! - westchnął Antek - Zapomniałem plecaka.
-A o czym w ogóle pamiętasz dziś? - z nie dowierzaniem zapytała nauczycielka - widzę, że głowy nie zapomniałeś, bo utknęła w Twojej uszatej czapce, ale chyba zapomniałeś wziąć ze sobą rozum.
Antek zachichotał.
-Przepraszam proszę pani.
-Nie przepraszaj mnie. Chodź idziemy do wychowawcy, może coś poradzi.
-Oj nie... znów będzie dzwonić do mamy - zmartwił się Antek.

-Pani Hanno przyzna pani, że to niecodzienna sytuacja - wychowawczyni Antka patrząc na Hankę nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
-Przyznaję - Hanka parsknęła śmiechem patrząc na syna. Nauczycielka nie wytrzymała i obie chichrały jak dzieci patrząc na Antka.
-Anti - Hanka zwróciła się do syna - Ty i te Twoje pomysły, obiecaj mi przy pani nauczycielce, że nadrobisz cały dzisiejszy materiał ze szkoły, jasne?
-Obiecuję.
-Czy mogę go zabrać wcześniej ze szkoły? - Hanka zapytała wychowawczynię.
-Tak. W tym stanie nic dziś nie zrobi. Niech się może wyśpi i oprzytomnieje trochę.
-Do widzenia!
-Do widzenia Antku.

95. Dziewięćdziesiąty piąty. Walentynki z patelnią.

-Dlaczego jesteś taka wściekła kochana? - Dawid wiedział doskonale jak przywitać Hankę w progu.
-Błagam Cię! Chociaż nie Ty, nie dziś i nie tutaj - wysapała sykliwie Hanka - Choć nie cierpię Walentynek, to jednak liczyła, że chociaż spotka mnie coś miłego tego dnia. A dziś na dodatek dzień singla. Żenada. Dawid co u Ciebie - zmieniła szybko temat udając, że ją to interesuje.
-Dobra dobra słonko nie zmieniaj tematu. Mów co się stało - nie dawał za wygraną. Chwycił Hankę za rękę i pociągnął za sobą do swojego gabinetu.
Poszła jak na skazanie.
-Przyszłam wczoraj do domu i nic nie zastałam.
-Co masz na myśli nic?
-No nic, żadnej kolacji, żadnej kąpieli, żadnego buziaka. Nic. A Karol cały poprzedni tydzień błagał mnie o zostawienie mu kluczy do mieszkania.
-No ale co liczyłaś, że będziesz miała walentynkową niespodziankę?
-No choć coś niewielkiego. No właściwie coś niewielkiego dostałam - zawiesiła głos.
-Czyli?
-Patelnię.
-Co?
-Ano, patelnię. Teflonową w kolorze czerwonym.
-No to kolor miłości kochana - zachichotał Dawid.
-Szkoda, że jej nie wzięłam ze sobą do pracy to bym Ci teraz przyjebała nią w łeb głąbie.
-Oj nie denerwuj się stara, złość piękności szkodzi. No ale o co chodzi z tą patelnią? - dopytywał.
-Karol zostawił mi karteczkę w kuchni: "Kupiłem Ci Misiu patelnię, bo tamta w szafce ma porysowany teflon. Mam nadzieję, że Ci się spodoba." A jak wrócił do domu to stwierdził, że kwiaty bym i tak wyrzuciła a czekolady nie jadam. Więc patelnia jego zdaniem była strzałem w dziesiątkę.
-No coś w tym jego rozumowaniu jest - popatrzył na nią z wyraźną powagą.
-Ty żartujesz? - nie dowierzała.
-Nie! Ma rację. Kwiaty sam też w końcu wyrzucam, czekoladki które kupuje mi Miś oddaje Tobie lub dziewczynom z handlowego, a tak masz przynajmniej patelnię, też bym wolał dostać coś do domu - wyjaśnił szybko Dawid z nieskrywaną satysfakcją.
-Ty nic nie rozumiesz! To będzie moje poranne chomonto! Już to widzę, wstanę rano przed Karolem i usłyszę: Kochanie zrób mi proszę jajecznicę na tej nowej czerwonej patelni... - zasmuciła się - już ja mu jajecznicę zrobię, ale między nogami - warknęła pod nosem.
-Słuchaj to się wymienimy. Ja też w tym roku nie dostałem nic ciekawego - Dawid zmartwił się lekko.
-A co dostałeś?
-Skarpetki z palcami.
-Fajnie!
-To moja jedenasta para. W dodatku są zielone. Nie lubię zielonego. Nawet sobie pomyślałem, że może Misiek mnie zdradza i kupił je dla kochanka, ale tłumaczył się, że nie i ja mu wierzę.
-Przynieś jutro te skarpetki a ja przyniosę patelnię. Będzie wymiana. A Ty co mu kupiłeś?
-Ja? Nic. Dostał w prezencie wyuzdany seks - zaśmiał się szyderczo na myśl o poprzedniej nocy - mamy ciche dni od pół roku, więc postanowiłem, że coś trzeba zmienić. No i był seks - wyraźnie zadowolony z siebie poklepał Hankę po ramieniu - nie smutaj się kochana, faceci to larwy.
-Ano, żebyś wiedział. Ale Arturro mnie wczoraj uraczył kawą z prądem u siebie w gabinecie, nie mówiłam Ci?
-Nie.
-Dolał whiskey do kawy. Ledwo wyszłam z tego piekła o własnych siłach. Uciekłam właściwie.
-A co znów proponował niecne igraszki?
-Stwierdził, że można by urządzić jakieś swingers party i wspomniał nawet o Tobie, żebyś wpadł ze swoim Miśkiem.
-Ty przynieś jutro tą patelnię. Zrobimy z niej użytek.