29 listopada 2011

82. Osiemdziesiąty drugi. Hanka 4.

-Mamo... tęsknisz czasem za tatą?
Sylwek siedział na skórzanej białej sofie opierając głowę o skulone nogi Hanki. Oglądali razem jakiś nic nie znaczący film w telewizji. Hanka delikatnie czesała jego blond włosy, zakręcała je sobie wokół palca wskazującego prawej ręki i myślała.
-Wiesz Misiu, tak. Tęsknię.
-To dlaczego taty z nami nie ma?
-Bo widzisz, tatuś postanowił inaczej ułożyć swoje życie. Zresztą wiesz, ze jest marynarzem i pływa po świecie.
-Antek mówi, że tata mieszka na drugiej stronie globusa. To prawda?
-No poniekąd prawda. Mieszka teraz w Argentynie, to taki kraj gdzie jest bardzo ciepło i jest dużo owoców.
-A tam jest tak ciepło jak u nas w lecie?
-O nawet bardziej.
-I co tata tam robi?
-Wiesz, no mieszka, pracuje, żyje sobie.
-A myśli czasem o nas?
Hanka zwątpiła skąd w głowie kilkulatka takie pytania
-Wydaje mi się, że tak. Choć powinieneś sam zadać mu to pytanie.
-No ale jego nie ma tutaj.
-Ale dzwoni czasem przecież do nas.
-No to muszę się go zapytać wtedy. A czy on ma tam kogoś?
-Kochanie a dlaczego o to pytasz?
-No bo nie chciałbym, żeby czuł się tam samotny, to w końcu strasznie daleko, skoro mieszka po drugiej stronie globusa. Bo Ty przynajmniej masz nas i babcie i Karola, a tata?
-Wiesz no tak się składa, że ma taką koleżankę tam.
-Aha. I to dlatego tam mieszka?
-Wiesz kochanie, życie dorosłych jest mocno skomplikowane szczególnie między kobietą a mężczyzną i czasami taki tata i taka mama nie dogadują się w jakichś sprawach i dlatego się rozstają.
-Aha, ale tata zostanie naszym tatą, prawda?
-Tak, i zawsze będę ja i babcie. Zawsze będziemy Was kochać, bo jesteście najważniejsi.
-Wiesz co mamo, ja wiem, że wy razem nie jesteście i chyba nie będziecie, ale chciałbym żeby tato nie był samotny, bo tak daleko od domu to pewnie czułby się samotny, ale też nie chcę, żebyś ty była samotna dlatego fajnie, że Karol czasem do Ciebie przychodzi. Wiesz, że on jest fajny? Lubię go i Antek też.
Hanka patrzyła na Sylwka w skupieniu i osłupieniu.
-A ty go lubisz? - ciągnął dalej Sylwek.
-Tak kochanie, lubię Karola.
-A tato nie ma nic przeciwko, że on do Ciebie przychodzi?
-Wiesz, tatę to chyba nie specjalnie obchodzi, ale na pewno by chciał, żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi. Szczególnie Wy.
Sylwek przytulił się mocniej do Hanki i położył głowę kierując wzrok na ekran telewizora.
-Mamo...
-Tak?
-Kocham Cię.
-Ja Ciebie też synku - wytarła łzę z prawego policzka.

81. Osiemdziesiąty pierwszy. Koci żwirek.

-Hurra! Ale będzie super! - wybuchnęli radością Antek z Sylwkiem na wiadomość o nowym domowniku, którego niebawem dostarczyć miała ciocia Marta.
-No dobra chłopaki, ale to Wy będziecie się zajmować pupilem, a nie ja - Hanka wyraźnie postawiła granice.
-Mama ma rację, chłopcy oddaję wam Pusię pod opiekę na około trzy tygodnie i liczę, że to Wy się nią zajmiecie a nie mama - Marta pogłaskała Sylwka po głowie.
-Ciocia, ja Ci obiecuję, że będę z nią wychodził na spacer codziennie rano - Sylwek całkowicie poważnie potraktował temat.
-Kochanie ale z kotkami się na spacer nie wychodzi.
-Łeeee, a co się z nimi robi poza tym, że głaszcze? - nieco zmartwiony Sylwek dopytywał o nowe możliwości zagospodarowania czasu zwierzęcia.
-Głupku, koty się karmi i głaszcze, a poza tym one cały czas śpią albo się myją - wyjaśnił Antek.
-No kochany nie przesadzaj - Marta stanęła w obronie praw zwierząt - a i żebym nie zapomniała, chciałabym dostać ją z powrotem w stanie w miarę nienaruszonym więc Antonio... - zawiesiła głos patrząc Antkowi głęboko w oczy.
-Tak, tak wiem - wyjęczał i razem z Martą wyrecytował - żadnych eksperymentów na kocie.
-Właśnie.
-Czyli nie możemy jej zamknąć w szafie - zmartwił się Sylwek.
-No nie.
-A możemy ją wykąpać?
-Hanka, wiesz co, ja to się zaczynam zastanawiać czy ja chcę zostawić u Ciebie swojego kota - zwróciła się do Hanki Marta - przyjadę z tej delegacji i dostanę od was zamiast kota, dywanik z kota albo pasztet lub bujne wspomnienie o puszystym kocie, albo jakiegoś kota syjamskiego bez włosów lub z irokezem na grzbiecie.
Sylwek zachichotał.
-Spokojnie siostrzyczko, postaram się dopilnować, żeby Pusia nie wyprała się przypadkiem w pralce i nie wlazła do lodówki lub zmywarki - Hanka była pełna spokoju - będzie miała swoje legowisko w kuchni pod oknem, tylko nie wiem gdzie postawić kuwetę. Może w korytarzu, albo w łazience to przynajmniej zapach nie będzie mnie zabijał - zaśmiała się.

Trzy dni później Hanka wysłała Marcie sms z zapytaniem: "Gdzie kupić piasek dla kota?"
W odpowiedzi dostała: "Nie piasek tylko żwirek. Kup jej żwirek zachęcający kota do sikania. Sklepy zoologiczne lub supermarkety. Pa"
-Żwirek zachęcający kota do sikania? - zdziwiła się Hanka - co to kurwa jest? No nic to, trzeba wybrać się na zakupy.
Wsiadła do samochodu i pognała do najbliższego centrum handlowego. W drodze zdążyła zadzwonić do mnie pięć razy z zapytaniem co słychać, czy Dawid śpi, czy mamy plany na wieczór i czym jest "żwirekzachęcającykotadosikania".
-Hanka jak boga kocham nie mam pojęcia co to takiego - zaskoczony wydukałem w słuchawkę - może to jakiś kurde multimedialny pakiet zachęt - myślałem jak typowy człowiek od reklamy.
-Kurwa! Pakiet multimedialny dla kota?
-No nie wiem kochana, nie mam żadnego zwierzęcia poza Dawidem w łóżku. Nie mam zielonego pojęcia jak daleko poszedł postęp technologiczny w dziedzinie produktów dla zwierząt - wyjaśniałem.
-No dobra, czyli mówisz, że to może być jakiś żwirek multimedialny - podsumowała Hanka - zobaczę co jest w sklepie.
Nim odnalazła upragniony sklep zoologiczny zdążyła zakupić dwie nowe sukienki, buty na późną jesień, pasek z najnowszej kolekcji pasujący do spodni, które zakupiła w zeszłym tygodniu, nowy zestaw cieni do powiek, tusz do rzęs w dwóch odcieniach, szampon przeciwłupieżowy, szampon push-up, maseczkę do twarzy, maseczkę do ciała, balsam do ciała, balsam do ust, balsam do picia i dwie pary rękawiczek dla Michała.
Obładowana torbami ledwo dotaszczyła się do sklepu, z którego niosły się odgłosy ćwierkania, szumienia, szeleszczenia i piski wszelakiego rodzaju, ale przede wszystkim śmierdziało z niego jak ze stodoły a wszystko miała umilić lekka muzyka i odgłosy lasu.
-Kurwa od kiedy to chomiki żyją w lasach lub przy wodospadach. Nie sądzę, żeby szum wody lub liści wpływał na nie uspokajająco. Nie mówiąc o rybach, które przecież są głuche jak pień - marudziła cicho pod nosem do siebie przeciskając się z trudem między regałami, na których ustawione ciasno akwaria z rybami, patyczakami, karaczanami, jaszczurkami i pajęczakami groziły nagłym osunięciem się na ziemię i wypuszczeniem ze swoich szklanych czeluści szkaradnych zwierząt o niewiadomej jadowitości.
-Chryste! Grubym wstęp wzbroniony, powinni napisać przed wejściem - wypaliła nagle do jednego ze sprzedawców stojącego na krańcu sklepu, do którego to krańca zmierzała usilnie od kilku chwil. Torby ocierały się o terraria i akwaria pod którymi rozłożone na luźnych półkach leżały wszelkiego rodzaju karmy, odżywki i "bógraczywiedzieć" co jeszcze w plastikowych woreczkach lub pojemnikach. Schyliła się zaciekawiona do jednego z takich pojemników by zaobserwować, że w istocie zgromadzone są w nim w wielkim kołtunie i suple dżdżownice.
-Jaaaah... po co się sprzedaje takie rzeczy? - zapytała sama siebie.
-Dla wędkarzy proszę pani, żeby nie musieli biegać z łopatami przed pójściem na ryby - wyjaśnił spokojnie młody człowiek, który był poniekąd celem przeciskania się Hanki między regałami.
-A! No mój ojciec wychodził wieczorem, żeby je kopać na rano na ryby. Myślałam zawsze, że to sama frajda znaleźć je samemu - wyjaśniła szybko - ale może się myliłam. Wie pan dziewczynki nie zawsze podzielają pasje swoich ojców. Ja wolałam rąbać drewno na opał - spojrzała badawczo na chłopaka, który usilnie powstrzymywał się od śmiechu - lub bawić się lalkami, głównie męskimi - wybuchnęła śmiechem na co młody równie soczyście wyszczerzył swoje uzębienie.
-Rozumiem.
-A tam akurat. Zaglądałam lalkom w majtki, żeby zobaczyć czy coś tam mają. Pan pewnie zaglądał w majtki lalce Barbie - spojrzała na niego - spoko, mam trzech synów, chłopcy to zwyczajnie robią.
-Młody uśmiechnął się ponownie po czym zapytał:
-Czy mogę pani jakoś pomóc?
-Jasne, weź no kochany na chwilę te torby popilnuj - rzuciła siaty na podłogę - a ja idę szukać multimedialnego żwirku dla kota. Chyba, że powiesz mi gdzie jest, to nie będę musiała zostawiać tu toreb.
-Przepraszam, czego pani szuka? Multimedialnego żwirku?
-Noo, chyba macie taki?
-Niestety nie wiem jaki to żwirek. Mamy tylko zwyczajny, taki szary, zwykły.
-Ooo, to nie dobrze - zmartwiła się. Ja potrzebuję multimedialnego. No nic to, to ja idę sobie w takim razie jak nie macie takiego. Mam tylko prośbę.
-Tak?
-Asekuruj za mną, żebym nie zbiła jakiegoś terrarium lub czegokolwiek, bo nie chciałabym pojechać do domu z patyczakiem we włosach lub ptasznikiem na bluzce chyba, że była by to klamra do włosów lub broszka - uśmiechnęła się i wyszła.

-No to zrobiłam z siebie debila - pomyślała. Wyciągnęła z kieszeni smartfona i wpisała w wyszukiwarkę: sklepy zoologiczne w okolicy.
Telefon mielił przez chwilę dane by wyświetlić nagle na ekranie listę dostępnych rekordów odpowiadających wpisanych słowom.
-Sklep mięsny, dziczyzna, sex shop, weterynarz, zakład pogrzebowy, zoologiczny shop, pet shop. Kurwa jakich ludzie używają słów by pozycjonować swoje sklepy w internecie - zamyśliła się chwilę nad bezmyślnością propozycji jakie miała przed oczami na wyświetlaczu. -No dobra, mamy dwie aleje stąd jakiś niewielki sklepik zoologiczny. Może tam - musiała jedynie doczłapać się do samochodu z tobołami.

-Dzień dobry! Czy dostanę u Państwa żwirek multimedialny? - zapytała prawie od razu Hanka.
-Dzień dobry! Multimedialny? - ekspedientka w średnim wieku zaciekawiła się - a co to takiego?
-No piach dla kota, tylko jakiś taki z bajerami - wyjaśniła Hanka - no wie pani.
-Szczerze mówiąc nie wiem. Choć mamy żwirek w różnych kolorach i kształtach o różnej gramaturze i ziarnistości, higroskopijny i perfumowany - wymieniała sprzedawczyni.
-A świecący w nocy, grający i śpiewający macie? - zażartowała Hanka.
-Śpiewającego i grającego nie mamy, ale świeci w nocy ten zielony - kobieta wyciągnęła z szuflady ze żwirem garść kamyczków.
-Nie no, nie o taki mi chodzi.
-No to innego nie mamy.

Kurwa na jaka cholerę kotu świecący żwir do szczania? Że niby ma łatwiej trafić w nocy do kuwety jak będzie widział, że świeci? A ten perfumowany? Że niby co? Pochłania zapachy czy co? Kolorowy - cholera jakby kotu sprawiało różnicę jakiego koloru będzie piach do którego walnie kloca lub siknie obficie.
Hanka intensywnie myślała co ma zrobić i gdzie jeszcze szukać "żwiruzachęcającegokotadosikania".
Znów wpisała w telefon wyszukiwanie sklepów zoologicznych.
-No dobra jedziemy dalej - powiedziała pod nosem i ruszyła do samochodu.
Jechała jakiś czas kiedy spostrzegła wielki bilboard z reklamą, z której mizdrzył się do niej kot siedzący na trawie, na której rozsypane były kamienie. Napis na reklamie głosił: "Twój kot wie gdzie, a my wiemy jak go do tego zachęcić". Strzałka i adres na reklamie wskazywały kierunek.
Pisk opon, ostry skręt w prawo i Hanka znalazła się na autostradzie do kocich niebios kuwety.
-Bry. Szukam żwiru dla kota.
-Dzień dobry. A jakiego konkretnie?
-Multimedialnego.
-Jakiego?
-No multimedialnego, takiego co to zachęci kota do srania w jedno miejsce - wyjaśniła zniecierpliwiona Hanka.
-Ach już rozumiem! Zachęcającego do sikania?
-Tak. Tylko niech mi pani powie, że ten żwir nie gada, nie miauczy, nie mruczy i nie śpiewa lub gra, bo oszaleję jak mi w domu będzie co godzinę odgrywał hejnał na siusiu dla kota.
-Nie, spokojnie - uśmiechnęła się młoda dziewczyna ubrana w czarny t-shirt z napisem "PetShop&Toys" parodiując nazwę znanego zespołu. -Ten żwirek nie gra, nie śpiewa, nie miauczy i w ogóle nie wydaje żadnych odgłosów.
-No to świetnie, ale lepiej, żeby też nie wydawał specjalnych zapachów - sprostowała Hanka.
-To może ja pani pokażę - młoda skierowała Hankę skinieniem ręki w stronę góry usypanej z różnych worków w głębi sklepu. -To są wszystkie żwiry jakie mamy, a ten o którym pani mówi jest tu - wskazała - chodzi o to, że jest nasączony przyjemnym dla kota zapachem, który pobudza zwierzę i nakłania do oddania moczu właśnie w tym miejscu. Ponadto absorbuje nieprzyjemne zapachy jakie kot zostawia w kuwecie.
-O ludu! Jaka technologia. Biorę pięć worków. Na trzy tygodnie starczy? - zapytała Hanka.
-Oj na trzy tygodnie to starczy pani w zupełności jeden. One są bardzo wydajne te żwiry.
-A co mielą kupę?
-Nie ale niech mi pani wierzy, koty nie brudzą tak bardzo jak się wydaje.
-Świetnie, niech będzie jeden. Niech żyje technologia. Tylko dlaczego musiała w dwóch innych sklepach zrobić z siebie debila. Gdybym wiedziała, że pół soboty spędzę na poszukiwaniu magicznego żwiru, który kot mojej siostry i tak osra i go nie doceni, kazałabym Pusi sikać do paprotki albo do zlewu.

Pusia leje na żwir i generalnie sra na to.

28 listopada 2011

80. Osiemdziesiąty. Zmiękczanie biurwy 3. Grill.

Po godzinie 18:00 większość gości już była lekko wstawiona. Dbałość gospodyni o dobre samopoczucie zaproszonych osób nie ograniczała się tylko do serwowania napojów wyskokowych i dobrego żarcia, ale również do samej atmosfery, a że Hanka potrafi wytworzyć wokół siebie całkiem miłe i przyjazne otoczenie, nikt nie mógł narzekać na brak czegokolwiek.
Tego wieczora było naprawdę gorąco, nie tylko z powodu ogólnie panującego skwaru, ale i z powodu tego jak bawili się goście.

-Czy ta laska pod pergolą to jest... - Hanka zawiesiła głos patrząc na Dawida jak w obrazek.
-Tak, to jest Agnieszka - Dawid stał oparty o ścianę, popijał jakiś kolorowy trunek i co chwila puszczał mi oczko udowadniając mi tym samym, że ma mnie na oku i że wciąż mu zależy.
-Piękna, a gdzie jest twój Karol? - Dawid zainteresował się nagłym brakiem Hanki kochanka.
-Pojechał na dwa tygodnie w delegację do Moskwy - zmartwiła się i wychyliła na znak pogodzenia się z tym faktem, łyk wódki ze szklanki.
-Oj no to niefajnie.
-Weź nic nie mów. A Wy mrugacie do siebie jak by się wam coś w oczy stało. Weź go przeleć a nie się mizdrzysz. W razie czego w szufladzie macie gumki i niezbędny sprzęt do zabawy gdybyście mieli ochotę.
-Kochana, nie omieszkam nie skorzystać, ale póki co patrz na to co się dzieje a ja idę pogadać z gośćmi.

Tuż pod pergolą, na której Hanka pieczołowicie kazała ogrodnikowi przychodzącemu do niej raz w tygodniu, hodować różnorakie zielsko w postaci róż i begonii, rozstawiony był stół, obfitujący w kolorowe jadło, kanapki, przystawki, sałatki i całe badziewie jednorazowe jakim firma cateringowa dysponowała.
-Kurwa, opróżnili chyba magazyny, żeby się pozbyć plastikowej zastawy. A to wszystko akurat do mnie na imprezę - pomyślała w duchu Hanka przyglądając się rozwojowi sytuacji pod pergolą.
Agnieszka kręciła się tam jak smród po gaciach, co chwila rozmawiając i egzaltacyjnie witając się z kolejnymi osobami, które najprawdopodobniej znała z biura lub z któregokolwiek zorganizowanych przez Hankę zebrań.
Popijała jakieś coś brązowe ze szklanki, co na pierwszy rzut oka wyglądało na zwyczajną colę z lodem. W rzeczywistości jednak mogło to być coś, co sprawiało, że Agnieszka z niemuzykalnej larwy stawała się wszędobylskim lachonem z glutem śliny na brodzie na widok roznegliżowanych do krótkich spodenek i opiętych koszulek, facetów. Bliżej sobie znanych mężczyzn witała serdecznym uśmiechem i całusem w policzek.
-Wow, ona się kurwa umie całować, a nie wygląda - Dawid zerkając raz na Hankę raz na Agnieszkę wyszeptał mi do ucha.
-No wiesz, w końcu jest lachonem i ma swoje lata nie? - wycedziłem mało zdziwiony uwagą Dawida.
-Miśku to objaw świętości w naszym biurze - Dawid próbował mi wyjaśnić niesamowitość sytuacji jaką obserwował - jej aureola lśni jaśniej od świetlówki w kiblu!
-Zupełnie jak moja - zażartowałem i dałem Dawidowi buziaka kierując się następnie do stołu przy którym owa świętość biurowa rozpościerała swe wdzięki.
-Cześć! Jestem Agnieszka - wypaliła mi za plecami dotykając mojego prawego pośladka, wiła się przy tym jakby chciała swoją żmijowską naturą owinąć się wokół mojego uda i wessać się we mnie jak pijawka - a ty pewnie jesteś... - zawiesiła głos.
-Jestem tzw. mężem Dawida - zamknąłem szybko temat i wyswobodziłem się z jej lepkich palców.
-Haha, to jakaś postać biblijna? - zapytała z uśmiechem.
-Biblia, kochana, za to co ja robię z Dawidem w łóżku, skazałaby mnie i jego na kamieniołomy i wieczne potępienie. Nie, jestem postacią absolutnie realną, która na dodatek sprawia Dawidowi niebotyczne przyjemności w postaci seksu wszelakiej maści i koloru.
-Jesteś jego alfonsem?
-Nie. Mówiłem, że jestem jego mężem.
-To Ty byłeś na zdjęciu z imprezy - ożywiła się nagle.
-Zdjęciu?
-Oj Dawid oglądał ostatnio zdjęcia na komputerze i przypadkiem widziałam jak się całuje z jakimś kolesiem na imprezie.
-A możliwe, że to ja. Lubię się całować. Szczególnie publicznie.
-O! Hahaha to może i ja się przydam?
-Nie. Nie liżę muszli ani nie siorpię ślimaków. Wybacz moja droga ale jestem gejem w czystej postaci.
-Jak samo objawienie. Eh, wy zawsze jesteście tacy, że można tylko pomarzyć - zamyśliła się chwilę spuszczając głowę.
-Co masz na myśli? - zainteresowałem się.
-No wiesz, wymuskani, mądrzy, inteligentni, zadbani, kochający, spokojni, rozumiejący - wymieniała słownik zachowań, które w tamtym momencie wydały mi się kompletną abstrakcją biorąc pod uwagę mój związek z Dawidem.
-Hola hola, skąd Ci takie głupoty do głowy przychodzą?
-Co? Nie wiem. Jakoś tak mi się wydaje. Kurwa seksu nie miałam chyba z rok - zwierzyła się - no nic ale na Ciebie w tej kwestii liczyć nie mogę, bo nie zanurzysz swojego pęta w moją muszelkę - zmartwiona podreptała do jakiegoś kolesia w białej koszulce bez rękawów i granatowych, jeansowych, krótkich spodenkach. Na nogach miał japonki, a włosy nażelowane jakby łeb moczył w galarecie przez dobę.
Zmacała go po pępku, dała całusa i weszła do mieszkania. On podreptał za nią.

-To Arturro z handlowego - wyjawił mi jak tajemnicę Dawid wskazując kolesia, który poszedł za Agnieszką.
-A to ten co mu jakaś laska laske robiła w samochodzie na parkingu u Was w pracy? - dopytałem o szczegóły.
-Tak. To właśnie ten. I tak, to właśnie ta - wyjaśnił sarkastycznie Dawid.
-Ale ona mi właśnie mówiła, że seksu nie miała dawno.
-Seksu może nie miała, ale pałę ciągnie regularnie z tego co wiem.

Godzinę później towarzystwo bawiło się już na całego. Eliza tańczyła z jakimś włochatym roznegliżowanym kolesiem na stole pod pergolą, co rusz zahaczając włosami o pędy róż. Koleś wyginał śmiało ciało na tyle niezdarnie, że sałatki pod jego stopami zamieniały się z każdą chwilą bardziej w kolorową breję.
-Może to i lepiej, przynajmniej nikt tego nie wyrzyga - zastanawiała się głośno Hanka - a swoja drogą nie widzieliście Agnieszki?
-Nie widziałem jej od czasu kiedy chciała poderwać mi męża - zaśmiał się Dawid a Hanka spojrzała na mnie pytająco.
-No co? Mnie nie pytaj, ja jej nie znam, ale skoro mówicie, że jest taka święta to proponuję zajrzeć do sypialni. Może śpi. Od czasu kiedy zniknęła z tym jak mu tam Arturro, ja też jej nie widziałem.
Skierowaliśmy się we troje do domu wprost do kuchni, skąd dobywał się systematyczny delikatny szelest i stękanie.
O wyspę, która ustawiona jest mniej więcej po środku kuchni, odwrócony do nas plecami po przeciwnej stronie blatu, opierał się pośladkami jakiś facet w krótkiej, białej koszulce. Z prawej strony wyspy natomiast, wystawały dwa kikuty damskich nóg wetkniętych chyba na siłę w czerwone baletki i  tak ułożone, że wiadomym było, że ich właścicielka najprawdopodobniej klęczy. Koleś rytmicznie poruszał prawą ręką skupiając się usilnie na jednostajnym wysiłku fizycznym przykładając swoją siłę do czegoś co mogło nam się jedynie malować w wyobraźni jako jego stercząca pała, którą właśnie walił. Cel był najwyraźniej niedaleko.
-Aga! Już prawie - wysapał lekko - zaraz będzie gotowe.
-Zaczekaj jeszcze chwilę. Dam Ci jeszcze jajka - wystękała właścicielka nóg.
-Ale samo białko.

Na naszych twarzach malował się grymas zaskoczenia i zdziwienia. Hanka snuła dzikie wizje jak to Arturro spuszcza się obficie białym płynem wprost ze swojego jak go sobie wyobrażała dużego, żylastego kutasa wprost na twarz jasnowłosej Agnieszki, która rozsmarowuje sobie jego spermę po twarzy zlizując to co jej się uda. Dawid doznał natychmiastowego wzwodu jak wywnioskowałem z wyglądu jego spodenek, a mnie się ciepło zrobiło na samą myśl, że jesteśmy właśnie świadkami pornola w kolorze na żywo.

-Dobrze samo białko, tylko muszę je znaleźć - wystękała Agnieszka.
-Daj spokój, zaraz będzie gotowe, a i tak nic nie widzisz.

-Znaleźć? - zastanowiłem się chwilę w kompletnym zdziwieniu - jak to znaleźć? Nic nie widzi? To ostre zabawy muszą tu odchodzić - zastanawiałem się dalej patrząc na niecodzienną scenę.
-Wow - szepnął mi do ucha Dawid - zawiązał jej oczy i teraz będzie się na nią zlewał - wysyczał podekscytowany muskając moje ucho. Hanka spojrzała na nas jak matka na synów by ich uciszyć.
-Yhym, to takie zabawy odchodzą u mnie w kuchni? - Hanka w końcu nie wytrzymała i odezwała się do niespodziewanych intruzów.
Arturro podskoczył zaskoczony obecnością osób trzecich w czasie kiedy on urządza sobie kuchenną orgię. W tym samym czasie jakiś huk rozległ się za wyspą zza której nagle wychyliła się kompletnie rozmierzwiona Agnieszka. Uśmiechnęła się.
-Yyy to nie tak. To miała być niespodzianka - próbowała wyjaśnić.
-Niespodzianka? No to się Wam udało. Kurde ludzie seks w kuchni, świetnie, ale nie lepiej było zrobić to w sypialni nie narażając się na nakrycie? - Hanka próbowała dociekać sensu sprawy.
-Seks? - Arturro odwrócił się całkowicie nie dowierzając w to co słyszy - jaki seks?
W ręce trzymał plastikową miskę wypełnioną półpłynną masą w kolorze kanarka, w której zanurzony był trzonek trzepaczki rytmicznie opadający i unoszący się w masie.
-Robimy Ci tort niespodziankę, ale biszkopt nam się zepsuł, więc postanowiliśmy zrobić nowy - Artur ciągnął dalej wyjaśnienia.
-Tort kurwa? Jaki znów tort? - Dawid przetarł oczy i zakrył ręką swoją erekcję.
-No, bo chcieliśmy Ci zrobić niespodziankę, a ja umiem piec torty, mam nawet składniki ze sobą, no i chciałam go przystroić sama - wyjaśniła szybko Agnieszka - tylko, że mi szkło kontaktowe wypadło i właśnie go szukam.
-Jezu! Kurwa z kim ja pracuję! - westchnęła Hanka i roześmiała się - dzieciaki zostawcie to , choć to miłe z Waszej strony, ale gotowy tort stoi już w lodówce. Zaraz go podam.
Agnieszka podniosła się z podłogi, zamoczyła palec w masie, którą żarliwie ubijał Arturro.
-Mmmm smaczne misiu - uśmiechnęła się do Arturro i pociągnęła go na zewnątrz na imprezę - a Pani Pani Hanno jest świetną gospodynią - zwróciła się do Hanki.
-Kochana, chciałam Cię zmiękczyć tą imprezą, ale widzę, że nadajemy na tych samych falach - Hanka uśmiechnęła się do Agnieszki i do mnie po czym sprzątnęła szybko rozgardiasz na blacie.

Tort faktycznie był smaczny, a masę ubitą przez Arturro wespół z Agnieszką, Hanka upiekła jeszcze tego wieczora i polała obficie bitą śmietaną. Bo bitwa na żarcie musiała się odbyć.

23 listopada 2011

79. Siedemdziesiąty dziewiąty. Zmiękczanie biurwy 2. Zakupy.

Poranek w biurze zapowiadał się całkiem spokojnie. Był piątek, ludzie zdezelowani już kompletnie po całym trudnym tygodniu pracy, wypiciu całego tankowca kawy i zjedzeniu piekarni ciastek śniadaniowych mieli dość i biura, i pracy, i patrzenia na siebie wzajemnie. To był trudny tydzień.
Dawid rozsiadł się wygodnie w porannym fotelu, nazywał go tak bo po całej nocy był chłodny i wygodny, otworzył laptopa i spostrzegł liścik na biurku:
"Grill jutro o 17:00 u mnie. Pomożecie mi w zakupach chłopaki" podpisano Hanka.

-Po pierwsze: Dzień dobry, po drugie, dlaczego jutro i po trzecie jak to? - Dawid wypalił do słuchawki zanim Hanka zdążyła pomyśleć, kto właściwie zakłóca jej poranne picie kawy i gapienie się w nowy numer poczytnej gazety.
-Y, bo są moje urodziny, dzień dobry, heloł i generalnie nie stresuj się. Dzwoń do męża i umawiaj nas na jutro - Hanka sprytnie wybrnęła z tematu - Chciałam też zauważyć, że Twoja wspólniczka jest zaproszona więc wiesz.
-Ta tutaj niemuzykalna, która spóźnia się do pracy?
-Właśnie ta - zakończyła Hanka i odłożyła słuchawkę.

Zakupy z Hanką w kwestii spożywki powinny odbywać się zawsze w towarzystwie i najlepiej w jakimś sklepie typu Makro lub Selgros, gdyż ostatnie zakupy z nią w sklepie spożywczym skończyły się dla mnie koszmarnym bólem nóg i pleców, a dla niezainteresowanych klientów staniem w kolejce przez ok 4 godziny. W tym czasie kasjerka obsługująca nas miała minę jakby jej się sam Jezus objawił tylko dlatego, że spostrzegła tony artykułów, które musiała nabić na kasę
Tym razem jednak szefowa Dawida ograniczyła się do zakupu na własną rękę napojów alkoholowych i mniej alkoholowych. A ograniczenie postanowiła zrealizować w najmniej odpowiednim do tego sklepie, gdzie kolejki tworzą się kilometrowe.

Czekaliśmy z Dawidem na Hankę pod drzwiami centrum handlowego, przestając z nogi na nogę i ocierając pot z czół. Słońce nie świeciło jakoś specjalnie mocno, ale nie ruszało się kompletnie nic, co normalnie rusza się pod wpływem choćby lekkiego wiatru. Gdyby nie wiatry ludzi przechodzących wzdłuż pasażu chodnika, przysiągłbym, że kosmos wessał całą atmosferę z Ziemi. Powietrze było gęste i nieruchome jak budyń a do tego przepełnione wonią potu, pierdami i bekaniem. Cała ludzka esencja namiętnych zapachów i feromonów.
Jej auto podjechało z lekkim piskiem na parking tuż przy nas, gdzie akurat udało się Hance znaleźć wolne miejsce.
-Jesu! Kobieto jesteś nareszcie! - wysapał Dawid na widok wysiadającej z klimatyzowanego BMW Hanki - My się tu topimy a Ty sobie jeździsz klimatyzowaną bryką! - ucałował Hankę w policzek po czym oddał ją mnie, bym i ja mógł się przywitać.
Miała zimną jak ryba skórę pokrytą lekką warstwą balsamu kokosowego i czymś w rodzaju szronu.
-Cześć Kochanie - wysapałem - ale jesteś oziębła - zażartowałem
-No jak na sukę rasową przystało, ale wierzcie mi kurwa zmarzłam w samochodzie a tu wysiadam i tak gęsto, że nie ma czym oddychać. Chodźcie - złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę sklepu - Mam dwie listy - wsadziła rękę do kieszeni swoich krótkich, przewiewnych spodenek lnianych które mimo wszystko opinały się na jej pośladkach jak lateks na skórze dominy. Na cycki naciągnęła coś w rodzaju szerokiego stanika-koszulki. W każdym razie ledwo to to utrzymywało jej wielkie piersi w ryzach nie pozwalając im wyskoczyć na zewnątrz.
Widok kobiety z takimi balonami w towarzystwie dwóch spoconych samców z trzydniowym zarostem i opalenizną rodem z Rodos musiał wzbudzać zainteresowanie przechodniów. Co rusz ktoś na nas zerkał, uśmiechał się lub gapił bezczelnie na hankowe cycki.
Hanka podała Dawidowi kartkę, na której skrupulatnie wypisane były gatunki wina i piwa oraz podane ilości.
Wzięliśmy z Dawidem dwa koszyki; jeden na wino, drugi na piwo i ruszyliśmy na stoisko z alkoholem. Hanka w tym czasie podreptała do alkoholi ciężkich i co chwila wrzucała do koszyka coraz to nowszą butelkę trunku. Skakała po półkach jak małpa tylko po to by dosięgnąć upragnioną butelkę z procentami.

-No to kurwa pięknie, postoimy w tej kolejce - wyjęczał Dawid widząc, że przed nami przy kasie stoi co najmniej kilkanaście osób, a o innej wolnej kasie można było pomarzyć.
-Ty, Hanka a co z jedzeniem? Bo kupiliśmy tylko alkohol - zapytałem.
-No chyba nie sądzisz Misiu, że stałam przy garach i gotowałam dla 20 osób - popatrzyła na mnie pobłażliwie - jak myślisz?
-Myślę, że jak zwykle zamówiłaś catering - stwierdziłem odważnie - a chłopaków wysłałaś do babci.
-Gdybym Cię nie znała pomyślałabym, że mnie szpiegujesz. A swoją drogą jesteśmy tu dziś, bo gorzelnia nie chciała mi sprzedać alkoholu w cenie hurtowej bez akcyzy - wyjaśniła nagle.
-Chcesz powiedzieć, że byłaś w gorzelni? - zdziwił się Dawid.
-Tak, ale mówię Wam, co za debile. Ja tam chciałam ze sto litrów wziąć a oni do mnie z akcyzą no...
Taśma kasy przejechała do przodu zwalniając nam miejsce na rozładowanie baterii alkoholowej, która zalegała w naszych trzech koszykach. Kasjerka popatrzyła na naszą trójkę ze zdziwieniem i zaczęła nabijać powoli trunki, które Hanka w ekwilibrystycznych pozach zdobywała skacząc między regałami.
-Zaopatrujecie państwo AA czy jakiś przytułek dla pijaczków? - wyszeptała pod nosem młoda, gruba dziewczyna na kasie.
-Nie, to na imprezę. Duże potrzeby odstresowania - wyjaśniła z uśmiechem Hanka.
Młoda już nic nie mówiła. Rezolutnie i dokładnie skanowała każdą butelkę twardego alkoholu i wkładała na powrót do koszyka Hanki.
-Liczyć to razem? - zorientowała się młoda grubcia.
-Tak.
Taśma przesuwała się w ślimaczym tempie, a jak tylko zwalniało się miejsce na jej końcu Dawid dostawiał kolejne butelki wina. Z daleka wyglądało to jakby na taśmie rozłożyła się tęcza. Wina białe, różowe, czerwone. Butelki zielone, przeźroczyste, białe, niebieskie, brązowe, czerwone... feria barw i kolorów. Ludzie patrzyli na nas dziwnie. Powietrze w sklepie lekko falowało od wentylatorów, które co jakiś czas skrzypiały, jakby zmęczone mieleniem ciężkiego, gorącego powietrza wydawały z siebie ostatnie tchnienie.

-Czy coś jeszcze? - młoda widocznie zdyszana nabijaniem na kasę i podnoszeniem każdej z tysiąca butelek do skanera wydyszała do Hanki.
-Nie, to wszystko.
-Uff czuję się jakbym spędziła dwie godziny na siłowni - uśmiechnęła się i podała Hance należność z kasy.

78. Siedemdziesiąty ósmy. Zmiękczanie biurwy 1.

Dźwięk otrzymanego maila wyrwał Dawida z zamyślenia. Pospiesznie dopadł do komputera i otworzył okno programu pocztowego by przeczytać wiadomość.
Nudził się tego dnia niesłychanie. Minęło już pięć dni od czasu kiedy przeniesiono jego skromną personę z boksu na korytarzu, do gabinetu w szeregu gabinetowym.
Sam, biedaczek w pustym pokoju z dwoma biurkami, dwoma fotelami, dwoma komputerami, jednym oknem na całą ścianę i on.
-Kurwa przecież ja tu pierdolca klaustrofobicznego dostanę albo szału pizdy, jak będę sam tu siedział - zamyślił się w czasie, gdy tajemniczy mail otwierał się mozolnie.
Brakowało adresata, ale program antyspamowy tego nie wyłapał. Kiedy w końcu na ekranie powoli odkrywało się przed Dawidem ewidentnie przeładowane wielkością zdjęcie, do drzwi ktoś zapukał.
-Proooszę - krzyknął.
W drzwiach pojawiła się młoda dziewczyna. Blondynka o smukłej twarzy i maleńkich ustach. Miała za to wielkie oczy, co w całokształcie sprawiało, że wyglądała jak lemur. Miała na sobie dobrze skrojoną białą bluzkę i czarne spodnie przewiązane z dupy dopasowanym szarym rzemieniem. Z trudem utrzymywała się na kosmicznie spiczastych szpilach z siedmio centymetrowymi obcasami w kolorze czerwieni. W dłoniach trzymała dwa ogromne, przepastne wręcz segregatory wypełnione papierem i kartonik z kwiatkiem i wystającą ramką zdjęcia.
-Dzień dobry - nieśmiało zaczęła.
-Cześć! Ty pewnie jesteś... - zawiesił głos Dawid w odpowiedzi.
-Agnieszka - przedstawiła się - będę z Panem pracować w tym gabinecie.
-O ludu - ucieszył się i wstał by przywitać nową - już myślałem, że pierdolca tu dostanę sam - wypalił.
-Yyy, przepraszam co proszę? - zawstydziła się Agnieszka.
-Oj zluzuj laska poślady. Przyzwyczaisz się. Zapomniałem, że jesteś z Handlowego gdzie rządzi wszechmocny Arturro - zaśmiał się i poprowadził ją do biurka, które zarezerwowane było właśnie dla niej.
-Będziesz musiała się przyzwyczaić, bo w naszym dziale normalnie nie jest - wyjaśnił dla pewności Agnieszce, która skwaszoną nico miną potwierdziła zrozumienie jego wypowiedzi, a jednocześnie wyraziła zgodę na przetwarzanie danych osobowych w celu przeprowadzenia jej przez proces przystosowania do życia w tej dżungli.
-Aha - stęknęła tylko - czy to normalne, że w pracy oglądacie takie zdjęcia? - skinęła głową w stronę Dawidowego laptopa.
-O kurwa! - krzyknął, kiedy na jego ekranie pojawiło się zdjęcie z imprezy, na którym w namiętnym pocałunku wymieniał swoje płyny ustrojowe z jakimś równie nawalonym jak on facetem.
-Nic mi do tego oczywiście - zmieszała się Agnieszka - ale wolałabym chyba unikać tu takich widoków lub móc czuć się swobodnie.

Stali oboje przy ekspresie do kawy. Ona w czarnej, krótkiej tuż nad kolana spódnicy, która opinała się na jej dużych, ale mimo wszystko zgrabnych udach, ciemno granatowym żakiecie z rękawami na 3/4 i szpilach takich, że mogłaby zajrzeć żyrafie w oczy. On w tweedowej marynarce koloru zdechłego morza przed sztormem, obcisłych jak getry czarnych spodniach, które z daleka połyskiwały jakby były ze skóry i pantoflach koloru trzydniowej kociej kupy. Rozmawiali.
-Taka cnota, że kurwa aureola mi znów nad głową zaświeciła - wyżalił się Dawid.
-No co Ty dajesz? I ona ma pracować z nami? Dla mnie? Kurwa! - westchnęła Hanka - przecież ona nie przeżyje sercowo tygodnia z Tobą - zażartowała.
-Już mi uwagę zwróciła z pięć razy, że nucę pod nosem, że chodzę, że mówię sam do siebie - żal Dawida niósł się dalej.
-To ona niemuzykalna jest? Trzeba będzie ją rozbujać - zamyśliła się chwilę gapiąc się w filiżankę.
-No nie będzie chyba tak łatwo. Mówię Ci, kij w dupie po same oczy, aż strach wyciągnąć, bo się biedaczka złamie.
-Wiesz no mam pewien pomysł. Zresztą ona już nie pracuje dla Artura, tylko... - pytającym wzrokiem popatrzyła na Dawida.
-...tylko dla NAS SA - zaśmiał się - no a co to za pomysł?
-Zaproszę ją na grilla, którego urządzam za tydzień. Rozbujamy ją troszeczkę, niech pozna nasze metody pracy i naszych ludzi. Zaproszę nasz dział, niech się ludziska pobawią.


21 listopada 2011

77. Siedemdziesiąty siódmy. Hanka 2.1

-Antek, obiecaj mamie, że nigdy więcej nie zjesz mydła - Hanka uśmiechnęła się do gnojka życzliwie przeczesując jego włosy palcami.
-Obiecuję mamo. Ale my naprawdę nie wiedzieliśmy, że to mydło. Bartek zjadł aż dwie kulki, a ja tylko jedną - skruszony wydyszał prawie przez łzy.
-No dobrze już synek, nie smutaj. Nie wiem co się podaje człowiekowi po zjedzeniu mydła, ale myślę, że jeszcze sobie rzygniesz nie raz - uśmiechnęła się otwierając synowi drzwi samochodu.
Antek niczym zbity pies, kompletnie osłabiony wdrapał się na siedzenie pasażera. Hanka zatrzasnęła za nim drzwi i przeszła na swoje siedzenie.
-Synek a co z tym palcem? - zapytała przypomniawszy sobie rozmowę z wychowawczynią.
-Jaki palec? - zdziwił się Antek, któremu co chwila odbijało się po zjedzeniu czekoladowego mydła. W samochodzie unosił się już zapach wanilii i czekolady od jego bekania.
-No podobno złamałeś palec.
-O kurde zapomniałem z tego wszystkiego - Antek wyciągnął lewą rękę z kieszeni bluzy i pokazał Hance.
Na pierwszy rzut oka wszystko z ręką było OK, ale po bliższym przyjrzeniu się Hanka spostrzegła, że palec wskazujący jest nieco bardziej odchylony niż reszta.
-Nie boli Cię ten palec? - Hanka zszokowana patrzyła na syna.
-Nie. Dziwne nie? - roześmiał się Antek i za chwilę pobladł. Okazało się bowiem, że próba zgięcia go nie była już bezbolesna - Aua aua - w oczach chłopca pokazały się łzy.
-Dziecko drogie - westchnęła - jedziemy na pogotowie.

-Palec jest tylko wybity - młody lekarz spojrzał na Antka wymownie. Chyba wiedział mniej więcej jak to się w ogóle stało, więc czekał chwilę porozumiewawczo patrząc na chłopaka w oczekiwaniu, aż ten się złamie i przyzna.
-Antek, co wyście robili?
-Oj no utknął mi ten palec - zawiesił głos.
-Utknął gdzie?
-Mamo muszę mówić?
-Antek.
-Ja myślę, że pani syn próbował hmmm no właśnie nie bardzo wiem czego mógł próbować, bo możliwości jest co najmniej kilka - włączył się do rozmowy lekarz.
-To znaczy? - z zainteresowaniem patrzyła na niego Hanka.
-Powiem wprost: badanie palpacyjne prostaty. Mówi to coś pani?
-Łomatkobosko kochana! - wysapała Hanka - Ty też? - zwróciła się do Antka.
-Nie! Oj mamo to był eksperyment naukowy - zmieszany i zaczerwieniony Antek nie wiedział gdzie ma oczy zatrzymać.
-Jaki eksperyment? Chłopie masz dopiero 13 lat - wydyszała Hanka.
-Mamo już 14 lat - poprawił ją Antek - a poza tym chcieliśmy z Bartkiem sprawdzić gdzie jest ta cała prostata. No to sprawdziliśmy sobie sami tyle, że ktoś akurat wszedł do łazienki i nas wystraszył, a mój palec się zaklinował no i wygiął, bo akurat na nim siedziałem - wyjaśnił bez ogródek Antek i spojrzał na matkę.
-No i słyszał pan panie doktorze. Czy z takimi dziećmi nie można oszaleć? Ale jak ich nie kochać. Przecież to w imię nauki - spojrzała na doktora.
-Wie pani co, ja coś pani dam - lekarz odwrócił się i wyciągnął z szuflady w swoim biurku książeczkę - proszę, to taki mały leksykon "Moje ciało" powinien pomóc chłopakowi zrozumieć gdzie "TA" prostata jest, bez zbędnych eksperymentów - uśmiechnął się do Antka lekarz.
-Dzięki, a co z palcem?
-Proponuję okład z sody, żeby się nie zrobiła opuchlizna. A zaraz Ci go nastawię - lekarz mówiąc to złapał palec Antka i szarpnął nim jakby chciał wyrwać chłopakowi pół ręki - no i już, gotowe.
-Ja z Wami oszaleje, chodź naukowcu, jedziemy na lody i okłady z sody - Hanka zwróciła się do Antka - dziękujemy panu bardzo za wyrozumiałość i pomoc - podziękowała lekarzowi i zamknęła drzwi gabinetu.

18 listopada 2011

76. Siedemdziesiąty szósty. Hanka 3.

-Gdzie postawić te zakupy? - zapytałem zdyszany.
-W kuchni na stole możesz je rzucić. Rozgość się, zaraz do Ciebie przyjdę - krzyknęła do mnie Hanka z głową w bagażniku usilnie próbująca wydobyć coś z jego głębi.

Rzuciłem zakupy na stół i nastawiłem kawę w ekspresie.
-Co właściwie cię naszło, żeby zrobić takie wielkie zakupy?
-Teściowa.
-A i wszystko jasne. Postanowiła wpaść?
-Chce zobaczyć czy sobie radzę z wychowaniem chłopaków. Nic mi nie mów błagam. Nienawidzę tej baby jak ognia. Ona myśli, że jak przyjedzie raz na pół roku zobaczyć jak dorastają jej wnuki to świat tymi przyjazdami zbawi. Jedyne co później robi to psioczy i wysyła kochanemu mojemu mężowi eks, sprawozdania z działalności firmy Hanka and Hanka Spółka z .o.o. - wysyczała Hanka.
-Chyba żartujesz.
-Ani trochę - skwitowała i zaczęła wypakowywać zakupy chowając je kolejno do szafek i na półki - I wiesz co, ta larwa syjamska zostanie tu caaałe 4 dni. Już dziś wzięłam środki uspokajające, żeby przypadkiem jej nie zamordować przy drzwiach pociągu. Swoją drogą liczę na to, że mi pomożesz w czasie jej obecności zapanować nad sobą - spojrzała na mnie.
-Pomogę no jasne, że pomogę - zapewniłem ją i włożyłem rękę do jednej z toreb - Hanka! - zagaiłem - macie kota?
-Nie.
-To chyba pomyliłaś puszki w sklepie - pomyślałem w duchu kiedy ta wyszła do łazienki.

Stała przy kuchence, odziana w zdechłozielony fartuch kuchenny, po którego fakturze rozrzucone były kolorowe warzywa i owoce. Zawsze się zastanawiałem, jaki chory człowiek projektuje grafiki tkanin na takie wyroby.
Mieszała w żeliwnym rondelku krwistoczerwony sos pomidorowy, który co rusz chlipiąc z garnka pryskał na wszystkie strony.
-No i teraz, mój drogi dodajesz dwa ząbki czosnku i tajemniczy składnik - z szyderczym uśmiechem Hanka cisnęła do rondla czosnek.
-No a ten tajemniczy składnik? - zapytałem.
-Za chwilę, muszę otworzyć puszkę - odwróciła się na pięcie i wyjęła z szafki półlitrową puszkę z etykietą, na której widniała przeurocza mordka łaciatego kota.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wrzucisz to do sosu - zaniepokojony spojrzałem na Hankę.
-Nie. Jeszcze nie - uśmiechnęła się - to wrzucę dopiero później, bo mięso się rozpadnie i nie będzie go czuć.
-Hanka - zmartwiłem się - czy to jej oby nie zaszkodzi?
-Człowieku, a ty myślisz, że co ja jej daje od kilku lat jak jest u nas? - postawiła przede mną retoryczne pytanie i spojrzała porozumiewawczo - nie przypominam sobie, żeby jakiś kot moich znajomych od tego zdechł, więc moja teściowa tym bardziej nie padnie.
Otworzyła szybko puszkę wykładając mięso do szklanej miski. Sęk w tym, że o ile zdążyłem sobie dobrze przypomnieć smak tego specjału, którego kiedyś z ciekawości postanowiłem spróbować, pamiętałem że to mięso jest raczej bez smaku.
-Jesteś walnięta.
-Niemniej od Ciebie, poza tym wiem, że dzieciaki jak są u niej jedzą na podwieczorek bajadery. A jak wiesz to ciastka z przeglądu tygodniowego cukierni. Sorry Winnetou ale na pasożyta szkoda kasy.

-Oh Haniu - odezwała się stara - jak Ty się starasz żeby mi dogodzić.
-Noo nawet twoje ulubione mięsko przygotowałam - sztuczną życzliwością Hanka raczyła obdarzyć darmozjada w postaci teściowej.
-Nie wiem jak ty to robisz, że ono jest takie delikatne w smaku i konsystencji takie puszyste, miękkie i delikatne - zachwycała się teściowa połykając kolejny kęs kociego żarcia - i ta galaretka, no bajka. Ty to chyba musisz to przygotowywać na kilka dni wcześniej.  Koniecznie musisz mi dać przepis - zaordynowała teściowa.
Patrzyłem na Hankę czekając na jej reakcję z niecierpliwością. Ta stała chwilę odwrócona plecami do stołu po czym odwróciła się nagle. Myślałem, że będzie miała w dłoni tasak kuchenny, żeby starą posiekać na gulasz, albo choć pustą puszkę po kocim żarciu, żeby uświadomić gościa czym jest raczona. Ale nie, Hanka odwróciła się, a nad jej głową widziałem chmurkę rodem z komiksów "Przepis to: czwarta półka w jedenastej alejce supermarketu X - dział: Żarcie dla kotów."
-Oj mamo - odezwała się w końcu Hanka - to banalnie proste, przecież to wieprzowina w galarecie - skwitowała - kiedyś Robert nauczył mnie ją robić - wyjaśniła Hanka ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
-Oj kochana proszę Cię. Mój syn i gotowanie. Jedyne co potrafi zrobić to odgrzać gulasz z puszki - zachichotała stara. Na jej twarzy rozlał się grymas wspomnień o ukochanym synu.

Mógłbym przysiąc, że Robert był jej oczkiem w głowie do tego stopnia, że była mu w stanie wybaczyć wszelkie błędy związane z założeniem rodziny i spłodzeniem za pomocą Hanki trzech dryblasów. W końcu był jej synem. Szkoda tylko, że będąc marynarzem wolał ostać się w Argentynie przy lachonie rodem z Ameryki łacińskiej niż dźwigać ciężar wychowawczy oraz znosić niedzielne obiadki ze słodką do bólu rodziną i teściową.
Jedyne czego Robertowi zarzucić nie można było to fakt, że regularne wpływy na konto Hanki jakie słał każdego ósmego dnia miesiąca wystarczały Hance na to, by chłopaków wyposażyć w najdogodniejsze narzędzia niezbędne do życia nowoczesnego nastolatka. Sama mogła swoją wypłatę przeznaczyć na swoje przyjemności, na urządzenie domu i odłożyć grosz na czarną godzinę.
Dodatkowo mimo rozwodu jaki Hanka miała z Robertem od bitych pięciu lat, wciąż mieli z Robertem całkiem niezły kontakt w kwestii znajomości. Potrafili się dogadać jak koledzy w barze, ale zupełnie nie potrafili spędzić ze sobą konstruktywnie choćby jednego dnia jako małżeństwo.
Hance to nie przeszkadzało. Ba było jej to nawet na rękę, biorąc pod uwagę, że żaden gach nie wylegiwał się na jej ulubionej kanapie z piwem w ręku i brzuchem wystającym z za małej koszulki. Jedyne wylegujące się tam samce potrafiła przegonić jednym spojrzeniem - jak matka na syna.

-Dziękuję! Obiad był pyszny - stara wstała od stołu zostawiając nas z Hanką przy pustych talerzach, które za chwilę chwyciła by wrzucić do zmywarki.
Jedliśmy z Hanka wersję soft owego obiadu, czyli sos z warzywami, pod pretekstem, że przechodzimy na wegetarianizm. Stara łyknęła to jak cukierka.
-Pozmywam - zaoferowałem się.
-Oj nie nie, ja pozmywam - zaczęła licytację teściowa - a wy możecie przygotować podwieczorek.
-Bajadery? - sarkastycznie zapytała Hanka.
-O a skąd wiedziałaś, że przywiozłam?
-Znam mamę nie od dziś - mruknęła pod nosem Hanka i zaczęła rozpakowywać pakunek jaki stara wniosła do jej kuchni dwie godziny wcześniej.
-Wrzuci mama do kosza? - Hanka podała teściowej zgnieciony papier, który ta chwyciła z impetem i wrzuciła  do kubła na śmieci.
-Hanka? - zapytała ją z niepokojem.
-Tak? - w tym momencie w głowie Hanki pojawił się obraz puszki po kocim gulaszu leżącej na samym wierzchu kosza. Przerażona spojrzała na mnie, skinęła palcem i gestem podcinania szyi zwerbalizowała swój rychły koniec.
Z niepokojem spojrzałem na Hankę i teściową czekając na rozwój wydarzeń, ale nie wytrzymałem.
-To mój kot. To znaczy żarcie dla mojego kota. Stąd ta puszka w koszu - wyjaśniłem nerwowo.
-Jaki kot? - syknęła Hanka.
-Kot? Masz kota? A gdzie on jest? - zainteresowała się teściowa.
-Yyyyy pewnie teraz gdzieś hasa po ogrodzie w poszukiwaniu myszy - zachichotałem.
-Myszy? Karmisz kota specjalistycznym żarciem i pozwalasz mu jeść brudne, ohydne, chore myszy z ogrodu? - zdziwiła się stara.
-No tak. No jak każdy dobry kot musi umieć polować - wyjaśniłem zadowolony z siebie kątem oka widząc jak Hanka za plecami teściowej gestykuluje w moją stronę ukazując mi różne możliwości śmierci zbiorowej, indywidualnej każdego z nas i przez uduszenie.
-Wy geje jesteście dziwni, ale rozumiem, że kot jest substytutem jakiegoś braku - stara nie dawała za wgraną - to idź po niego, bo w listopadzie to on za wiele myszy nie złapie, a i przeziębić się na dworze może. Ziąb straszliwy - zamartwiała się o kota.
Na twarzy Hanki malował się obraz przerażenia a na jej czole migał czerwonym światłem neon: "No to jestem w czarnej dupie."
-Kota Ci się kurwa zachciało - syknęła cicho Hanka w moją stronę.
-Bo ja to chciałam w ogóle zapytać Cię Haniu nie o puszkę i kota, ale o to czy zgodziłabyś się, żeby chłopcy przyjechali do mnie na święta - wypaliła stara stojąc nad zlewozmywakiem - a no i mam nadzieję, że to mięsko z całym szacunkiem dla twojej sztuki kulinarnej, nie pochodziło z puszki dla kota.

75. Siedemdzeisiąty piąty. Hanka 2.0

-Kowalska, słucham - Hanka odebrała telefon, który od kilkunastu minut nie dawał jej spokoju w jej pracy.
-Dzień dobry. Z tej strony Marzanna Kutefał. Jestem wychowawczynią Pani syna, Antka - odezwał się głos w słuchawce.
-Dzień dobry, tak, tak kojarzę. Czy coś się stało?
-No właściwie to tak. Pani syn się czymś zatruł, ponieważ wymiotuje od prawie godziny. Sądzę, że powinna pani przyjechać do szkoły, bo to nie wszystko.
-Jak to nie wszystko? - dopytywała Hanka - co się jeszcze stało?
-Proszę przyjechać niezwłocznie. Porozmawiamy.
-Dobrze będę za pół godziny.

-Dawid! Przejmujesz biuro - wydała polecenie Hanka po czym stanęła na sali boksów i oznajmiła - Ludziska! Halo! - na jej wołanie ludzie zatrzymali się chwilowo i patrzyli na nią - Na czas mojej dzisiejszej nieobecności sprawy kierować do Dawida. Ani mi się ważyć do mnie dzwonić. Dziękuję! - zakończyła, a ludziska ponownie ruszyli się z miejsc - Dawid, Ciebie to nie dotyczy. Muszę jechać do szkoły Antka - zwróciła się już bezpośrednio do Dawida - to dziecko mnie kiedyś do wariatkowa wpędzi.
-Co się stało? - zapytał Dawid.
-Nie wiem, ale poza tym, że rzyga coś jeszcze, ale ta siksa nie chciała mi powiedzieć. Lecę - włożyła na siebie długi blado-brązowy płaszcz i pognała do garażu.

-Dzień dobry - Hanka zapukała do pokoju nauczycielskiego i weszła przedstawiając się.
-Dzień dobry, jest pani wreszcie - podeszła do Hanki kobieta w średnim wieku - proszę za mną Pani Kowalska.
-Ale co się stało? - zaniepokoiła się Hanka.
-Pani syn bawił się na przerwie z kolegami i złamał palec. Poza tym zjedli z Barańskim kostkę mydła - szybko i skrótowo wyjaśniła wychowawczyni.
-Jak to złamał palec? Który?
-Środkowy, proszę pani. Ale bardziej martwi mnie sprawa mydła, ponieważ chłopcy wymiotują.
-Środkowy palec? A co oni robili? - dopytywała zaskoczona Hanka.
-Podobno nic takiego, ale o tym dowiemy się po rozmowie Pani z synem - skinęła do Hanki ręką wskazując drzwi do sali.
Siedział tam Antek, wspomniany Barański, czyli Bartek - dobry kolega Antka, którego Hanka znała całkiem nieźle, bo odwiedzał Antka czasem, oraz rodzice Bartka, państwo Barańscy.
Hance przez chwilę przemknęła myśl w głowie - Jak ten Barański wytrzymuje z taką zołzą jak Beata. Przecież to to kurde nigdy nie widziało pracy na oczy, ubiera się jak lafirynda z Poznańskiej i tępe jest jak burak w marcu.
-Cześć, dzień dobry - Hanka przywitała się z Barańskimi.
-Cześć Hanka - Artur Brański podniósł się by przywitać ją podaniem dłoni, ale jego kurtkę od tyłu blokowała Beata.
-Twój syn namówił podobno Bartka na zjedzenie mydła - wypaliła Beata tonem jakby miała pretensje do całego świata.
-Oj mamoooo! Przestań! - burknął widocznie zmęczony rzyganiem Bartek - nikt mnie nie namawiał do niczego - wyjaśnił.
-Taaak? A to mydło to sam zjadłeś?
-Sam i poczęstowałem Antka - wyjaśnił szybko.
-To prawda, Bartek dał mi kawałek tej kostki - cichym głosem wydusił z siebie Antek po czym beknął żarliwie mydlanym polotem.
-Co za mydło? Co za pomysł? - wychowawczyni wyraźnie zdenerwowana patrzyła na chłopców. Na co Bartek sięgnął do kieszeni plecaka i wyciągnął z niej zawiniątko w papierze.
-Bartek! - krzyknęła Barańska - czy to, czy Ty...?
Bartek trzymał w ręce papierową torebkę z brązowo-czekoladowymi kulkami do złudzenia przypominającymi praliny lub cukierki czekoladowe. Wysypał je na ławkę i delikatnie poukładał w rządku.
-Boże! Dziecko, co Ci przyszło do głowy!? - Barańska się wściekła.
-Myślałem, że to cukierki i wziąłem kilka do szkoły - skruszony Bartek wycisnął z siebie cichutkim głosem.
-A co to właściwie jest? - Hanka zainteresowana sięgnęła po jedną z kulek i powąchała ją. Poza aromatycznym zapachem czekolady i wanilii poczuła intensywną woń środków powierzchniowo czynnych zwanych pospolicie mydłem. -Ha! To jest mydło! - odkryła prawdę przed zgromadzonymi, na co Barańska spuściła głowę.
-To moja wina - wystękała Beata - kupiłam w zeszłym tygodniu w nowej mydlarni te mydlane praliny do kąpieli i położyłam je w kuchni, odruchowo.
-Czyli chłopcy zjedli mydło z przeświadczeniem, że to cukierki. Pięknie! To nie wychowawcze - oburzyła się Kutefałowa.
-Chwila, chwila - Hanka rozpoczęła - a czy pani - zwróciła się do wychowawczyni - kiedy była dzieckiem nie popełniła żadnego błędu? Nie jadła pani piasku z piaskownicy, nie dłubała w nosie i nie robiła fikołków na trzepaku? Nie łaziła pani po drzewach i nie biła się z chłopakami na podwórku? Zawsze miała pani nieskazitelnie czystą sukienkę i uczesane włosy? Nigdy nie zjadła pani chwasta lub kawałka gipsu udając, że to potrawa z ekskluzywnej restauracji znajdującej się na pani podwórku?
Barańska patrzyła na Hankę ze zdziwieniem nie mniejszym niż wychowawczyni.
-Proszę nie strofować dzieci swoją miarą, zapominając o tym co sama pani robiła kiedyś. Antek chodź idziemy chłopie do domu.

74. Siedemdziesiąty czwarty. Wujek.

-Będziesz kiedyś w podobnej sytuacji, to pewne. To zwyczajnie kwestia czasu.
-Skąd masz tą pewność?
-Po pierwsze wiem trochę więcej o życiu i ludziach od Ciebie. Po drugie, mam trochę więcej doświadczeń od Ciebie, a w końcu po trzecie to środowisko mimo wszelkich zapewnień nie zmienia się od wieków.
-No a co z tymi co są w długich związkach?
-Hmmm.... Wszyscy jesteśmy hipokrytami. 
-Dlaczego?
-Bo szukamy miłości, akceptacji, szczęścia, fajnego ciacha lub przystojnego faceta wyliczając pożądane cechy i umiejętności. 
-A czy to źle?
-Nie, ale często żądamy od kogoś tego czego sami nie mamy lub co chcielibyśmy sami mieć.
-Ale ja nie szukam nikogo takiego, chciałbym żeby mnie ktoś pokochał.
-To naturalne Młody i bardzo dobrze, że tak myślisz. Niestety gros z nas przyłapuje się w końcu na tym, że szuka tzw. ideału. Kiedy już pojawia się ktoś, kto wypełnia nam dzień i myśli stajemy się zazdrosnymi palantami, którzy z dnia na dzień zaczynają ograniczać swoją drugą połówkę, chcąc zachować ją tylko dla siebie. To niby naturalne, bo zazdrość jest ludzka. Stajemy się egoistami, którzy pod przykrywką troski i chęci posiadania kogoś bliskiego tak naprawdę zabierają drugiej osobie wolność i autonomię. 
-No ale to chyba normalne, że w związkach ludzie są sobie wierni i chcą mieć siebie na wyłączność. Czy nie?
-To teoria. Niestety nie sprawdza się ani w związkach homo, ani w związkach hetero. 
-Jak to?
-Czym jest dla Ciebie dziś wierność?
-Noooo chyba tym, że nie spotykam się z nikim innym niż z Filipem. W sensie, że nie uprawiam seksu z nikim innym. 
-A co z uczuciami?
-Trudno mi powiedzieć. Lubię go i często o nim myślę.
-A kochasz go?
-Nie wiem.
-No właśnie. Wierność to przede wszystkim kwestia uczuć. Oczywiście zgodzę się, że kwestia seksu także, ale ta druga z czasem traci znaczenie. Ludzie bywają wybredni i nudzą się szybko. To nie jest zawsze tak, że małżeństwo z wieloletnim stażem uprawia seks regularnie. 
-Nie?
-Nie. Niezależnie od rodzaju związku czas działa na relacje seksualne niespecjalnie korzystanie. Oczywiście seks jest, bo on prawie nigdy nie znika, podobnie jak przywiązanie, ale pożądanie już niestety tak.
-Czyli co? Ludzie w długich związkach odbębniają stosunki?
-Niezupełnie, ale seks staje się elementem a nie przyjemnością wynikającą samą z siebie i pożądania. Wiele związków jakie znam z długoletnim stażem funkcjonuje na zasadzie otwartych relacji.
-Czy to oznacza, że spotykają się z innymi?
-W pewnym sensie tak. Kiedyś twoja mama powiedziała, że bzykanie się z tym samym facetem trzydzieści lat zwyczajnie staje się nudne. Nic już nie zaskakuje, przeważnie trwa tyle samo, jest takie samo, partner nie odkrywa już niczego, bo już najprawdopodobniej odkrył wszystko.
-No a co z fantazjami?
-Jeśli nie zostały zrealizowane wcześniej to im później, tym trudniej się do nich przekonać i je zrealizować. Dlatego tak ważne jest by na początku mówić otwarcie o swoich potrzebach.
-Hmmm no ale małżeństwa trwają. Dlaczego?
-Masz pewnie na myśli to, że się nie rozpadają, że ludzie żyją ze sobą. Ale niestety bardzo często żyją jak dwie oddzielne jednostki. Tak samo często się zdradzają, mają problemy emocjonalne i seksualne jak pary nie zalegalizowane lub związki homo. Nie rozpadają się, bo są dzieci, parcie społeczne, rodzina, wspólny dom, kredyty, znajomi i cała masa przekonań. A to wszystko jak beton scala tych ludzi ze sobą mimo, że nie mają ochoty na siebie patrzeć. Często, coraz częściej niestety rozwiązaniem takiej sytuacji jest rozwód.A u nas? Zwykłe rozstanie. 
-Czyli, że małżeństwa też się zdradzają?
-No a myślałeś, że papierek zmienia ludzi w maksymalnie wierne istoty? Nie. Dalej jesteśmy tylko ludźmi i podlegamy ciągle tym samym prawom natury.
-Czy to oznacza, że nie wierzysz w wierność?
-Nie. To oznacza, że wierzę, że można kochać drugą osobę nad życie. Że można kwestie emocjonalne oddzielić od czystego seksu. Że można tak funkcjonować z drugą osobą, że wspólne życie jest pełne ekscytacji i wspólnych pragnień, a przede wszystkim, że dwie osoby dążą do tego samego celu, a seks nie jest wyznacznikiem niczego poza przyjemnością.
-No ale czy to znaczy, że można się spotykać na seks z kimś innym kiedy się chce?
-Nie, to wymaga akurat przedyskutowania i szczerości między partnerami.

17 listopada 2011

73. Siedemdziesiąty trzeci. Podryw.

Siedzę przy barze. Wstawiony już trochę kilkoma z rzędu podwójnymi wódkami z Martini.
Świat kręci się troszkę, ale pion i fason trzymam dzielnie. Nawet nie bełkoczę, a myśli układają się w spójną, sensowną całość.
-Dostanę wodę za piątaka - pytam barmana.
-Tak, jasne - uśmiecha się do mnie młoda, promienna twarz Buziaka - gazowaną czy bez bąbelków? - pyta.
-Bez - kładę na blat monetę orzełkiem do góry.
-Chcesz mi coś powiedzieć? - zwracam się do kolesia, który stoi pół kroku ode mnie po mojej lewicy. Od kilku minut uważnie przygląda się mojej twarzy badając ja wzrokiem cal po calu, komórka po komórce. Widzę kątem oka jego krzywo założoną czapkę z daszkiem, luźne spodnie w kolorze niebieskich szarości z nic nie znaczącymi nadrukami, bluzę dresową obszerną jak worek i jego zarost na twarzy, codziennie skrupulatnie pielęgnowany by przypadkiem ani jeden włosek nie urósł za długi, a tym bardziej nie urósł nie w tą co trzeba stronę. -Dresik - myślę szybko i odwracam się do niego twarzą. Widzę teraz dokładnie jego przeogromne źrenice i minę jakby skupiał się nad niezwykle trudnym zadaniem z fizyki kwantowej lub rozprawką filozoficzną. -Jeszcze chwila skupienia i sraczki dostanie biedaczek - myślę dalej i odzywam się do obserwatora.
-Patrzysz na mnie jak na kopulujące biedronki. Coś mam na twarzy?
Chłopaczek chwilę jeszcze zerka na mój lewy profil i pokazuje mi swoje równiutkie ząbki w kolorze poszarzałej bieli.
-Czytam.
-Czytasz? A to ja mam powieść na ryju? - zdziwiony dopytuję.
-Co masz napisane na okularach? - pyta.
Patrzę na niego ze zdziwieniem. chwytam za oprawki i ściągam bryle by przyjrzeć się im uważnie, mniej uważnie niż on. By odkryć co też ja mam kurwa na oprawkach. -Jeśli jest to coś innego niż "Made in China" to będę zaskoczony - myślę sobie zerkając na brzeg oprawki.
-Coś na B... - wyjaśnia mi dres.
Patrzę jeszcze chwilę. Zerkam na oprawki i na niego.
-Wiesz co, kurwa, bez okularów nie widzę co tu jest napisane - stwierdzam i zakładam pingle na nos.

16 listopada 2011

72. Siedemdziesiąty drugi. Wakacje z pomarańczą 3. Łysol, miś i zakonnica.

Zachowywaliśmy się dwie przekupy. Jedno przekrzykiwało drugie w wymyślaniu co też możemy z cichym wielbicielem robić.
Szliśmy po miękkiej wykładzinie hotelowego korytarza, która miła za zadanie wygłuszać wszelkiego rodzaju niedogodne dla gości dźwięki. Jedyne co wygłuszała w naszym przypadku to kroki.
Korytarz ciągnął się i zakręcał jak makaron prowadząc nas w nieznane czeluści pokojowych zakątków.
-Trzy ile ten pokój? - zapytałem Hankę, która dzierżyła w dłoni zgnieciony już kawałek papieru, na którym łysol wypisał nam namiary na dobrą orgię.
-Trzy jeden dwa dwa, a my jesteśmy przy 3013. Kurwa idziemy nie w tą stronę - Hanka ocknęła się, złapała mnie pod ramię i pociągnęła w przeciwną stronę CockRelax Hotelu.

-3118, 3120, o i mamy 3122 - oznajmiła mi jakbym nie zauważył gdzie się obecnie znajdujemy - to co? Pukamy? - upewniła się.
-No pukaj - rozkazałem.
Zapukała. Zza drzwi dobył się ledwo słyszalny krzyk. Schwyciła za klamkę i pchnęła drzwi. Weszliśmy do ponurego dwuizbowego apartamentu, który wypełniony był blaskiem zapalonych świec. Okna zasłonięte kotarami nie wpuszczały do środka ani promyka światła odbijanego przez księżyc. Wyglądało to trochę jak katakumby albo perwersyjny salonik niecnych zabaw sado maso.
Łózko nakryte było taką samą narzutą jak w całym hotelu, na ścianach delikatnie mrugały cienie poruszane przez światło świec. W sąsiedniej izbie na środku stał stół i kilka krzeseł pogrążonych w ciemnościach, a widocznych tylko dzięki marnemu światłu świec.
-Witajcie.
Odskoczyliśmy od tajemniczej pustki jak poparzeni. Hanka wytężyła wzrok jakby szukała zgubionej soczewki. Nagle z mroku wyłoniła się powoli włochata postać.
-Kurwa! Spierdalamy, to jakieś szatańskie nasiesienie - odwróciła się do mnie i próbowała wypchnąć z pokoju.
Kiedy nagle zobaczyliśmy całą postać, która szybkim ruchem sięgnęła ściany by zapalić nieco mocniejsze światło.
I oto stał przed nami wysoki szczupły facet z trzydniowym zarostem na kwadratowej twarzy, przebrany za pluszowego niedźwiedzia. Miał na sobie kompletny strój od kaptura imitującego głowę pluszaka z uszami i częścią pyszczka, po pluszowy skafander lub coś w rodzaju pluszowego kombinezonu z wielką pluszową łatą na brzuchu jaśniejszą od pozostałego futra. Skafander był na tyle dokładną imitacją, że dłonie i stopy doskonale odzwierciedlały łapki pluszowych zabawek. Stał i uśmiechał się do nas.
Hanka osłupiała, patrzyła na niego jak na zjawisko społeczne. Spojrzała na mnie i znów na niego.
-No to kurwa mamy imprezę - stwierdziłem po chwili sam będąc zaskoczonym maksymalnie.
-Chciałbym Was wykąpać i prosić o to żebyście później założyli na siebie to - bez żenady koleś zdradził nam swoje zamiary względem naszych osób, po czym wyciągnął zza winkla paczkę pieluch dziecięcych.
-Jak to wykąpać? I założyć pampersy? - Hanka nie wierzyła w to co słyszy?
-No chciałbym umyć was w wannie, jak dzieci, delikatnie masując wasze ciała, Twoje piersi, Twojego peniska - koleś zwrócił się po kolei do każdego z nas - a później założylibyście te pampersy i moglibyśmy się pobawić - wyjaśnił dokładnie cały plan.
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, kątem oka widząc jak Hance szczęka opada do samej ziemi.
-Hanka odpalaj wrotki, spierdalamy - rozkazałem i chwyciłem ja za rękę - sorry koleś ale my się nie bawimy w takie akcje - wypaliłem do niego.
-No ale przecież zatrzymaliście się w hotelu, który nazywa się CockRelax myślałem, że właśnie po to by spełnić swoje odjechane fantazje - posmutniał nagle i zsunął z głowy kaptur z głowy misia.
-Przecież to Hotel spa zboczeńcu! - Hanka nie dawała za wygraną.
-Hahaha, kochani spa to może i jest, ale po godzinach jak się gościom chce. Masaże, sauna i takie tam. To hotel erotyczny. A ja was akurat rozpoznałem w pubie, bo widziałem jak się meldowaliście na recepcji. Od razu mi się spodobaliście więc dlatego zagadałem i zaprosiłem Was do siebie na małe wyuzdane zabawy.

Słuchaliśmy go chwilę uważnie zastanawiając się czy jesteśmy na tyle pijani, że rzeczywistość nam gdzieś umknęła czy faktycznie nie doczytaliśmy broszury z ofertami miejsc reklamującymi się jako spa.
Koleś szybko wyłapał nasze zdezorientowanie po czym sięgnął do stolika.
-Patrzcie, to reklama tego hotelu - podsunął nam pod nosy dokładnie tę samą broszurę, którą mieliśmy w swoim pokoju - o tu - wskazał palcem - 'Hotel Spa spełniający najbardziej skrajne i niecodzienne zachcianki naszych gości. Pozwól sobie na odrobinę szaleństwa i spełnij swoje łóżkowe fantazje" - przeczytał tekst pod zdjęciem frontu hotelu.
-No tośmy kurwa nie doczytały - Hanka parsknęła śmiechem po czym oznajmiła - koleś z nami się tak nie zabawisz, ale możemy zabawić się tradycyjnie.
-Szkoda. A obiecałem żonie filmik z zabawy - wypalił bezpośrednio.
-Co!? Filmik!? - zdębiałem - Hanka idziemy stąd! - złapałem ją za rękę i wyciągnąłem z pokoju na korytarz.

Kiedy żwawym krokiem doszliśmy do naszego apartamentu drzwi okazały się uchylone. W głębi pokoju słychać było lekki szelest wkładanych do walizki ubrań.
-Marta? - zapytałem pustkę.
-Kurwa kurwa kurwa! Tak to ja! - z drugiej sypialni wyłoniła się Marta z roztrzepanymi włosami i pomiętą bluzką - czy wy wiecie co ten barman chciał zrobić? - zapytała.
-Jak my Ci powiemy co nasz tajemniczy wielbiciel chciał zrobić to padniesz - rozpocząłem słowną licytację.
-No na pewno nie kazał Wam się przebrać za zakonnicę i robić sobie loda, kiedy on udawał księdza - zmartwiła się - Hanka źle przeczytałyśmy broszurę, to hotel erotyczny.
-Tak wiemy to już od naszego Misia w przebraniu, który chciał widzieć nas w pampersach - wyjaśniła Hanka.

71. Siedemdziesiąty pierwszy. Wakacje z pomarańczą 2. Festiwal Mrugaczek.

-Idziemy do klubu! - Marta wyartykułowała w słuchawce słowa w taki sposób, że głuchy Eskimos by zrozumiał - Nie zamierzam kolejnego wieczoru spędzić na siedzeniu w domu i gapieniu się w telewizor.
-Maaaarta ale ja nie mam siły. Myśmy dzisiaj rano przepłynęli chyba pięć kilometrów.
-Nie marudź siostra. Dobry podryw nie jest zły, a porządne rżnięcie lub jakiś flirt się przyda. Koniec kropka. Będę u Ciebie za pół godziny. Nie po to jechałyśmy na wakacje żeby siedzieć w domu! - Marta zakończyła konwersacje ostentacyjnym rozłączeniem się.
-No dobra - pomyślała Hanka - to trzeba by choć cipkę umyć, bo śledzi nikt nie będzie łowił - skierowała się do łazienki by nalać sobie wody do wanny.

Całą ekipą wróciliśmy z przecudnej wyspy na stały ląd. A ponieważ dziewczęta miały podobnie jak ja jeszcze tydzień wolnego i całkiem sporo kasy do przehulania, postanowiliśmy wybrać się do SPA.
Nie szukaliśmy długo, choć przeglądanie katalogu z ofertami salonów i hoteli spa było nie lada wyczynem. Jedna chciała mieć salon z gorącymi kamieniami, druga grotę solną, ja chciałem basen, Marta znów pub gdzie mogłaby się zabawić a Hanka w końcu wielkie miękkie łóżko.
Ostatecznie stanęło na pewnym pensjonacie o tajemniczo acz zachęcająco brzmiącej nazwie COCK RELAX. Gęby nam się rozjechały w promiennym uśmiechu na samo brzmienie, o włochatych myślach już nie wspominając.
Droga była prosta. Autostrada robi swoje, a właściciele wiedzieli doskonale jak się ulokować, żeby goście przyjeżdżali sami. Reklamą była już sama nazwa.
Więc pojechaliśmy.

Dwadzieścia minut później jej cycki wystawały ponad wodę otoczone pachnącą różami pianą. Patrzyła w sufit i zastanawiała się nad miliardem różnych rzeczy.
-No i za chwilę będę miała pomarszczone palce - pomyślała gapiąc się na swoje dłonie - a do tego nie wiem co mam ubrać. Raju żywot kobiety jest czasem uciążliwy bardziej niż namolna mucha. Rajstop nie założysz jak nóg nie ogolisz, bo oczka pójdą i szlag trafi nylon.Stringów nie założysz jak cieczkę masz, bo przesiąkną. Cycki trzeba odziać, włosy ułożyć, makijaż zrobić - stękała pod nosem - ostatecznie pójdę chyba w ogrodniczkach i czapce z daszkiem. Gdybym je tylko miała ze sobą.

-Gdzie Ty właściwie chcesz iść? - zapytała Martę stojąc w szlafroku z głową w szafie i przesuwając kolejne wieszaki.
-Jakoś mnie tak ochota naszła, żebyśmy przypomniały sobie nasze stare dobre czasy liceum i poszły do pubu irlandzkiego. Co ty na to?
-Hmmm a tu jest w ogóle jakiś pub? - odwróciła się do siostry trzymając w dłoni wieszak, na którym starannie umieszczona została ciemnozielona, plisowana sukienka z czarnymi wstawkami.
-Jest - krótko ucięła Marta - przejrzałam kilka pubów w okolicy i okazuje się, że jest nawet taki, gdzie podają Guinessa - zadowolona siedziała na brzegu łóżka i patrzyła w plecy Hanki. Bała się usiąść dalej, bo łóżka były tak wygodne i miękkie, że kiedy kładło się na nich do snu, człowiek zapadał się w czeluści materaca nie widząc czy będzie spadał w nieskończoność, czy natrafi w końcu na bezkresne miękkie posłanie.
-Założę to - Hanka odwróciła się do siostry trzymając w ręce wieszak, na którym zawieszona była jednoczęściowa, czarna sukienka bez ramion ale za to z golfem - do tego założę moje czerwone szpile i czerwone korale - zamyśliła się chwilę wyobrażając sobie siebie w kompletnym stroju.
-No to będziesz miała rwanie - zaśmiała się Marta - ubieraj się.

Zapukałem w drzwi i usłyszałem tylko krzyk pozwalający mi na wejście do pokoju. Złapałem za klamkę i pchnąłem drzwi do środka. Moim oczom ukazał się widok chichoczącej na łóżku Marty oraz Hanki która z gołymi cyckami biegała po pokoju próbując wcisnąć na siebie przepastnie czarne rajstopy. Mógłbym wtedy przysiąc, że zakładała na siebie getry. Za małe o dziesięć rozmiarów.
-Co ty robisz? - nieco zaskoczony sytuacją zapytałem.
-Próbuję okiełznać swoje udźce - wysapała Hanka.
-Posmaruj nogi olejem, szybciej wciągniesz te majty na siebie - zaśmiałem się i usiadłem obok Marty. Łóżko złowrogo zapadło się, a my runęliśmy plecami w miękki materac.


Dwie młode ale dojrzałe łanie w towarzystwie jednego rosłego byka pojawiające się w drzwiach irlandzkiej speluny musiały wywołać zamieszanie. Nagle wszystko działo się w zwolnionym tempie. Muzyka ucichła, a oczy siedzących w pubie ludzi skierowały się ku drzwiom wejściowym, przez które do środka odważnym krokiem weszła Hanka a zaraz za nią Marta i ja.
Od samego progu spostrzegliśmy w głębi pubu długi, drewniany bar, przy którym siedziało kilka osób. Za barem krzątała się mała kelnerka i wysoki, mięsisty facet w czarnej obcisłej koszulce z mycką na głowie. Czarne włosy i brązowe oczy były chyba jego sztandarową oznaką nie licząc napęczniałych muskuł i bajecznie białego, szerokiego uśmiechu. Stał za barem oparty o blat i rozmawiał z klientem zwieszonym nad szklanką whiskey.

Zajęliśmy wolne miejsca przy drewnianym blacie w opozycji do innych siedzących. Mieliśmy idealny widok na ludzi, którzy szukali szczęścia na dnie szklanek i pokali, oraz na fantastycznego barmana, który chwilę później postanowił zaproponować nam swoje usługi.
-Co podać? - zapytał.
-Minetę - szepnęła pod nosem Marta.
-Porządne rżnięcie - wysyczała Hanka.
A ja pomyślałem, że mógłby mnie wziąć zwyczajnie w obroty i w swoje ogromne, mięsiste ramiona. Niech by robił co by chciał i tak było by bosko.
-Przepraszam ale nie dosłyszałem - przysunął się głową do dziewczyn, by lepiej usłyszeć na co mają ochotę.
-Trzy piwa korzenne poprosimy - wycedziła przez zęby Hanka powstrzymując się by nie przyssać się do barmana ustami.
-Robi się kochana - uśmiechnął się i odszedł by nalać nam piwo.
-Słuchajcie, jak ja dziś nie przeczyszczę komina to jutro będzie czad w pokoju - szepnęła do nas Marta.
-Kochana no to bierz się za któregoś -Hanka skinęła głową w stronę kilku młodych kolesi siedzących po drugiej stronie półokrągłego baru. Niestety zrobiła to w taki sposób, że tamci najwyraźniej pomyśleli, że skinęła do nich.
-Nie nie, za to piwo płaci tajemniczy wielbiciel - stwierdził barman uśmiechając się po czym odszedł od nas do innego klienta.
Siedzieliśmy tak gadając i gapiąc się wygłodniale na ludzi jakieś kilkadziesiąt minut. Szukając w tłumie człowieka, który uraczył nas darmowym piwem. Co rusz, ktoś do nas podchodził, patrzył raz na Martę, to na Hankę a później na mnie jakby oglądał mięso w garmażerii i odchodził. Nikt nie zagadywał, chyba że pytał o kierunek, w którym ma się udać aby odcedzić kartofelki. tajemniczy wielbiciel się jednak nie ujawnił.
-Kurwa jak będę tak dalej tu siedzieć to jajo zniosę na twardo albo urodzę bakłażana - Marta zirytowała się - mogę prosić o jeszcze jedno korzenne z syropem? - zwróciła się do barmana, który zareagował na jej prośbę natychmiastowo. Dostała swoje korzenne w wysokim pokalu podsuniętym jej pod nos na tekturowej podkładce, na której niepozornie zanotowano szereg kilku cyfr.
-Oho! - Hanka uśmiechnęła się porozumiewawczo do mnie i szturchnęła Martę - chyba pan wystawił Ci juz rachunek siostro - zachichotała.
Marta podniosła pokal i przyjrzała się uważnie podkładce.
"44337896660 Brian, I finish the work by 21, stay"
-Nooo a ty co będziesz robił dzisiaj? - Hanka odwróciwszy się od siostry zagadała do mnie. Jej pogarda podszyta sarkazmem była dla Marty jak żart. I tak właśnie miało być
-Póki co liczę.
-Na co? 
-Nie na co, tylko kogo - skinąłem głową na ludzi w barze.
-Liczysz ile osób jest w barze? - zaśmiała się Marta purpurowa od piwa i podniecenia sytuacją, że będzie dziś mieć ostre dymańsko.
-Popatrzcie tylko na tych ludzi - odwróciłem głowę ku sali, dziewczyny podążyły wzrokiem za mną.
-Ty już wiem o co Ci chodzi - Hanka olśniona ideą zaczęła chichotać - sama się zastanawiałam czy mam może jakieś omamy, ale jak widać nie mam.
Co chwila, któryś z facetów puszczał oczko w naszą stronę, uśmiechał się, lizał wargi lub szybkim ruchem szarpał głową jakby chciał nią zaczepić o coś lub kogoś.
Z naszej wspólnej perspektywy wyglądało to jak stado mrugających do nas samców rodzaju ludzkiego, którzy sami nie bardzo wiedzą do kogo i w jakim celu puszczają oko. Chociaż to my byliśmy w tej gorszej sytuacji, bo oni mimo wszystko wiedzieli komu dedykują mrugnięcie.
-Kurwa jak festiwal mrugaczek - zaśmiała się Hanka - ale żaden nie zagada.
Nagle podszedł do nas jeden z młodych kelnerów krzątających się po barze zbierając puste szklanki i pokale. Rzucił na blat kawałek papieru z niestarannie wyrytym na nim napisem: "Today, threesome, U, your BF and I, Our Hotel room 3122. Greg - this guy in suspenders".

Szybko przemierzyliśmy z Hanką salę w poszukiwaniu kolesia w szelkach, który podesłał nam liścik. W samym rogu siedział kolo lat około 35. Łysy, choć widać było, że ma czarne włosy, zarośnięty na gębie dwu, trzydniowym zarostem. Miał na sobie białą koszulę, czarne materiałowe spodnie i szelki w kolorze zieleni lasu. Palił papierosa i intensywnie wpatrywał się w nas.

8 listopada 2011

70. Siedemdziesiąty. Hanka i ciche wybuchy.

-Panie Dawidzie, panie Dawidzie - Eliza z handlowego biegła z jakimiś papierami za plecami Dawida - proszę to sprawdzić. To raport na dziś, ale niestety nie jest pocieszający. Mamy manko w magazynie - zmartwiła się stojąc przed Dawidem, który patrzył na nią jakby przed chwilą wypadła z betoniarki.
-A co jest w tym raporcie? - dopytał.
-Brakuje nam kilku sztuk asortymentu zamówionego przez Artimax - wydukała z siebie.
-Pięknie kurwa - mruknął pod nosem - szefowa się wkurwi. Na kiedy możecie to załatwić?
-Na przyszły tydzień - wystękała spuściwszy głowę i czekała na reakcję.

W tej chwili rozległ się trzask drzwi frontowych sali plenarnej. W korytarzu pojawiła się Hanka w czerwonej jak krew sukience do kolan i czarnym bolerku. Na jej piersiach bujały się ogromne ciemnoszare korale a w prawej dłoni trzymała segregator.
Minę miała taką jakby chciała kogoś zniszczyć wzrokiem.
Kilka osób, które właśnie przechadzało się między boksami pospiesznie zniknęło gdzieś w gąszczu gipsowych ścianek.
Nadchodził tajfun.
-Eliza! - wrzasnęła Hanka - do mnie! Dawid poproszę o kawę - uprzejmym głosem i uśmiechem wypaliła Dawidowi w twarz.
-Tak jest poruczniku - zasalutował i oddalił się do kuchni.

Drzwi gabinetu Hanki zamknęły się powoli.
Były szczelne jak schron przeciwpancerny, więc żadne odgłosy nie dobywały się zza nich kompletnie.
Niespełna dziesięć minut później wrota pieczary Księżnej Piekieł (jak Hankę nazywano w biurze) otworzyły się i wyszła Eliza kompletnie zdziwiona. Miała twarz kamienną i bladą. Brwi lekko uniesione. Stała przez chwilę nim drzwi zdążyły się zamknąć, a kiedy tylko usłyszała kliknięcie zamka wskazujące, że bariera dźwiękowa między pieczarą a salą boksów właśnie się uszczelniła rozchichotała się jakby doznała właśnie objawienia.
-Dostałam podwyżkę! - lekko uniesionym, pełnym ekscytacji głosem oznajmiła znajomym z biura, po czym zniknęła na chwilę za drzwiami toalety.

Dawid na drewnianej tacy transparentnie niósł przed sobą filiżankę kawy czarnej jak smoła, dzbanuszek z mlekiem i talerzyk z ciastkami zbożowymi. Kiedy dotarł do jaskini Hanki zapukał po czym władował się z impetem do środka.
Drzwi zamknęły się za nim z lekkim kliknięciem.
-Uuuuu kochana! Chojna jesteś chyba dzisiaj - zagaił do wściekłej jak osa Hanki.
-Chojna? Ta pinda dostała podwyżkę, bo się Robert uparł, że trzeba ją zmotywować - wyjaśniła.
-A od kiedy dyrektor transportu ma decydujące zdanie w kwestii podwyżek? - zainteresował się Dawid.
-Od kiedy? Od wtedy jak mu ta lafirynda ciągnęła druta w samochodzie na parkingu służbowym. Od wtedy właśnie - fuknęła.
-A ty skąd to wiesz?
-Pamiętasz poprzedni poniedziałek?
-Pamiętam.
-No i kto wychodził wtedy z biura?
-Tyyyy, faktycznie Eliza z Robertem - podekscytował się Dawid.
-Noo, a ja chwilę później zjechałam do samochodu, bo zapomniałam, że mam w nim dokumenty dla Artimaxu - wyjaśniła.
-No ale to niczego nie dowodzi.
-To nie, ale to, że widziałam tarmoszącego się w samochodzie Roberta, który mnie na szczęście nie zauważył - wyjaśniała Hanka - a nad jego nogami te rude kudły Elizy, to już jakieś przypuszczenia są, nie?
-O kurde, żartujesz. Ale akcja.
-No i ten zjeb wyjechał dziś z tekstem na posiedzeniu, że panience Elizie należy się premia stała za wkład w umowę z Artimaxem.
-Ale mamy manco w kwestii Artimaxu, wiesz? - zagaił Dawid.
-Wiem, ta pinda myślała chyba, że ja magazynowych stanów nie przejrzałam.
-A przejrzałaś?
-Nie, hahaha - roześmiała się - ale to było do przewidzenia, że będzie manco, bo zamówienie opiewało na ilości, których nigdy byśmy nie pomieścili w magazynie, a ta pipa je przyjęła.
-Bystra Bitch z Ciebie - zachichotał.
-Bystra i obesrana - zmartwiła się Hanka - o mały włos nie zaliczyłam zgachy dziś na zebraniu - zaczęła opowiadać - Chłopaki namówili mnie wczoraj na Mexico Pacha. Kojarzysz tą knajpkę?
-Tak.
-No, więc poszliśmy. Se myślę kurna meksikano mi nie zaszkodzi raz na jakiś czas. Ale ja durna - ciągnęła Hanka - nie pomyślałam, że po meksykańcu będę miała wzdęcia. W nocy myślałam, że będę lewitować pod sufitem, miała takie wzdęcia. No wiesz, żarcie z kukurydzą, fasolą, ostre przyprawy i takie tam. No nic, kurcze noc przeżyłam bez zderzenia z sufitem. Ale dziś rano miałam takie gazy, że cud, że mnie nie wystrzeliło na orbitę - zaśmiała się.
-No to się kurde było ziółek napić kochana - Dawid podsunął jej kawę pod nos.
-Ziółek kurwa, ciekawe jakich, jak ja w domu mam tylko bazylie i marihuanę w szufladzie. No ale słuchaj, siedzę na zebraniu i czuję, że zaraz będzie wiatr, to se myślę, że jak będę go kontrolować to nikt nie usłyszy a ta zajebista wentylacja wchłonie wszystko w razie ataku sarinem. To usiadłam kątem na dupie i cisnę, cisnę, prężę się, a tu kurwa nic. Michał ten z handlowego pyta mnie nagle: Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś dostała gorączki. Ja na niego jak na kosmitę patrzę i myślę sobie, no nie powiem mu, że sarin cisnę no, więc wyjechałam z tekstem, że jakoś mi gorąco. Na co ten wstał i podkręcił wentylację.
Se kurwa myślę zamrozić nas chce razem z gazami. No ale nic to, jak nie umrzemy z wychłodzenia to zamordują nas w tej sali moje gazy, ale cisnę dalej.
Wiesz skórzane fotele tam są nie - ciągnęła dalej Hanka a Dawid słuchał z uśmiechem jak zahipnotyzowany - no i kurde kręcę się na tym swoim fotelu, purpurowa jak burak, sarin w natarciu, chłód na barkach a ja cisnę. Fotel skrzypnął a ja udaję, że kaszlę. No i jak se kaszlnęłam to i sarin wyleciał z hukiem. Kurwa człowieku, znienawidziłam swoją głupotę w pięć sekund. I mówię do nich: Ach te fotele, takie skrzypiące. No ale te ciołki nic nie zajarzyły czaisz. No to siedzę dalej i czuję jak mi nozdrza mój bącór wyżera, więc prycham, to ten kurwa pojeb Michałek wstaje i zmniejsza klimę a szarpie się za klamkę w oknie. Se kurde pomyślałam: Genialnie! Albo nas gołąb zaatakuje wlatując do sali albo wywieje nam papiery ze stołu. Ale nic siedzę twardo, bąka formuję i dalej myślę, że otwarte okno lepsze od klimy, bo szybciej moje gazy bojowe w razie czego wywietrzy.
No to sru, zjechałam trochę z fotela żeby zaskrzypiał a w tym czasie wypaliłam kolejną salwę bąków, no i się kurwa zdziwiłam, bo wietrzyk zamiast przelecieć po sali i wywietrzyć ją w trymiga to wepchnął smroda głębiej do sali. Aż się Arek siedzący na drugim końcu stołu skwasił. Ty wiesz co on powiedział? - zainteresowała Dawida jeszcze bardziej - zamknijcie to okno! Bo coś strasznie śmierdzi z dworu.
No ja myślałam, że zawału dostanę, więc wstałam i wyszłam do toalety, no bo bym się tam zesrała wzięła w końcu.
-No ale wycisnęłaś kloca? - zapytał bez żenady Dawid.
-No. Wycisnęłam, ale musiałam się kurna zaprzeć rękami o ścianę i nogami na drzwiach, żeby mnie implozja nie zassała do kibla - wyjaśniła Hanka - ja nie miałam takiego parcia nawet jak chłopaków rodziłam. Biedne te lachony co poszły po mnie do klopa. Mam nadzieję, że wentylacje mamy sprawną - skwitowała i napiła się kawy.

7 listopada 2011

69. Sześćdziesiąty dziewiąty. Wakacje z pomarańczą 1. Stringi i pomarańcza.

-Hanka, koniecznie musimy gdzieś pojechać - Marta zaoferowała siostrze, stojąc przy kuchennym zlewie i przerzucając w nim fioletowo-grafitowe śliwki - najlepiej na jakieś wakacje. Co Ty na to? - ciągnęła dalej - Kiedy Ty byłaś właściwie na jakimś urlopie?
Pytanie wywołało zamyślenie na twarzy Hanki, która siedząc w rogu kuchennego narożnika przeglądała jakieś kolorowe pismo.
-Wiesz, że nie wiem - zamyśliła się Hanka - właściwie wszystkie wyjazdy w ciągu ostatnich trzech, czterech lat na jakich byłam, były czysto służbowe. Nawet nie czuje jakoś potrzeby odpoczynku - wyjaśniła Hanka - ale masz rację siostro, musimy się gdzieś udać - uśmiechnęła się do Marty i wróciła do oglądania pisma.

Niespełna dziesięć dni później Hanka, Marta i ja wygrzewaliśmy swoje cycki, leżąc na plażowych leżakach. Stopy zakopaliśmy w bajecznie złocistym, gorącym piasku. Wystawiliśmy swoje lica ku ogromnej tarczy płomieni słonecznych a pełne soku, kolorowe szklanice o ściankach grubych jak pancerne, szklane drzwi wypełnione lodowatym żelem wcisnęliśmy w turystyczną lodówkę.
Z daleka wyglądaliśmy jak trzy obwarzanki smażące się na piasku, rumiane i pozaokrąglane tam gdzie się tego spragnione męskie oko spodziewa.

-Boże! Jak cudownie - westchnęła Hanka - dzięki, że mnie wyciągnęliście na te wakacje.
-Oooo tak - odsapnęła Marta - i popatrz na te ciała - wskazała palcem na grupkę młodych, muskularnych chłopców grających w siatkówkę plażową.
Prężyli swoje muskuły do tego stopnia, że przemykała mi przez głowę myśl czy przypadkiem ich spodenki i koszulki nie pękną za chwilę od nacisku mięśni.
-Czy takich facetów nie mogłoby być trochę u nas w Polsce? - zastanowiłem się głośno, a dziewczyny głośnym westchnięciem przytaknęły tylko moim fantazjom.
-Coś Ci stanęło - wypaliła do mnie Hanka podnosząc głowę z leżaka, skinąwszy w stronę mojego krocza.
-Hahaha, kurwa pięknie, nie ma to jak erekcja na erupcyjnej, wulkanicznej wyspie - zawstydziłem się sztucznie i parsknąłem śmiechem.
-Dzisiaj w nocy chyba wszyscy będziemy mieli erupcję - wypaliła Marta - nie wiem jak wy, ale ja zamierzam mieć dziś orgazm z którymś z tych panów - skinęła w stronę grających młodzieńców.

Musieli chyba zauważyć, że gapimy się na nich wygłodniałymi oczami, bo dwóch z nich instynktownie odwróciło się w naszą stronę. Uśmiechnęli się i pomachali do nas.
-Kuuuurwa, mam już mokro - wypaliła Marta - może mnie brać tu i teraz.
Roześmialiśmy się z Hanką.
-Oj piękna, to do dzieła - skwitowała Hanka i rozłożyła się na leżaku.
-Chodź! Idziemy popływać - podniosłem się z leżaka i klepnąłem Martę w udziec.

Wieczorem było jak w piekarniku. Całe nagrzane przez słońce powietrze spadło na ziemię jak mgła i dusiło nas jak w saunie. Wilgotność wynosiła chyba 300% a wentylatory w naszych pokojach machały powoli swoimi skrzydłami próbując rozbujać gęste jak galareta powietrze.
-Jeeeeeeny, zaraz się roztopię - wysapała Hanka. Wyglądała jak spocona foka z twarzą czerwoną od opalania. Jej skóra błyszczała od olejku i kremów po opalaniu.
Siedzieliśmy w loży pokojowej, którą stanowił makabrycznie duży taras przesłonięty od reszty hotelu drzewkami cytrusów i krzewami o ogromnych, różowych kwiatach w kształcie kielichów, do których co jakiś czas podlatywał jakiś owad. Rozkładaliśmy się na stalowych, czarnych krzesłach z obitymi poduszkami siedziskami przy stalowo - szklanym stole, popijając wodę z cytryna i miętą, żeby choć trochę ochłodzić swoje spalone słońcem ciała. Każdy element cudownie chłodnego metalu mebla był zbawienny dla rozpalonych członków a marmur na podłodze tarasu chłodził nasze stopy.
Mieliśmy apartament na samym szczycie trzypiętrowego hotelu. Loża skierowana była ku dziedzińcowi hotelowemu, na którym rozpościerała się turkusowa kałuża basenu. Wokół niego stały rzędy białych, drewnianych leżaków poprzecinane szarym, brukowanym chodnikiem. Ludzie tłoczyli się wokół hotelowego baru dla gości, z którego coraz wyraźniej dobywały się dźwięki muzyki.

Nagle nasz błogi spokój przerwało pukanie do drzwi.
-Yeeees! - wykrzyczała Marta.
Do pokoju wszedł młody lokaj z fikuśną czapeczką na głowie. Łamaną angielszczyzną wyjaśnił, że ma dla nas wiadomość od pewnego pana.
-O kurde! Haha - zareagowała Hanka - ciekawe od kogo - spojrzała na nas pytająco.
Młody uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę, w której trzymał białą kopertę.
-Plosę - wypalił do nas młody. Musiał mieć chyba już styczność z naszym rodowitym językiem, bo jego proszę zabrzmiało całkiem wyraźnie i miło.
-Mówi pan po polsku? - zapytałem.
-Umia trochy wasz jenzyk. Byłem kiedysz na wymiana studencka w Polszcze - wyjaśnił.
-Słuchajcie! Mamy się całą trójką pojawić za godzinę przy dolnym barze - poinformowała nas Hanka zaczytana w liście od nieznajomego - mamy też ubrać się imprezowo. "Kochani zapraszam na imprezę" - skończyła czytać.
-No to do dzieła! - zaordynowałem - trzeba się zrobić na bóstwo.
Młody z uśmiechem na twarzy wyszedł z naszego pokoju, a my w euforii dopadliśmy do naszych walizek i szaf w poszukiwaniu kreacji na balety, jakie malowały się przed nami tego wieczora.
-Ciekawe czy będzie tam jakiś gej - zmartwiłem się.
-Oj tam, tutaj nawet heteryka możesz wyrwać na bzykanko - zaśmiała się Marta przegrzebując swoją walizę na kółkach, jak kot kuwetę.

Staliśmy jak trzy debile przy barze, kolorowym jak sama tęcza. Wokół błyskały światła stroboskopu, dyskotekowe kule zawieszone w kilku miejscach sufitu rozpraszały kolorowe światła wypełniając pomieszczenie fleszami. Co jakiś czas mrugały reflektory zawieszone nad barem.
Kilku barmanów zakutanych w krótkie jeansowe lub lniane spodenki szalało z kolorowymi drinkami za barem mijając się co chwila i cudem unikając czołowego zderzenia ze sobą. Ich nagie torsy podpięte jedynie czarnymi muszkami u szyi napinały się co chwila w szalonym tańcu wirujących w powietrzu szklanek, butelek i shake'erów. Kolorowe płyny przepełnione procentami wypełniały co rusz nowe szklanki i kieliszki a my jak cioty staliśmy gapiąc się jak zahipnotyzowani na ten spektakl.
-Szem dobłry - usłyszeliśmy obok siebie głos. Instynktownie i nagle odwróciliśmy się by zobaczyć kto nas wita w naszym ojczystym slangu.
Stał przed nami młody koleś. Na oko około trzydziestki, nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Trzydniowy, ciemny zarost na jego twarzy podkreślał ostre rysy jego gęby i bajecznie białe zęby. Opalony był, jakby jego jedynym zajęciem było siedzenie w słońcu na plaży całymi dniami. Ciemne, lekko kręcone włosy lśniły mu od żelu, brylantyny lub bóg raczył wiedzieć co też on sobie na ta głowę nałożył. Miał na sobie długie blado-beżowe spodnie i czarny, obcisły t-shirt z niewielkim zółtym znaczkiem "GC". Od razu przyszło mi do głowy, że to pewnie "Gay Club", ale jak się za chwilę okazało skrót dotyczył "Golden Clubu".
Przywitał się z nami całując nas w prawy i lewy policzek.
-Chośździe - skinął ręką wskazując drogę.

Zaiste, schodami z hotelowego patio poprowadził nas na plażę, na której nieoczekiwanie wyrósł przed nami całkiem spory klub-dyskoteka, gdzie ludzie w szalonym tańcu wymieniali się uśmiechami, dotykiem i właściwie chyba wszystkim czym można się wymienić, a co pochodzi od ludzi. Amfę fatimę w to wliczając.
-No to kurde będzie balet - zawyła Marta jak suka do Księżyca i pobiegła targana melodią na parkiet.
-Nażywa szę Alex i jezdem z Niemcy - przedstawił się nam w końcu nieznajomy - a to moja brat Jorg - wskazał na młodzieńca stojącego obok słomiano-drewnianego baru - i moja siewszyna Britany. Jest z Autralii - wyjaśnił.
Przywitaliśmy wesołą ferajnę i przysiedliśmy się do ich stolika, na którym panował Sodoma i Gomora w ilości, jakości i kolorystyce trunków, przystawek i różności.
-Przyzie jesze szyjasiel mojeho brat, Stefen i jeho munsz Uto - dodał Aleks. Na tą wiadomość pojaśniało mi w głowie.
-Kurde para gejów - pomyślałem - będzie zajebiście!

Marta pląsała na parkiecie, co chwila zaczepiała nowego faceta aż w końcu jakiś latynoski amant złapał ją w pół jakby chciał porwać w zaświaty i przyciągnął ją energicznie do siebie.
Marta wygięta jak gazela do tyłu zastygła w bezruchu. Patrzyła mu głęboko w oczy a on sapał w jej piersi z otwartymi ustami. Jeszcze chwila i wielka kropla jego samczej śliny wylądowała by między jej cyckami.
Nagle Marta zjechała delikatnie na parkiet opierając się o jego ugiętą nogę i frywolnie podniosła wypiętą maksymalnie pupę. Ich pląsy wyglądały jak taniec godowy obcego gatunku - kto bardziej się wygnie.
Pląsali jeszcze chwilę wokół swoich członków po czym zniknęli nam z oczu w tłumie.

Hanka co rusz podsuwała swoja połyskującą kieckę do góry ukazując kolejne partie swoich uwodzicielskich nóg oczom Alexa, który z niekrytą radością pochłaniał ten widok jak wygłodniały sęp.
-Masz ochota zatańszysz? - zapytał w końcu Hankę i porwał ją zdecydowanym ruchem w szaleńczy taniec razem z tłumem.

-Spodobałeś się mi już na plaży - wypalił do mnie piękną polszczyzną Jorg. Byłem tak zaskoczony, że jedyne co potrafiłem odpowiedzieć to:
-Yyyyhym...
-Widziałem, że gapiliście się z koleżanką na nas jak graliśmy w piłkę - ciągnął dalej - później ja gapiłem się na was jak pływacie.
-Acha - udałem zdziwienie - ale czekaj czekaj, dwa pytania - wystopowałem nieco rozmowę - po pierwsze skąd wiesz, że jestem gejem, a po drugie skąd umiesz tak dobrze polski?
-Nasza matka jest Polką, ale Alex wychował się z ojcem w Niemczech a ja z matką w Polsce, choć niemiecki znam perfekcyjnie - wyjaśnił szybko - a co do tego, czy jesteś gejem hmmm - zamyślił się - wiesz no heterykowi nie staje na widok facetów w samych spodenkach lub opiętych koszulkach, a ty chyba poszedłeś pływać, żeby nie widać było wzwodu co? - zgasił mnie bezpośrednią wypowiedzią.
-Yyyy no chyba nie - wyjęczałem.
-O a to są Stefen i Uto - przedstawił mi dwóch mięśniaków, którzy właśnie  przybyli do stolika - są ze sobą już 7 lat, ale Stefen to mój eks - roześmiał się Jorg.
-Chłopaki, chyba znalazłem sobie dziś łóżkową przygodę - wypalił do przybyłych wskazując na mnie. Roześmiałem się.
-Wiesz no ze mną trzeba pochodzić zanim zaciągnie się do łózka - zażartowałem sobie, na co cała trójka parsknęła śmiechem.

Po niezliczonej ilości kolorowych drinków byłem już dobrze wstawiony, ale przytomny i myślący jeszcze racjonalnie na tyle na ile mi się udawało. Przemknęła mi przez głowę myśl, że będę miał kolorowe siki od takiej kompozycji kolorów jakie mi zaserwowano tego wieczora. I myśl ta wyraźnie mnie rozbawiła. Towarzystwo mimo, że znaliśmy się niespełna cztery godziny wydawało się wręcz idealne na dzisiejszy wieczór i dzisiejszą noc.
Hanka pląsała z Alexem od czasu do czasu przysiadając się do wodopoju koło nas, aby uzupełnić tęczę w żołądku. Za to Marty jak nie było tak nie było. Szurała zapewne gdzieś ze swoim latynoskim ciachem wśród oszalałego tłumu.
-Chodź - wyszeptał mi do ucha Jorg - przejdziemy się po plaży. Jest taka ładna noc i jest ciepło.
Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Dopiero wtedy zauważyłem, że ubrany jest w niebieską kraciastą koszulkę i szare lniane, krótkie spodenki a na nogach ma trójzaciskowe szare sandały. Miał niesłychanie zgrabne, mięsiste nogi. Łydki duże i owłosione napinały się z każdym krokiem. Dopiero wtedy też dotarło do mnie, że nosi okulary, których nie wiem jakim cudem nie zauważyłem wcześniej. Może dlatego, że pozbawione były oprawek jako takich.
Szliśmy chwile kamienistą ścieżką po czym zeszliśmy całkowicie na ciepły i delikatny piasek plaży.
-Ściągaj sandały - rozkazał mi. Posłuchałem się i od tej pory obaj całkiem boso szliśmy na granicy plaży i morza czując jak delikatne drobinki piasku przesypują się przez nasze stopy.
Rozmawialiśmy o dupie marynie, o niczym konkretnym a mimo to, rozmowa się kleiła i wydawała ciekawa.
Alkohol się ulatniał, świeże powietrze uderzało mi do głowy jak armia chcąca wybić wroga. Trzeźwiałem, ale z każdym oddechem nabierałem też ochoty na położenie się w delikatnej pościeli hotelowej.

Złapałem Jorga za rękę.
-No już myślałem, że to ja dziś wszystko będę musiał robić pierwszy - roześmiał się na tą okoliczność po czym znad szkieł okularów spojrzał na mnie zalotnie.
-Masz miękkie dłonie - rzuciłem zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.
-Noooo lata kremowania - zażartował.
-To może i mnie nakremujesz dziś - wypaliłem.
-Hahaha, no widzę, że się rozkręcasz powoli. Faktycznie trzeba z Tobą chodzić zanim pójdziesz do łóżka.
Śmialiśmy się chwilę idąc za rękę wzdłuż plaży.

Byliśmy już całkiem daleko od naszej imprezowej tancbudy, kiedy usłyszeliśmy, że całkiem niedaleko ktoś krzyczy i śmieje się pluskając się w morzu. Na piasku widać było połyskujące promyki świec smagane delikatną morską bryzą a w ich świetle zarys butelki i czegoś co przypominało koszyk albo skrzynkę.
Na piasku tuż koło naszych stóp leżały rozsypane mandarynki i pomarańcze ciągnąc się sznurem ku świecom, zupełnie jakby komuś przypadkiem wysypały się z koszyka w drodze na plażę.
Zaskoczył nas ten widok, ale podobno miejscowi uwielbiają robić sobie wieczorne posiadówki na plaży z winem i owocami, dlatego nie wnikaliśmy w to co się tu właśnie przed nami malowało.

Skierowaliśmy się w stronę lądu mijając świece i resztę cytrusów leżących na plaży, gdy nagle dobiegło nas wołanie.
-Heeeeej chłopaki!
-Heeej to ja Hanka! Zaczekajcie!
Od strony tancbudy biegła po piasku postać, której cycki podskakiwały pod brodę, złowrogo grożąc wybiciem zębów. Faktycznie biegła to Hanka z Alexem.
Stanęliśmy czekając na nich chwilę a kiedy już zdyszana Hanka była wystarczająco blisko i mogła uspokoić swoje piersi wysapała:
-Widzieliście Martę? Polazła gdzieś z tym swoim latino kurwa ja jego. Podobno poszli na plażę. Nie widzieliście ich - zmartwionym głosem wysapała - jak ta cipa się wpakowała do jakiegoś haremu to przecież ją gołymi stopami uduszę jędze jedną - klęła na Martę.
-Nie widzieliśmy jej - skwitowałem nieco zmartwiony - ale może Ci co się taplają w morzu widzieli ich.

Cała czwórką skierowaliśmy się ku morzu i odgłosom śmiechu i pluskania w wodzie.
Było właściwie dość ciemno, bo świece rozstawione na piasku dawały światło tylko na metr maksymalnie a światła z budynków nie oświetlały plaży i morza dostatecznie dobrze. Ciemność, że oko wykol ni chuja.
-Heeeej!! Did you seen my sister Marta? - wrzasnęła w morze Hanka - Did you seen Marta?
-Eeeej! To przecież ja! - głos z morza zabrzmiał nagle znajomo choć dziwnie, jakby ocean odpowiadał na nasze krzyki.
-To ty?! - wrzasnęła Hanka - Kurwa a co Ty tu do cholery robisz!? O mało jaja nie zniosłam ze strachu, że Cię wariatko porwali! - wrzeszczała wściekła Hanka.
-Oj tam oj tam - ciemna postać wyłoniła się z morza. Rozpoznaliśmy to akurat po pluskaniu już na brzegu stóp o fale. Chwila szamotaniny na szybko i śmiech w ciemności. Jakiś męski głos i znów śmiech.
-Czekaj, czekaj, mam w komórce latarkę - zaoferował Jorg wyciągając swój telefon.
-Co wy tu robicie? - Hanka dopytywała ciemność, kiedy nagle światło komórkowej latarki oświetliło nieco postaci w morzu.
I oto Marta z cyckami na wierzchu stała przed nami a za nią owy amant latino golusieńki jak boskie stworzenie z dyndającym mu między nogami kutasem. Marta pospiesznie zakończyła zakładać swoje stringi i wyciągnęła ku nam rękę trzymając w niej ciemną, a może pomarańczową kulkę.
-Jemy pomarańcze - wypaliła Marta i zamaszystym ruchem wbiła w pomarańczę w dłoni swoje zęby wyrywając z niej kęs miąższu i skorki. Przeżuwała chwilę po czym otarła sok z brody. - Chcecie gryza? - wypaliła.
Jorg roześmiał się na ten widok, Alex stał jak zamurowany, a Hanka otworzyła usta.
-Masz stringi tył na przód - zauważyła Hanka wskazując palcem na krocze Marty.
Faktycznie, sznurek dodupny stringów rozpościerał się pionowo wzdłuż warg sromowych Marty wychylając się ku jej pępkowi, a skrawem materiału, który zwykle w stringach zakrywa przód, niestarannie próbował przykryć jej pośladki.
-Fakt! - stwierdziła Marta - spieszyłam się jak widać bo myślałam, że to gliny. Zresztą Oliwier nie zdążył się ubrać wcale.

Wybuchliśmy wszyscy śmiechem jak banda psycholi. Jorg wyłączył komórkę. Pozwoliliśmy im się ubrać i razem całą ekipą wróciliśmy do hotelu.