A jakże inaczej, zapowiedział się jak zwykle na "za chwilę - dziś, jutro", że przyjedzie. Pół biedy, ale że przyjedzie z kimś to już bieda. Bo nagotować trzeba, przygotować jakieś spanie, atrakcje, zachęty, pijaństwo i masę innych odciągaczy uwagi od naszego łóżkowego życia, które zwykle wzbudzało więcej ciekawości i pytań niż sytuacja polityczna w naszym kraju lub nowości kinowe.
Dawid chodził nakręcony jak zegarek, wszystko na tip-top. Nawet wziął i podłogę wypastował. Kretyn.
Kafelki w łazience dawno nie były tak błyskotliwie czyste a w salonie nie pamiętam kiedy stały kwiaty w wazonie. Ale oczywiście - ciotka musi się pokazać z jak najlepszej strony.
Pomijam oczywiście fakt, że nasze gorsze dni i chęć rozmowy o tym co nas trapi poszły w niepamięć, a przynajmniej zostały odsunięte w bliżej nieokreśloną przyszłość, podobnie jak nasze wakacje, które miały rozpocząć się pojutrze, ale to wszystko póki co nieważne, bo goście, bo to przecież polska tradycja przyjąć kogoś ze splendorem i sławą.
Czekałem tylko kiedy chwyci za telefon i Panoramę firm, żeby zamówić kapelę podwórkową do wygrywania mazurków i ludowych pieśni ku czci i pamięci naszej tradycji. Dziękowałem w duchu sam sobie, że nie zgodziłem się w zeszłym roku na zakupienie czerwonego dywanu ogrodowego, bo w tym całym zamieszaniu wziąłby i rozwinął ten dywan przed domem by przywitać gości.
Siedziałem spokojnie w fotelu. Było sobotnie przedpołudnie, słońce napierdalało jakby miało zaraz wybuchnąć i zniszczyć pół naszej galaktyki - tyle by po nas zostało co nic. Gapiłem się z zaciekawieniem na Dawida biegającego po domu od kuchni po łazienkę, ze ścierą w ręce lub co chwila - mopem. Mój mąż w samych gaciach biegający po domu w ferworze sprzątania, mycia, szorowania, doprowadzania domu do stanu, w którym nie był nawet po pierwszym remoncie tuż po jego zakupieniu.
Widocznie zdaniem Dawida nasza gosposia nie dawała rady, a przynajmniej nie dawała rady ze sprzątaniem na okazję przyjazdu ukochanego wujka.
Cóż mówi się trudno, a panią od sprzątania należy przy najbliższej okazji uświadomić, że musi tak mocno trzeć kafelki w łazience doprowadzając je do czystości, że aż kurz się będzie niósł.
Wyobraziłem sobie panią Angelikę, która wychodzi z naszej łazienki w tumanach kurzu i swądu przetartej terakoty, obsypana kurzem kafelkowym tu i ówdzie na głowie i ramionach - Zrobione mistrzu - wyrywa się jej z ust, które w grymaśnym uśmiechu pokazują żółte od fajek zęby pani Angeli.
Roześmiałem się sam do siebie i dalej obserwowałem męża zafrasowanego sprzątaniem.
-No i co się cieszysz? - Dawid zirytowany moim lenistwem zapytał stanowczo - Pomógłbyś mi a nie wygrzewał swoje grube dupsko w fotelu, kiedy ja zapierdalam jak głupi.
-Chyba sobie żartujesz! Popatrz na siebie kochanie. Masz fioła. Sprzątasz jak pojebany!
-Wcale nie! Chcę, żeby mój wujo dobrze się u nas czuł. Wiesz, że kocham go nad życie.
-To było się z nim hajtnąć a nie ze mną! - wysyczałem i wsadziłem nos w książkę. Udawałem, że jestem obrażony na cały świat z wisienką na czubku w postaci męża, ale w rzeczywistości wiedziałem doskonale jakie uczucia skrywa w sobie Dawid do swojego wuja - w końcu go wychował. Nie zmieniało to jednak faktu, że każdy jego przyjazd był praktycznie niezapowiedziany, bo ciężko nazwać zapowiedzią fakt zatelefonowania do kogoś i oznajmienia mu: Będę dziś na kolację u Ciebie. Do zobaczenia.
-Oj już nie dramatyzuj. Ostatnio nic innego nie robisz - syczał na mnie Dawid.
-Nie dramatyzuję, ale zachowujesz się jakby miała nas odwiedzić królowa Anglii - uśmiechnąłem się do niego sceptycznie nie wiedząc, że wywołałem właśnie wilka z lasu.
Po niespełna trzech godzinach biegania po supermarkecie w poszukiwaniu niestworzonych wręcz produktów i przetworów, nasz koszyk wyglądał jak transporter datków dla Caritas Polska. Staliśmy jak te dwie durne pały w kolejce do kasy jak za czasów głębokiego PRL'u w oczekiwaniu na papier toaletowy na sznurku. Tylko, że sznurek to był ale ludzi do kasy.
To się nazywa strategia kurwa - sobota (kto normalny robi zakupy w sobotę? Połowa miasta!) godziny popołudniowe ca. 17:00 na spowolnionym zegarze (zawsze wydawało mi się, że w tym czasie ludzie mają poobiednią siestę sobotnią, ale nie... wylegają jak robactwo do supermarketów własnie wtedy, kiedy mojemu mężowi zachciewa się robić zakupy) w supermarkecie 40 kas i tylko 15 otwartych, do których ciągną się rzesze wiernych zakupoholików od dziecka z paczką czipsów po sześcioosobowe rodziny z dzieciakami na plecach, w wózkach, na barana, na krowę, na pieska i w każdej innej pozycji i położeniu oby tylko dzieciak zadowolony był, że rodzice wzięli go na zakupy - tylko pytam po cholerę.
Ano po to by mogło wybrzydzać przy kaszkach, wrzucać do wózka co popadnie, bo ma ładne opakowanie ale cenę już nie, żeby mogło się to to rozedrzeć na pół sklepu lub centrum handlowego, bo mu nie chcą kupić kolejnego tysiącosiemsetsiedemnastego samochodzika lub lalki.
Stałem i zjadałem z nerwów swoje ostatnie resztki paznokci w nadziei, że wkurw przejdzie mi jak ręką odjął, ale on narastał z każdą chwilą potęgowany wrzaskami dzieciaków przy kasach i głosem laski, który odbywał się co 5 sekund z głośników informując zakupoholików o kolejnych promocjach w dziale warzyw i owoców gdzie można kupić kosmiczne owoce prosto z ich chłodni lub wsadzić je sobie w dupę.
Miałem tego dnia wyjebane. Kompletnie. Jedyną atrakcją jaka się zdarzyła moim zdaniem tego dnia to Hanka z dzieciakami, a właściwie z Sylwkiem i Antkiem, który wgapiony w PSP zalegał na naszej kanapie w salonie jak kłoda nie zwracając uwagi na nic kompletnie. Równie dobrze można by wystawić go na balkon i zapomnieć - nawet by się nie zorientował.
Sylwek tego dnia miał swój dzień podobnie jak i ja - rozumieliśmy się czasem bez słów. Siedział na moich kolanach drapiąc mnie po brodzie co zawsze sprawiało mi przyjemność, bo Dawid ewidentnie nie pałał do tego chęcią a dzieciak miał radochę.
-Wujek.
-No?
-Jak będę duży jak ty, to też będę miał brodę - poinformował mnie nagle gapiąc się we mnie jak ciele w malowane wrota.
-Jesteś pewien? Po co Ci broda?
-Bo chciałbym sobie ją tak czochrać.
No i skapitulowałem. Właśnie w chwili kiedy zaprzątniętych krzątaniem się w kuchni Hankę i Dawida wybił z rytmu dzwonek do drzwi.
-To oni! - Dawid podskoczył egzaltowany - Zdejmuj ten fartuch kobieto - rozkazał Hance i pobiegł otworzyć gościom.
Walę to - pomyślałem - nie podnoszę dupy z fotela.
Lubiłem co prawda Heńka, bo dobrze się z nim gadało i piło, ale nie dziś. Dziś mam GayPMS i mam wyjebane.
-Ooooo! - z korytarza niósł się głos zafrasowanego sytuacją Dawida. Co chwila cmok cmok i oh ah. - Jesteście w końcu!
No w końcu są, niech już jadą - moje myśli nabierały kształtów, czułem że wybuchnę prędzej czy później albo zgasnę jak supernowa w oparach sarkastycznych docinek.
Nagle w salonie pojawiły się już wszystkie postaci dramato-komedii: wujek Heniek, Dawid i tajemnicza persona zwana ciotką.
I królowa angielska stanęła mi przed oczyma jak żywa, bo oto ciotka owa przypominała ją w stopniu zatrważającym tyle, że jakby nieco wychudzoną i wyschnięta bardziej jakby za długo leżała na słońcu.
-To jest Hildegarda, krótko mówiąc Hilda - przedstawił reszcie (nie)zainteresowanych ową suchą postać w kremowej garsonce i koralach wielkości rolek papieru toaletowego - jakby retrospekcja do PRL'u.
-Witam - sapnąłem pod nosem podnosząc z grzeczności swoje wkurwione zwłoki z fotela trzymając na rękach Sylwka, który wciąż grzebał mi paluszkami w moim owłosieniu na twarzy - my się już znamy - zasugerowałem próbując sobie ową Hildę przypomnieć z czasów wakacji u Heńka, kiedy z Dawidem roznieśliśmy w dzikim pożądaniu prawie pół stodoły niszcząc snopy siana naszym samczym pierdoleniem się póki nas Dawida kuzyn nie nakrył na tym i nie zaalarmował pół wsi. Pamiętam, że Hilda ważyła chyba wtedy o kwintal więcej niż dziś.
-Tak, znamy się - Hilda wyszczerzyła w moją stronę swoje żółto-czarne zęby powodując u mnie kolejny natłok myśli - jak to to można całować bleeeh. - Mąż Dawida, prawda? To z Tobą Dawid rozgromił Heńka stodołę - popatrzyła na mnie i na Dawida z uśmiechem godnym seryjnego mordercy, jakby miała ochotę zaraz nas za ten niecny czyn zamordować jednym palcem.
-Tak to ze mną, ale Heniek nie miał i nie ma nam tego za złe, prawda Heniu? - spojrzałem na wyschniętą twarz dawidowego wujka.
-Prawda! - zgodził się - Chłopaki są w porządku.
-A to moja szefowa - Dawid wskazał na Hankę - Hanna K. która poza tym, że jest moją szefową jest też naszą domową przyjaciółką i przyszła dziś ze swoimi synami w niecałym komplecie sztuk 2. - Dawid wskazał palcem na Antka wlepionego w PSP i na Sylwka, który zafrasowany moją brodą właśnie ulepił mi z niej kołtun zaplątując sobie przy okazji paluszek we włosy. Był nieobecny, przynajmniej mentalnie. Dziecko z własnym światem.
Siedzieliśmy przy stole zajadając przygotowany pieczołowicie przez Dawida poczęstunek, składający się z bagatela półmiliarda różnych dań żywcem wyciętych z książki kucharskiej, którą Dawid dostał w prezencie od Hanki teściowej. Komplementom nie było końca.
-Sam to ugotowałeś? - pytanie padało co średnio 7-9 minut jakby zaprogramowane na takie okazje a ja myślałem tylko: Żebyście widzieli go w akcji, jak kolejny raz wywala danie do kibla, bo właśnie wsypał cukier zamiast soli...
Gapiłem się z zaciekawieniem na zjawisko jakie działo się właśnie przede mną - tak mnie usadzili, że tuż przed sobą miałem Hildę i Heńka a na kolanach wciąż zafrasowanego moją twarzą i koszulą - Sylwka - dziecko przylepiec.
Heńka pamiętałem jako rezolutnego starszego pana, który miał zawsze swoje niewybredne zdanie o wszystkim i nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Hilda natomiast wydawała mi się tłustą grubaską, która potajemnie nocami wpierdala tłuste pęta kiełbasy w świetle lodówkowej żarówki.
Dziś i Heniek i Hilda wyglądali jak po terapii fotonami lub radioaktywnym pierwiastkiem o liczbie atomowej 112. Suche lica, spalone najprawdopodobniej ultrafioletem solarium do granic możliwości i zwiotczała skóra nadawały im wygląd nieco groteskowy. Heniek już dawno miał siwe włosy, ale łysiny się u niego nie spodziewałem. Widocznie Hilda wyrwała mu większość włosów z głowy w napadzie złości lub w czasie perwersyjnego seksu na sianie biorąc przykład z nas. Nie wiem i nie wnikałem.
Za to Hildegarda głowę miała iście białą. Trudno by określić czy owy biały kolor na jej włosach to siwizna czy farba wypalająca włosy, które zaczesane w kształt pióropusza przypominały hełmofon jak tuż po wyjściu od fryzjera. Trzymało to się wszystko w kupie dzięki taniemu lakierowi do włosów, które po spryskaniu nim twardniały na kamień - fryzura zawsze idealna, nawet deszcz jej nie zniszczy. Zatem jakiego szamponu używała, żeby to cholerstwo z włosów zeszło? - zastanawiałem się nieobecny wśród gości podobnie jak Sylwek. Być może w grę wchodził niewybredny tani rozpuszczalnik lub aceton - być może, bo zakonserwowane ciało Hildy właśnie tak wyglądało - jak wyjęte z formaliny. Zastanawiałem się jakim cudem to to jeszcze chodzi po ziemi i w ogóle trzyma się kupy.
Sylwek ocknął się na moment ze swojego zainteresowania moją koszulą, twarzą i brodą i spojrzał na stół wyciągając rękę po plasterek sera.
-Wujek? - wyszeptał nagle do mojego ucha.
-Tak?
-Dlaczego ta pani jest taka sucha?
Padłem, poszukiwałem wzrokiem pomocnej odpowiedzi wśród zgromadzonych, ale żadna menda się nie odezwała.
-Sucha? - zapytałem zdziwiony? - Nie jest sucha tylko szczupła kochanie.
-Ale ona wygląda jak Cruella de Mone albo Izma - Sylwek z oczami wielkimi jak 5zł. patrzył co rusz na Hankę albo na mnie.
-Izmą? - Hilda zainteresowała się.
-Tak, to taka czarownica z bajki o Cuzco - Sylwek wyjaśnił skrywając głowę pod moją brodą.
-Idź kochanie pokaż cioci - Hilda dalej drążyła temat. Wiedziałem już, że to będzie ciekawa kolacja.
-Obyś tego nie żałowała - Heniek wiedział co się święci.
-Przestań kochanie, lubię dzieci, a młoda nie jestem, więc czarownica to dobre określenie dla mnie.
Sylwek podreptał po komiks, który od wielu miesięcy zalegał na jednej z naszych półek z książkami. Czytał go za każdym razem kiedy nocował u nas w ramach tzw. wakacji lub dziecięcego urlopu.
Ja natomiast ze zdumieniem słuchałem Hildy, która okazała się mieć na tyle duży dystans do siebie, że trudno było w to uwierzyć.
-O to właśnie Izma - Sylwek paluszkiem wskazał szarą postać w komiksie, podsuwając go pod sam nos Hildy. Roześmiała się.