9 listopada 2012

114. Sto czternasty. Karol i Sylwek.

Aż dziw bierze, że Sylwek nie urodził się oznaczony jakimś cudownym znakiem lub w okolicznościach wskazujących, że przychodzi na świat dziwne, nadzwyczajne dziecko. Hanka nie raz zastanawiała się czy oby na pewno jej berbecia nie podmienili na porodówce, ale jednak wszelkie znaki na ziemi i niebie tudzież podobieństwo fizjonomii wskazuje, że Sylwek mimo wszystko pozostaje ostatnim, szczęśliwcem rodu Robertowego rocznika 2003.
Hanka pewnego dnia, kiedy Sylwek potrafił konstruować już składne i ładne zdania w swojej dziecięcej gwarze uznała, że może on być niezłym sprawdzianem nowych potencjalnych ojczymów dla chłopców, gdyż za każdym razem kiedy przyprowadzała do domu na spotkanie z chłopcami nowego kandydata, Sylwek wypalał z nową niespodziewaną kwestią życiową ujętą w pytanie.
I tak nie zdziwi ją już u Sylwka chyba nic, biorąc pod uwagę, że jego starsi bracia to gej z pomysłami w początkach rozterek życiowych - Michał i rezolutna ciamajda spryciarz z głową w chmurach - Antek. Sylwek mógł być już jedynie filozoficzną miniaturą.
-Przedstawię Ci dziś chłopców - Hanka zwracała się do kolejnych potencjalnych ojczymów.
-Och to cudownie, uwielbiam dzieci - padała najczęściej odpowiedź.
-No no, zaczekaj - tu Hanka zwieszała głos i wołała chłopców.
Kwestie poruszane przez Sylwka zbijały z tropu delikwentów, choć nie odstraszały póki dziecko nie wymyśliło czegoś lub co na szczęście było jedynym powodem, że Hanka zrywała znajomość - kandydat znajdował sobie kochankę, coś zwyczajnie nie grało lub okazywało się, że Hanka jest odskocznią.

"Czy dłubie pan w nosie? 
Śmierdzą panu nogi. 
Ten pan ma brudne gacie! 
Co pan myśli o jedzeniu kotów? 
Ile gwiazd jest w naszej galaktyce? 
Czy gdyby miał pan do wyboru patologiczną rodzinę bez ojca lub rodzinę z gejem wśród rodzeństwa to którą by pan wybrał? 
Czy uważa pan, że Kopciuszek istniała naprawdę?"

Sylwek i jego zagrywki póki nie pojawił się Karol.
-Mamo czy ten pan też ma siusiaka między nogami?
-Kochanie to chyba niestosowne pytanie - zdębiała Hanka.
-Nie, nie czekaj - Karol uspokoił ją i zwrócił się do Sylwka - oczywiście, że mam, każdy facet ma, ty też.
-A skąd pan wie, może jestem kobietą - Sylwek nie dawał za wygraną.
-Możemy to sprawdzić... - zawiesił głos Karol.
-Mamo, ten pan jest spoko. Cześć jestem Sylwek, mów mi Sylwek a do mamy mów ładniej, bo ją kocham.
No i w ten oto sposób Hanka już wiedziała, że będzie cacy.



6 września 2012

113. Sto trzynasty. Hanka 5.

-Mamo! Co robisz? - Antek stał w drzwiach patrząc na Hankę leżącą na sofie. Wgapiała się w jakieś kolorowe czasopismo.
-Czytam dziecko, nie widać?
-Ale trzymasz gazetę do góry nogami.
-Może uczę się być nietoperzem, na to nie wpadłeś.
-A nie powinnaś się w takim razie zwiesić głową w dół?
-A skąd Ty wiesz jak czytają nietoperze?
-Mamo, nie wiem czy wiesz, ale nietoperze nie czytają, to zwierzęta.
-Tak, tak, ssaki takie jak Ty, ale ty jakoś czytasz.
-No bo umiem.
-Może one też umieją...

Zadzwonił telefon.
-Halo? - Hanka zdyszanym głosem odebrała.
-Hanka, cześć kochanie ty moje - zaświergotałem w słuchawkę - co robisz?
-Właściwie to nie wiem od czego mam zacząć - wyjaśniła dysząc do słuchawki.
-Może od początku?
-Na początku był Chaos...
-Może przewiń do ostatnich kilkunastu godzin - wystopowałem Hankę w chęci opowiadania dziejów świata.
-Okna lśnią, podłogi lśnią, kuchnia błyszczy jak nowa, w łazience można pić wodę z kibla i zobaczyć jak połyskuje armatura, na której można by podawać obiad. U chłopaków w pokojach panuje ład i porządek jakbym dzieci nie miała, ale mam, bo czuję, że powietrze w domu drga od ich ruchów, no i słyszę jak mówią. Poza tym właśnie skończyłam prasować ostatnią koszulę Karola, zostały mi tylko ręczniki i spodnie.
-Hanka czy spodziewasz się teściowej?
-Nie, to chyba coś z herbatą nie tak, czuję jakiś dziwny przypływ energii - wyjaśniła niejasno.
-A co piłaś?
-Nie wiem dokładnie, ale mam wrażenie, że Michał skitrał w puszce z ziołową herbatą zioło, bo jakoś mi tak ta herbata pachniała.
-Mamo! Czy ty może piłaś tą herbatę z czerwonej puszki? - usłyszałem nagle głos Michała dobywający się z głębi mieszkania.
-Tak, a co?
-A nie widzisz może zielonych słoni?
-Jeszcze nie, ale znając życie gnoju wpakowałeś tam zielsko?
-Chciałem sprawdzić czy zaparzone też działa.
-Działa.
-Super! Dziękuję, ze sprawdziłaś.
-Słyszałeś gnoja? - zwróciła się do mnie.
-Słyszałem.
-Wpadnij to zrobię obiad i zjaramy se gram herbaty.


18 sierpnia 2012

112. Sto dwunasty. Śniadanie.

-Będę u was za niespełna dwie godziny - głos Hanki w telefonie zaordynował i ucichł.

-Ubieraj się - rozkazałem - Hanka będzie za dwie godziny.
Dawid podniósł z poduszki głowę patrząc na mnie jakbym mówił do niego w innym języku.
-No nie patrz tak postanowiła, że wpadnie do nas na śniadanie. Dobrze, dobrze, niech wpada, może Ci trochę w głowie namiesza i przestaniesz sapać do mnie - sarkastycznym tonem wycedziłem słowa i założyłem na siebie szlafrok.
Zegar wskazywał dokładnie 7:18. Była sobota, dzień lenistwa, dzień robienia porządków, zakupów, dzieci i wyjazdów do znajomych. Letnia woda spowodowała na moim ciele wysyp gęsiej skórki budząc mnie już całkowicie. Strużki spływały delikatnie od mojej głowy przez plecy i rozbryzgiwały się na pośladkach. Zamknąłem oczy podnosząc głowę twarzą do płynącej z deszczownicy wody. Było przyjemnie chłodno.
Nagle poczułem na swoim brzuchu rękę. Ciepłą, szorstką męską dłoń, która bez pozwolenia penetrowała moje ciało powodując minimalne skurcze skóry i delikatny dreszcz. Przesuwała się powoli i ledwie wyczuwalnie wzdłuż mojego prawego boku. Z lewej strony poczułem drugą dłoń która chwyciła mnie za szyję i lekko napierała bym odchylił głowę do tyłu.
-Czyli mamy całe dwie godziny dla siebie - przyciskając swój włochaty tors do moich mokrych pleców Dawid wyszeptał mi do prawego ucha. Brzmiało to jak trzepot motylich skrzydeł tuż przy głowie. Przez myśl przeszło mi tysiąc pomysłów i powodów dla których nie mieliśmy czasu dla siebie wcześniej, ale to było wtedy nieważne.
Chwilę później jego ciepły, mokry język delikatnie pieścił moje ucho po czym szorstkie wargi dossały się lekko do mojej skóry na szyi. Całował i muskał moją szyję i barki delikatnie i z namaszczeniem jakby bał się, że można je zepsuć. Dreszcz obleciał całe moje ciało, które stymulowane dodatkowo Dawida dłońmi popadało coraz bardziej w zapomnienie. Rzeczywistość oddalała się z prędkością światła.
Czułem na swoich pośladkach pęczniejącego kutasa. Dawid obejmując mnie od tyłu wodził swoimi włochatymi rękami po moim brzuchu, udach i szyi przyciskając mnie do siebie mocno. Włochaty tors lekko i rytmicznie pocierał moje plecy a między pośladki co chwila wślizgiwał się napęczniały już dobrze kutas. Wypiąłem lekko pupę w jego stronę pozwalając by główka dotykała zwieraczy. Chwyciłem Dawida za pośladki przyciskając jego biodra mocniej do moich.
-Kocham Cię - szept wyrwał mnie z dreszczowej pajęczyny - i przepraszam, że jestem czasem takim skurwielem.
Odwróciłem się do niego twarzą i popatrzyłem mu prosto w oczy stykając się z nim nosem.
-Ja Ciebie też kocham Mężu i lubię, kiedy jesteś skurwielem - popatrzyłem na niego z uśmiechem - ale nie za często, bo wtedy staje się to denerwujące.
-Wiem - wyszeptał i skleił się ze mną wargami jak ślimak który trafił właśnie na drugiego ślimaka.
Kochaliśmy się delikatnie i namiętnie w strugach chłodnej wody póki z korytarza nie dobiegł nas dzwonek do drzwi.
-To Hanka - wyszeptał Dawid - czy ona musi przyłazić zawsze wcześniej niż się umawia?
-Kochanie popatrz na zegarek - skinąłem głową w stronę modernistycznego przybytku, który odmierzał czas na naszej łazienkowej ścianie. Była dokładnie 9:00 - jest bardziej punktualna niż Ci się wydaje - stwierdziłem i chwyciłem za szlafrok.
-Jak to jest, że czas spędzony z Tobą zawsze wydaje się płynąć szybciej niż normalnie - Dawid wyraźnie zmartwiony klepnął mnie w pośladek.
-Wiesz, zaginam czasoprzestrzeń - roześmiałem się.
-To zagnij ją tak, żeby biegła wolniej a nie szybciej.
-Kocham Cię Ryju ty mój - wystawiłem do pocałunku usta w kształcie dzioba.
-Ja Ciebie też Ryjówko - pocałował mnie i wrócił do kąpieli pozwalając mi pójść otworzyć Hance.

Doszedłem do drzwi człapiąc mokrymi stopami po marmurowych płytkach. Chwila tylko dzieliła mnie od tego by nie wywinąć w powietrzu najpiękniejszego piruetu w dziejach tego mieszkania. Spojrzałem przez judasza - nic. Otworzyłem drzwi, w których stała postać.
Na pierwszy rzut oka - człowiek, ale na drugi - Hanka.
-Dłużej się nie dało? - zapytała na dzień dobry - Na co się tak gapisz pedale? - syknęła wydmuchując z ust włosy, które rozmierzwione we wszystkie strony świata wyglądały jakby zdetonowano w nich właśnie jakiś ładunek jądrowy. Nad lewym uchem spoczywały w nich jakieś resztki trawnika tudzież drzewa lub krzaków, zaplatane w różowo-białą zwiewną chustę.
Hanka wyglądała jak siedem nieszczęść.
-Co się stało? - Dawid, który właśnie doszedł do nas zapytał zdezorientowany patrząc na postać w drzwiach. Hanka stała tam wyglądając jakby własnie wróciła z obozu harcerskiego pokonując drogę powrotną przez ścieżkę zdrowia połączona z czołganiem się i łażeniem po drzewach. Umorusana, nieuczesana z zaciśniętymi na głowie okularami przeciwsłonecznymi z jednym butem pod pachą.
-Będziecie tak stać w samych ręcznikach i podziwiać mnie jak eksponat z galerii nuklearnej czy wpuścicie mnie do domu? - trzymając w prawej dłoni złamaną bagietkę i materiałową torbę z zakupami, z której kapał na korytarz jogurt, Hanka ruszyła na nas próbując wejść do mieszkania.
-Yyy no wejdź wejdź. Ale co się stało? - zapytałem nieco zdezorientowany patrząc na klatkę schodową w poszukiwaniu ciekawskich sąsiadów. Jedyne co zauważyłem to skrzywiony rower  z oberwanym dzwonkiem, oparty o ścianę tuż pod naszymi drzwiami. Hanka
-Byłam na zakupach, nie widać?
-No widać, widać - Dawid owinięty w sam ręcznik chwycił od Hanki torbę z zakupami zaglądając do niej w poszukiwaniu źródła przecieku - postanowiłaś odwiedzić sklep spożywczy w kraju gdzie trwa obecnie wojna, czy może w trudzie i znoju czołgałaś się po sklepie w poszukiwaniu najlepszych produktów? - zażartował Dawid.
-Jedziesz sobie kurwa rowerem kurwa w piękny sobotni poranek do przyjaciół na śniadanie, kurwa, robisz zakupy wybierając najświeższe produkty, kurwa i co? I jedziesz sobie kurwa skrótem przez park po wydeptanej ścieżce. W głowie szał i radość. Patrzysz kałuża a to se kurwa przejadę jak dziecko z nogami do góry i okrzykiem Jupiii. No ale kurwa jak człowiek stary to i głupi. Więc se jadę w tę kałuże a tu jeb - zaczęła opowiadać odgarniając włosy w twarzy i zdrapując błoto z kolana - jak nie przypierdolę w glebę. Koło mi się wzięło skrzywiło, bo oczywiście ja stara pipa nie pomyślałam, że ta kałuża to może jakiś większy dołek z wodą a nie plama na trawniku. Lądowanie miałam w miarę miękkie, bo na krzaku zaraz obok, ale zakupy zbierałam w trawnika w promieniu dziesięciu metrów. Swoją drogą sorka za jogurt. Bagietka złamała się w torbie więc nie jest brudna - uśmiechnęła się podając mi złamaną bułę.
-Kurcze, ale nic Ci się nie stało? - Dawid zmartwił się.
-Ręka mnie trochę boli ale ogólnie jest OK. A wy co znów seks na pogodzenie? Stoję i stoję pod tymi drzwiami jak ta kukła a Wy nic.
-Mówiłeś jej? - Dawid spojrzał na mnie pytająco.
-Nic mi nie mówił - stanęła od razu w mojej obronie - może i jestem zwariowana ale nie głupia, przecież to widać było, że skrzy między Wami od kilku dni.
-Nieee, wszystko jest w porządku - wycedziłem z uśmiechem całując pokazowo męża w policzek - masz tu szlafrok i idź się kochana ogarnij, a my zrobimy śniadanie.

17 sierpnia 2012

111. Sto jedenasty. My.

Dawid wpada czasem do domu po pracy z chmurą gradową nad głową i nic go nie interesuje.
Siedzę w fotelu wlepiony w ekran telewizora zabijając nudę kolejnym reality show. Wrzeszczy wtedy na mnie, że wszystko na jego głowie, że on ma pod górkę wiecznie i że nie wyrabia się z niczym, a ja mu w tym nie pomagam.
W myślach wybucha mi zawsze wtedy kolejna Etna i Wezuwiusz zalewając mnie czerwoną gorączką a dym z uszu mi bucha, aż nie wrzasnę ja.
Obrazki takie zdarzają się z częstotliwością wznoszenia się sinusoidy, toteż niespecjalnie przejmuję się jego histeriami, że mnie zostawi, że on ma wszystkiego dość, że to tak być nie może, że musimy coś zmienić. Ale kiedy pada pytanie: Co? lub Dlaczego? odpowiedź nie pada już żadna chyba, że sapnięcie w stylu: Nie wiem kurwa, mam dość.
No to jak masz dość to zmień coś - myślę wtedy - mnie jest wygodnie tak jak jest.
Trzaska drzwiami, oknami, lodówką, szafkami, rzuca mydłem, chlapie wodą po całej łazience i ma krótko mówiąc wyjebane.

Przytulił mnie na dobranoc. Ja leżący twarzą do ściany, rozmyślający o powstawaniu czarnych dziur w kosmosie czuję nagle jego włochaty tors na swoich plecach i dłonie ciepłe jak bochenki świeżo wyjęte z pieca na swoim torsie.
-Przepraszam - szept burzy moje wyobrażenie o zasysającej materię wszelaką, dziurze.
-Co?
-Oj już kurwa nic - odprzytula się z fochem wielkości dziury ozonowej i odwraca do mnie tyłkiem.
Se kurwa myślę, no żyję z księżną jakąś, bo zapytać nic nie można, tak jakbym czytał w myślach i wiedział wszystko co ma zamiar zrobić i powiedzieć mój jakby nie patrzyć, mąż. Ale nie wiem i nie zamierzam się domyślać. Powtarzam to tryliardowy raz, ale on jak kurwa debil nie przyjmuje tego lub nie słyszy.
-Za co mnie w ogóle kochasz? - pada pytanie z głębi pokoju jakby obraz ze ściany postanowił nagle do nas przemówić. Wiem, że to Dawid dopytuje się o sens istnienia naszego uczucia.
-Za co? Co to zapytanie? Za całokształt - próbuje ominąć trudną rozmowę, która czai się za rogiem.
-Polityczna odpowiedź - stwierdza.
-A czego się spodziewasz o drugiej w nocy? Ze jebnę Ci epopeję o uczuciach jakie do Ciebie żywię? - parskam lakonicznie i nieco sarkastycznie.
-Nie no jasne, najlepiej ominąć temat.
-Chciałem jedynie zauważyć, że to ja nie dostaję jakoś specjalnie wielkich znaków ani sygnałów świadczących o Twoich uczuciach.
-A przytulenie Cię?
-No a za chwilę foch, fajnie.

Rano budzi mnie jego ręka, która rytmicznie masuje mojego twardego kutasa. Aha seks na pogodzenie - myślę zaspany. Nie oponuję, podoba mi się to.
Otwieram oczy i na ten gest jego ręka przestaje już się ruszać.
-Dlaczego przestałeś?
-Chcesz kawę?
-O nie, nie. Teraz to ja cię przelecę.
-Nie mam ochoty. Idę robić kawę.
Nosz kurwa jego mać. Jeszcze chwilę temu próbował doprowadzić mnie do wrzenia orgazmem a teraz nie ma ochoty? - myślę zdezorientowany.
-Ej ej, chwila, co jest?
-Nic. Straciłem ochotę.
Mam czasem ochotę wziąć najostrzejszy nóż w naszej kuchni i zajebać męża kiedy śpi, właśnie za takie zachowania.
-Ale dlaczego?
-Obudziłeś się, a miało być na śpiocha. No nieważne. Chcesz tą kawę?
-Nie, straciłem ochotę. Słuchaj czy ty mnie zdradzasz?
-Weź kurwa przestań - rzuca na odczepne i wychodzi z łóżka.

Cisza w domu panuje już czwarty dzień.

10 sierpnia 2012

110. Sto dziesiąty. Porankiem czyli Sucha Ciotka 2.

Nasze życie o poranku wygląda jak dobrze zmontowany zegar, który odmierza czas dziwnymi rzeczami do momentu zwleczenia naszych ospałych ciał z łóżka i zmuszeniu ich do normalnej egzystencji.
Budzików mamy pięć z czego trzy ustawione w moim telefonie doprowadzają nas obu codziennie do pełnego pierdolca, a mimo to od wielu miesięcy ani ja ani mój mąż nie wpadliśmy na to by ustawić w telefonie jeden konkretny budzik. My zwyczajnie wiemy, że jeden to za mało i tej dewizy trzymamy się dość często.
Chwilę po moich  trzech budzikach dzwoni mosiężny potwór - budzik okrągły, tradycyjny ale obudowę ma z mosiądzu i stali. Podarowała nam go na naszą ostatnią rocznicę znajoma z Hiszpanii twierdząc, że takiego budzika się nie da wyrzucić bo jest zwyczajnie za ciężki.
No kurwa jest - stoi na szafce od pięciu miesięcy i już wrył się swoimi mosiężnymi stópkami w blat zostawiając na nim trzy dziury.
W międzyczasie i międzymiejscu słychać jak ekspres do kawy w kuchni rozpoczyna mielenie porannej czarnej, którą za około dwadzieścia minut wtłoczymy sobie w żołądki gapiąc się w poranną prasę, która z impetem uderza w drzwi naszego mieszkania codziennie o 5:03. Czasem zastanawiam się dlaczego ten jebany gnojek od prasy musi nią tak ciskać. Czy nie może położyć jej pod drzwi jak człowiek... Prawdopodobnie gdybyśmy mieszkali w wieżowcu nie chciałoby się gnojowi na dziesiąte piętro lecieć, ale że mieszkamy w trzypiętrowcu - obskakuje wszystkie dziewięć mieszkań w naszym pionie.
Dokładnie o 6:00 włącza się radio ustawione na kanał ukochany przed Dawida, gdzie już o 6:00 dostajemy porcję najświeższych wiadomości ze świata i kraju oraz przegląd prasy, którą właśnie czytamy oraz prognozę pogody, która sprawdza się tak samo jak moje przewidywanie o deszczu lub słońcu na podstawie tego jak spadnie mi kromka z masłem.

Tego dnia było jednak nieco inaczej.
Dawid chrapał niemiłosiernie przez pół nocy a próby uduszenia go poduszką nie skutkowały na dłużej niż chwilę. Kręciłem się po łóżku jak smród po gaciach próbując znaleźć sobie miejsce w swoim własnym łóżku z dala od wiercącego mózgownicę grrrrr i wrrrr. Gdyby to było mrrrr to może jeszcze bym przeżył, ale grrr nie ścierpię. Jasne, mąż miał wyjebane czy się wyśpię czy nie, czy wstanę czy nie. On i jego królestwo spania było najważniejsze. Wkurw narastał, mimo że mój foch z dnia poprzedniego już poszedł w niepamięć. Wkurw narastał mimo to.
Zerknąłem na zegarek - 3:41. Japierdolę, no zasnę i zaraz będę musiał wstać - syknąłem pod nosem i wysunąłem szufladkę nocnej szafki poszukując w niej stoperów, które chwilę później zagłuszały mi rzeczywistość pomagając w zaśnięciu.

Kiedy Dawid wyszedł z łóżka - nie wiem. Zbudził mnie za to krzyk i szarpanie za moje niewyspane ramię.
-Wtowwoooj! Myźiek wtoowooj - głos Dawida przez stopery brzmiał jak w zwolnionym tempie. Łypnąłem na niego okiem sklejonym niewyspaniem.
-Czego chcesz ode mnie o tak wczesnej porze Misiaczku? - z ironicznym uśmiechem wysyczałem Dawidowi w twarz. Wyciągnąłem stoper z lewego ucha.
-Ciotka.
-Co ciotka?
-Ona chyba nie żyje - patrzył na mnie blady jak ściana - leży w łazience w zimnej wodzie w wannie i jest sina.
-Oj chyba coś Ci się śniło, na pewno nic jej nie jest.
-Nie żartuj sobie. Ona jest sina i leży w zimnej wodzie, to na pewno umarła.
-Ty no weź, jeszcze mi trupa w domu potrzeba - zażartowałem i podniosłem się z łóżka - chodź, zobaczymy co i jak.
Poszliśmy najpierw do pokoju, w którym ulokowaliśmy wujostwo by sprawdzić czy przypadkiem jakaś fatamorgana memu mężu się w łazience nie przydarzyła w postaci ciotki umarłej lub zjawy nieoczekiwanej.
Ale w łóżku leżał tylko nagi, oddychający wujek wypięty w naszą stronę swoja bladą w porównaniu z resztą ciała - dupą. Opalanie w slipach to jest to.
Wszedłem do łazienki, Dawid postanowił zostać za drzwiami. Jasne, kiedy się wali i pali kobiety zostają w bezpiecznej odległości i miejscu a mężczyźni idą na starcie z żywiołem. Kurwa.
W wannie pełnej wody i piany leżała Hilda. Białe, mokre włosy zwinięte miała w minikok i spięte drewnianą klamrą, twarz sina jak beton nie dawała znaku życia. W uszach miała watę.
Aha! - pomyślałem - woda się kurde rusza więc żyje - ciotka oczywiście a nie woda.
-Hallo! Żyje? Czy umarła?* - zadałem pytanie jakbym spodziewał się, że nawet jeśli opcja z gwiazdką okaże się tą drugą mimo wszystko uzyskam odpowiedź. Nie uzyskałem.
Chwyciłem leżącą na umywalce szczotkę i dźgnąłem ciotkę w obojczyk.
Ryknąłem jak poparzony. Szczotka wyleciała w powietrze, woda się prawie rozstąpiła pod naporem potwora - zombie, który wychylił się z wanny wprost na mnie. Dawid za drzwiami przywarł do ściany jakby chciał zlać się z nią i nie być zauważonym jako kolejna ofiara do pożarcia przez zombie. Zawał serca, sraczka ze strachu i jeżozwierz na głowie z gęsią skórką nawet na jajach.
-Co to kurwa ma znaczyć?! - ryknęło do mnie Hildowe zombie.
-To ty jednak żyjesz?
-No chyba logiczne, czemu miała bym umrzeć? - zdziwiona Hilda wyciągała z uszu watę.
Dawid siedział na podłodze chowając twarz w rękach.
-Dlaczego jesteś taka sina i dlaczego leżysz o tak wczesnej porze w lodowatej wręcz wodzie? - zdziwiony próbowałem uzyskać odpowiedzi na pytania wydawałoby się logiczne.
-Maseczki nie widziałeś? - Hilda chwyciła leżącą za jej głową tubę z napisem "Maseczka z alg morskich do cery normalnej i popierdolonej..."
-Maseczka?! - parsknąłem śmiechem - masz twarz jak zombie, jakbyś była trupem - wrzeszczałem na ciotkę wciąż jeszcze przerażony.
-Oj nie sraj żarem kochanieńki - chwyciła za ręcznik by osłonić swoje spalone solarą ciało i wygramolić się z wody.
-No a zimna woda? - Dawid już przytomny dopytywał dalej.
-Ja nie wiem, dwa pedzie i nie wiedzą, że leżanka w zimnej słonej wodzie spowalnia procesy starzenia... - zamyśliła się Hilda - żadne tam kremy ani sremy, zimna woda i sól konserwują najlepiej - na te słowa odezwał się dzwoneczek zamontowany w ekspresie do kawy, który co dzień oznajmiał, że kawa gotowa. Zupełnie jakby myśl o zimnej solance była tą najbłyskotliwszą.
-O piątej rano?
-Co z was za geje - pochylała się mentalnie nad nami ciotka - przecież z samego rana rośnie najwięcej nowych komórek skóry, jeśli się je w tym czasie potraktuje nieco konserwantem to nie stracą swojej żywotności tak szybko, to wie każda szanująca się dama.
-Sorry kochana ale damy z nas takie jak z koziej dupy trąba - stwierdziwszy to wyciągnąłem korek z wanny - chodź poczwaro, zakonserwujesz się teraz kawą.
Cała nasza trójka skierowała się do kuchni w której przywitał na suchy, spalony słońcem Heniek golusieńki od stóp do głów z bladą jak już wcześniej zauważyliśmy dupą. Tym razem stał frontem do nas popijając kawę z filiżanki.
-Dzień dobry - uśmiechnął się - słyszałem, że przeżyliście atak zombie podobnie jak ja na początku.
-Załóż gacie - stwierdziłem i przytuliłem męża na uspokojenie - ty to masz rodzinę Słonko.
-Ano.

31 lipca 2012

109. Sto dziewiąty. Sucha ciotka 1.

A jakże inaczej, zapowiedział się jak zwykle na "za chwilę - dziś, jutro", że przyjedzie. Pół biedy, ale że przyjedzie z kimś to już bieda. Bo nagotować trzeba, przygotować jakieś spanie, atrakcje, zachęty, pijaństwo i masę innych odciągaczy uwagi od naszego łóżkowego życia, które zwykle wzbudzało więcej ciekawości i pytań niż sytuacja polityczna w naszym kraju lub nowości kinowe.
Dawid chodził nakręcony jak zegarek, wszystko na tip-top. Nawet wziął i podłogę wypastował. Kretyn.
Kafelki w łazience dawno nie były tak błyskotliwie czyste a w salonie nie pamiętam kiedy stały kwiaty w wazonie. Ale oczywiście - ciotka musi się pokazać z jak najlepszej strony.
Pomijam oczywiście fakt, że nasze gorsze dni i chęć rozmowy o tym co nas trapi poszły w niepamięć, a przynajmniej zostały odsunięte w bliżej nieokreśloną przyszłość, podobnie jak nasze wakacje, które miały rozpocząć się pojutrze, ale to wszystko póki co nieważne, bo goście, bo to przecież polska tradycja przyjąć kogoś ze splendorem i sławą.
Czekałem tylko kiedy chwyci za telefon i Panoramę firm, żeby zamówić kapelę podwórkową do wygrywania mazurków i ludowych pieśni ku czci i pamięci naszej tradycji. Dziękowałem w duchu sam sobie, że nie zgodziłem się w zeszłym roku na zakupienie czerwonego dywanu ogrodowego, bo w tym całym zamieszaniu wziąłby i rozwinął ten dywan przed domem by przywitać gości.

Siedziałem spokojnie w fotelu. Było sobotnie przedpołudnie, słońce napierdalało jakby miało zaraz wybuchnąć i zniszczyć pół naszej galaktyki - tyle by po nas zostało co nic. Gapiłem się z zaciekawieniem na Dawida biegającego po domu od kuchni po łazienkę, ze ścierą w ręce lub co chwila - mopem. Mój mąż w samych gaciach biegający po domu w ferworze sprzątania, mycia, szorowania, doprowadzania domu do stanu, w którym nie był nawet po pierwszym remoncie tuż po jego zakupieniu.
Widocznie zdaniem Dawida nasza gosposia nie dawała rady, a przynajmniej nie dawała rady ze sprzątaniem na okazję przyjazdu ukochanego wujka.
Cóż mówi się trudno, a panią od sprzątania należy przy najbliższej okazji uświadomić, że musi tak mocno trzeć kafelki w łazience doprowadzając je do czystości, że aż kurz się będzie niósł.
Wyobraziłem sobie panią Angelikę, która wychodzi z naszej łazienki w tumanach kurzu i swądu przetartej terakoty, obsypana kurzem kafelkowym tu i ówdzie na głowie i ramionach - Zrobione mistrzu - wyrywa się jej z ust, które w grymaśnym uśmiechu pokazują żółte od fajek zęby pani Angeli.
Roześmiałem się sam do siebie i dalej obserwowałem męża zafrasowanego sprzątaniem.
-No i co się cieszysz? - Dawid zirytowany moim lenistwem zapytał stanowczo - Pomógłbyś mi a nie wygrzewał swoje grube dupsko w fotelu, kiedy ja zapierdalam jak głupi.
-Chyba sobie żartujesz! Popatrz na siebie kochanie. Masz fioła. Sprzątasz jak pojebany!
-Wcale nie! Chcę, żeby mój wujo dobrze się u nas czuł. Wiesz, że kocham go nad życie.
-To było się z nim hajtnąć a nie ze mną! - wysyczałem i wsadziłem nos w książkę. Udawałem, że jestem obrażony na cały świat z wisienką na czubku w postaci męża, ale w rzeczywistości wiedziałem doskonale jakie uczucia skrywa w sobie Dawid do swojego wuja - w końcu go wychował. Nie zmieniało to jednak faktu, że każdy jego przyjazd był praktycznie niezapowiedziany, bo ciężko nazwać zapowiedzią fakt zatelefonowania do kogoś i oznajmienia mu: Będę dziś na kolację u Ciebie. Do zobaczenia.
-Oj już nie dramatyzuj. Ostatnio nic innego nie robisz - syczał na mnie Dawid.
-Nie dramatyzuję, ale zachowujesz się jakby miała nas odwiedzić królowa Anglii - uśmiechnąłem się do niego sceptycznie nie wiedząc, że wywołałem właśnie wilka z lasu.

Po niespełna trzech godzinach biegania po supermarkecie w poszukiwaniu niestworzonych wręcz produktów i przetworów, nasz koszyk wyglądał jak transporter datków dla Caritas Polska. Staliśmy jak te dwie durne pały w kolejce do kasy jak za czasów głębokiego PRL'u w oczekiwaniu na papier toaletowy na sznurku. Tylko, że sznurek to był ale ludzi do kasy.
To się nazywa strategia kurwa - sobota (kto normalny robi zakupy w sobotę? Połowa miasta!) godziny popołudniowe ca. 17:00 na spowolnionym zegarze (zawsze wydawało mi się, że w tym czasie ludzie mają poobiednią siestę sobotnią, ale nie... wylegają jak robactwo do supermarketów własnie wtedy, kiedy mojemu mężowi zachciewa się robić zakupy) w supermarkecie 40 kas i tylko 15 otwartych, do których ciągną się rzesze wiernych zakupoholików od dziecka z paczką czipsów po sześcioosobowe rodziny z dzieciakami na plecach, w wózkach, na barana, na krowę, na pieska i w każdej innej pozycji i położeniu oby tylko dzieciak zadowolony był, że rodzice wzięli go na zakupy - tylko pytam po cholerę.
Ano po to by mogło wybrzydzać przy kaszkach, wrzucać do wózka co popadnie, bo ma ładne opakowanie ale cenę już nie, żeby mogło się to to rozedrzeć na pół sklepu lub centrum handlowego, bo mu nie chcą kupić kolejnego tysiącosiemsetsiedemnastego samochodzika lub lalki.
Stałem i zjadałem z nerwów swoje ostatnie resztki paznokci w nadziei, że wkurw przejdzie mi jak ręką odjął, ale on narastał z każdą chwilą potęgowany wrzaskami dzieciaków przy kasach i głosem laski, który odbywał się co 5 sekund z głośników informując zakupoholików o kolejnych promocjach w dziale warzyw i owoców gdzie można kupić kosmiczne owoce prosto z ich chłodni lub wsadzić je sobie w dupę.

Miałem tego dnia wyjebane. Kompletnie. Jedyną atrakcją jaka się zdarzyła moim zdaniem tego dnia to Hanka z dzieciakami, a właściwie z Sylwkiem i Antkiem, który wgapiony w PSP zalegał na naszej kanapie w salonie jak kłoda nie zwracając uwagi na nic kompletnie. Równie dobrze można by wystawić go na balkon i zapomnieć - nawet by się nie zorientował.
Sylwek tego dnia miał swój dzień podobnie jak i ja - rozumieliśmy się czasem bez słów. Siedział na moich kolanach drapiąc mnie po brodzie co zawsze sprawiało mi przyjemność, bo Dawid ewidentnie nie pałał do tego chęcią a dzieciak miał radochę.
-Wujek.
-No?
-Jak będę duży jak ty, to też będę miał brodę - poinformował mnie nagle gapiąc się we mnie jak ciele w malowane wrota.
-Jesteś pewien? Po co Ci broda?
-Bo chciałbym sobie ją tak czochrać.
No i skapitulowałem. Właśnie w chwili kiedy zaprzątniętych krzątaniem się w kuchni Hankę i Dawida wybił z rytmu dzwonek do drzwi.
-To oni! - Dawid podskoczył egzaltowany - Zdejmuj ten fartuch kobieto - rozkazał Hance i pobiegł otworzyć gościom.
Walę to - pomyślałem - nie podnoszę dupy z fotela.
Lubiłem co prawda Heńka, bo dobrze się z nim gadało i piło, ale nie dziś. Dziś mam GayPMS i mam wyjebane.
-Ooooo! - z korytarza niósł się głos zafrasowanego sytuacją Dawida. Co chwila cmok cmok i oh ah. - Jesteście w końcu!
No w końcu są, niech już jadą - moje myśli nabierały kształtów, czułem że wybuchnę prędzej czy później albo zgasnę jak supernowa w oparach sarkastycznych docinek.
Nagle w salonie pojawiły się już wszystkie postaci dramato-komedii: wujek Heniek, Dawid i tajemnicza persona zwana ciotką.
I królowa angielska stanęła mi przed oczyma jak żywa, bo oto ciotka owa przypominała ją w stopniu zatrważającym tyle, że jakby nieco wychudzoną i wyschnięta bardziej jakby za długo leżała na słońcu.
-To jest Hildegarda, krótko mówiąc Hilda - przedstawił reszcie (nie)zainteresowanych ową suchą postać w kremowej garsonce i koralach wielkości rolek papieru toaletowego - jakby retrospekcja do PRL'u.
-Witam - sapnąłem pod nosem podnosząc z grzeczności swoje wkurwione zwłoki z fotela trzymając na rękach Sylwka, który wciąż grzebał mi paluszkami w moim owłosieniu na twarzy - my się już znamy - zasugerowałem próbując sobie ową Hildę przypomnieć z czasów wakacji u Heńka, kiedy z Dawidem roznieśliśmy w dzikim pożądaniu prawie pół stodoły niszcząc snopy siana naszym samczym pierdoleniem się póki nas Dawida kuzyn nie nakrył na tym i nie zaalarmował pół wsi. Pamiętam, że Hilda ważyła chyba wtedy o kwintal więcej niż dziś.
-Tak, znamy się - Hilda wyszczerzyła w moją stronę swoje żółto-czarne zęby powodując u mnie kolejny natłok myśli - jak to to można całować bleeeh. - Mąż Dawida, prawda? To z Tobą Dawid rozgromił Heńka stodołę - popatrzyła na mnie i na Dawida z uśmiechem godnym seryjnego mordercy, jakby miała ochotę zaraz nas za ten niecny czyn zamordować jednym palcem.
-Tak to ze mną, ale Heniek nie miał i nie ma nam tego za złe, prawda Heniu? - spojrzałem na wyschniętą twarz dawidowego wujka.
-Prawda! - zgodził się - Chłopaki są w porządku.
-A to moja szefowa - Dawid wskazał na Hankę - Hanna K. która poza tym, że jest moją szefową jest też naszą domową przyjaciółką i przyszła dziś ze swoimi synami w niecałym komplecie sztuk 2. - Dawid wskazał palcem na Antka wlepionego w PSP i na Sylwka, który zafrasowany moją brodą właśnie ulepił mi z niej kołtun zaplątując sobie przy okazji paluszek we włosy. Był nieobecny, przynajmniej mentalnie. Dziecko z własnym światem.

Siedzieliśmy przy stole zajadając przygotowany pieczołowicie przez Dawida poczęstunek, składający się z bagatela półmiliarda różnych dań żywcem wyciętych z książki kucharskiej, którą Dawid dostał w prezencie od Hanki teściowej. Komplementom nie było końca.
-Sam to ugotowałeś? - pytanie padało co średnio 7-9 minut jakby zaprogramowane na takie okazje a ja myślałem tylko: Żebyście widzieli go w akcji, jak kolejny raz wywala danie do kibla, bo właśnie wsypał cukier zamiast soli...
Gapiłem się z zaciekawieniem na zjawisko jakie działo się właśnie przede mną - tak mnie usadzili, że tuż przed sobą miałem Hildę i Heńka a na kolanach wciąż zafrasowanego moją twarzą i koszulą - Sylwka - dziecko przylepiec.
Heńka pamiętałem jako rezolutnego starszego pana, który miał zawsze swoje niewybredne zdanie o wszystkim i nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Hilda natomiast wydawała mi się tłustą grubaską, która potajemnie nocami wpierdala tłuste pęta kiełbasy w świetle lodówkowej żarówki.
Dziś i Heniek i Hilda wyglądali jak po terapii fotonami lub radioaktywnym pierwiastkiem o liczbie atomowej 112. Suche lica, spalone najprawdopodobniej ultrafioletem solarium do granic możliwości i zwiotczała skóra nadawały im wygląd nieco groteskowy. Heniek już dawno miał siwe włosy, ale łysiny się u niego nie spodziewałem. Widocznie Hilda wyrwała mu większość włosów z głowy w napadzie złości lub w czasie perwersyjnego seksu na sianie biorąc przykład z nas. Nie wiem i nie wnikałem.
Za to Hildegarda głowę miała iście białą. Trudno by określić czy owy biały kolor na jej włosach to siwizna czy farba wypalająca włosy, które zaczesane w kształt pióropusza przypominały hełmofon jak tuż po wyjściu od fryzjera. Trzymało to się wszystko w kupie dzięki taniemu lakierowi do włosów, które po spryskaniu nim twardniały na kamień - fryzura zawsze idealna, nawet deszcz jej nie zniszczy. Zatem jakiego szamponu używała, żeby to cholerstwo z włosów zeszło? - zastanawiałem się nieobecny wśród gości podobnie jak Sylwek. Być może w grę wchodził niewybredny tani rozpuszczalnik lub aceton - być może, bo zakonserwowane ciało Hildy właśnie tak wyglądało - jak wyjęte z formaliny. Zastanawiałem się jakim cudem to to jeszcze chodzi po ziemi i w ogóle trzyma się kupy.

Sylwek ocknął się na moment ze swojego zainteresowania moją koszulą, twarzą i brodą i spojrzał na stół wyciągając rękę po plasterek sera.
-Wujek? - wyszeptał nagle do mojego ucha.
-Tak?
-Dlaczego ta pani jest taka sucha?
Padłem, poszukiwałem wzrokiem pomocnej odpowiedzi wśród zgromadzonych, ale żadna menda się nie odezwała.
-Sucha? - zapytałem zdziwiony? - Nie jest sucha tylko szczupła kochanie.
-Ale ona wygląda jak Cruella de Mone albo Izma - Sylwek z oczami wielkimi jak 5zł. patrzył co rusz na Hankę albo na mnie.
-Izmą? - Hilda zainteresowała się.
-Tak, to taka czarownica z bajki o Cuzco - Sylwek wyjaśnił skrywając głowę pod moją brodą.
-Idź kochanie pokaż cioci - Hilda dalej drążyła temat. Wiedziałem już, że to będzie ciekawa kolacja.
-Obyś tego nie żałowała - Heniek wiedział co się święci.
-Przestań kochanie, lubię dzieci, a młoda nie jestem, więc czarownica to dobre określenie dla mnie.
Sylwek podreptał po komiks, który od wielu miesięcy zalegał na jednej z naszych półek z książkami. Czytał go za każdym razem kiedy nocował u nas w ramach tzw. wakacji lub dziecięcego urlopu.
Ja natomiast ze zdumieniem słuchałem Hildy, która okazała się mieć na tyle duży dystans do siebie, że trudno było w to uwierzyć.
-O to właśnie Izma - Sylwek paluszkiem wskazał szarą postać w komiksie, podsuwając go pod sam nos Hildy. Roześmiała się.




27 lipca 2012

108. Sto ósmy. Z Karolem też bywa wesoło 2. Okład z lodu.

Siedzieliśmy z Hanką w samochodzie jak dwie pieczone kaczki w piekarniku. Pot lał mi się strużka po skroniach, szyi aż do mojej biednie owłosionej klaty mocząc co chwila kolejne suche jeszcze partie mojego t-shirt'u.
-Cycki przykleiły mi się do brzucha - jęknęła Hanka gapiąc się przez okulary przeciwsłoneczne na sygnalizację w oczekiwaniu na zielone, zbawcze światło, które pozwoli na odrobinę chłodu jaki wpadnie do wnętrza samochodu wraz z wiatrem.
-Dlaczego ta pieprzona klima musiała się zepsuć właśni dzisiaj? I dlaczego ja dziś nie założyłam czegoś na cycki, przynajmniej by się nie kleiły nigdzie - syknęła ponownie.
-Nie wiem, ale jak zaraz nie ruszymy to mi się jaja usmażą - jęknąłem spoglądając ukradkiem na termometr samochodowy. Wyświetlał 35,3'C.
Zmierzaliśmy w gęstym korku ulicznym z prędkością bliską całych 10km/h w kierunku wymarzonego przystanku - Secret Place. Przed nami ciągnął się sznurek samochodów o rejestracjach wskazujących, że nie jesteśmy jedynymi mieszkańcami tego miasta, którzy postanowili dziś wyjechać samochodem w miasto. Może to klimatyzacje zainstalowane w samochodach nakłoniły ich wszystkich do schłodzenia się w mieście a nie w domu, gdzie zapewne temperatura była równie wysoka co na zewnątrz. Nie sądziłem aby akurat wszyscy postanowili pojechać dziś na zakupy. Był czwartek a do tego nieplanowany dwudniowy urlop Hanki i Dawida, którego zostawiłem w domu, skwierczącego z bólu i gorąca, z poparzeniami słonecznymi pokrytymi grubą warstwą maślanki, leżącego na wznak i gapiącego się w telewizor.
-Współczuję Dawidkowi - wyjęczała Hanka.
-Weź przestań, mówiłem mu wyraźnie: Żadnego opalania się na oliwę z oliwek. Zresztą, on mnie nigdy nie słucha, a Twoja kochana siostra zawsze ma genialne pomysły. Skąd ona wytrzasnęła ten sposób? - zainteresowałem się.
-Przywiozła go wraz ze swoim Włochem, który twierdzi, że jego babcia od wieków opala się na oliwę z oliwek - zamyśliła się - nic dziwnego, że wygląda jak wysuszony kawałek mięsa.
-Ty a dlaczego wy właściwie macie dziś wolne? To chyba nie jest normalne, że w ciągu tygodnia firma stoi.
-Nie stoi. Tylko my - zarząd mamy dziś wolne na poczet przyszłego tygodnia. Musimy zostać za tydzień codziennie po 3 godziny dłużej. Wolne wynika z planu zabezpieczeń jaki nasz szanowny dyro postanowił w końcu zainstalować w biurze zarządu.
-Co masz na myśli? Chyba nie system komputerowy?
-W związku z tym, że przejmujemy skarbiec i wszystkie transakcje gotówkowe na siebie zainstalują nam bramki bezpieczeństwa, wiesz takie jak na lotniskach, żeby przypadkiem ktoś czegoś nie wyniósł.
-A co można wynieść z waszej firmy? Ryzę papieru czy długopis?
-Nie, ale może ktoś wpadnie na pomysł wyniesienia sztaby złota - zażartowała Hanka - czaisz? 25kg złota w torebce. Mimo wszystko, dlatego mamy wolne właśnie, bo instalują dziś w całym naszym pionie bramki, komputery, skanery i takie tam, więc praca dziś nie miała by sensu ze względu na brak komputerów chociażby no i ogólnego chaosu związanego z remontem.
-Takim to dobrze - westchnąłem.
-O, odezwał się ten co nie ma dziś wolnego...
-Sorry ale ja sam sobie grafik ustalam. Tak to jest jak się ma swoją działalność - uśmiechnąłem się i wystawiłem głowę do słońca z nadzieją, że choć trochę wykorzystam czas spędzony w samochodzie na smażeniu swoich jaj jako czas na opalenie swojej bladej gęby.

Na dolnym poziomie sklepu jak zwykle panował półmrok w kolorach bliskich darkroomowi - od czarnych ścian po czerwone światła latarni. Zupełnie jakby miały zachęcać do niecnych czynów przybyszy spragnionych nie tylko zakupów treści erotycznej ale również przygód wszelakich. Mimo wszystko panowała tam też atmosfera rzeźnickiej chłodni z temperaturą nie wyższą niż 13'C, aż para z gęby leciała. Brakowało tylko martwych ciał zwierząt wpatrzonych jednym okiem w posadzkę, zwieszonych z sufitu na stalowych hakach. Jedyne co zwisało tego dnia z sufitu to girlandy w kolorach polskiej flagi. Zapomniany gadżet po mistrzostwach Europy.
Hanka krzątała się nieco między regałami wypatrując czegoś szczególnego, kiedy nagle wytrącił ją z zamyślenia delikatnie brzmiący falset.
-Dzień dobry kochana, czego właściwie szukasz w naszym sklepie - brzmiał koleś odziany w gumowe spodnie i tak samo gumową koszulkę na ramionkach. Czerwony lampas ciągnął się spod jego pachy po stopę wyznaczając bardzo dokładnie kontr jego chudego jak patyk ciała. Wyglądał trochę jakby go ktoś wrzucił w rozpaczy wielkiej do kotła z płynną gumą, która centymetr po centymetrze okryła bardzo dokładnie jego kościsty korpus.
-Czy wiesz, że to sklep dla gejófff? - zainteresował się.
-Jasne, że wiem. Nie jestem tu pierwszy raz, ale za to pan chyba tak - Hanka przygasiła kolesia.
-No jestem nowy od niedawna.
-A ja jestem stara od dawna i jestem tu z przyjacielem i nie zawaham się go użyć - wychyliła głowę nad regał z czarnymi dildo ustawionymi jak armia zbawienia w poszukiwaniu mojej czupryny - o tam jest.
Wychyliłem się.
-Cześć Andrzej, nooo widzę, że Ci się porządnie schudło - przywitałem się z nowym sprzedawcą, którego znałem z dawnych czasów mojego szaleństwa w klubach. Tyle, że wtedy miał jakieś 50 kilo więcej na sobie własnego ciała, tłuszczu, wszystko jedno. Wyglądał teraz jak prosiak na diecie Dukana.
-No cześć! - uścisnął mi dłoń swoimi kościstymi palcami i przymierzał się do pocałunku. Odskoczyłem.
-Nie nie. Ja mam męża i jestem mu wierny - podniosłem do góry prawą dłoń, na której serdecznym palcu spoczywała obrączka.
-O żesz. Ty!? - zdziwił się - Niemożliwe! Jak to możliwe!? - zaskoczony patrzył na mnie jakby własnie doznał porażenia prądem.
-No wiesz, na każdego przychodzi czas - roześmiałem się - słuchaj szukamy cockringów na prezent.
-Są w szklanej gablocie po lewej stronie w drugiej części sklepu. Pokażę Wam - położył rękę na plecach Hanki i pchnął do przodu prowadząc w stronę jeszcze ciemniejszych czeluści gdzie już daleka witał nas rozstawiony na stelażu sling, który niegdyś zakupiła też Hanka.
-O właśnie, o takie mi chodziło - Hanka podeszła do gabloty i niczym mała dziewczynka gapiła się na eksponaty wyłożone jako ekspozycja.
-Jaki rozmiar? - zapytał Andrzej.
-O cholera! Zapomniałam - Hanka przerażona popatrzyła na mnie - Yyyyy... Chy.. chyba... Chyba standardowy, tak mi się wydaje - patrzyła na mnie porozumiewawczo uśmiechając się pod nosem.
-Mnie nie pytaj, ja nie wiem jakiego Karol ma - uchyliłem się od odpowiedzialności.
-To wezmę taki który kupują najczęściej.
-Aha - zmartwił się nieoczekiwanie Andrzej - Czyli 45mm - Wydukał lekko zdegustowany jakby oczekiwał, że Hanka poda za chwilę wartość przekraczającą jego najśmielsze oczekiwania, by mógł zaraz wyobrazić sobie ogromnego fallusa Karola. Wyciągnął pożądany rozmiar z gabloty i wręczył Hance.
-Ciężki - zauważyła.
-Przyzwyczai się.
-Czy jak będzie za mały to będę mogła go wymienić? To prezent więc nie wiem co i jak i czy będzie pasował.
-Generalnie nie wymieniamy towaru, ale jak to tylko kwestia przymiarki to OK. Szczególnie jeśli będzie za mały - zgodził się podkreślając dokładnie warunek wymiany i zapakował krążek do papierowej torebki z logo sklepu.

Poniedziałkowy poranek nie był mniej chłodny niż czwartkowe popołudnie. Słońce już o szóstej przypiekało ludzi w autobusach i samochodach sunących gęsto utkanymi ulicami w żółwim tempie.
Dawid zwisał półprzytomny nad stertą papierów popijając co rusz łyk kawy ze swojego biurowego kubka do którego od czasu do czasu mówił wyżalając się na swoje nędzne życie korporacyjne.
W końcu korytarza nagle trzasnęły drzwi a po chwili słychać było energiczne kroki zbliżającej się postaci.
-Cześć kochana! - Dawid w ciemno przywitał nieznajomą.
-Zrób mi proszę kawy bo umrę zaraz - znajomy głos Hanki zabrzmiał jakby w nocy przetarabaniła się ze stadem słoni.
-Już idę - Dawid podniósł zaspane pośladki z fotela i ruszył w stronę biurowej kuchni, gdzie czekała na niego już Hanka - O chrystusieniebjeski - syknął na widok Hanki - Co Ci się stało?
Stała przed nim postać w szarej, lnianej sukience z torebką na ramieniu i fryzurą na kształt wybuchu bomby wodorowej w stodole pełnej słomy, makijaż wskazywał na szczególne oznaki niewyspania, które uniemożliwiły dokładne dobranie doń podkładu, koloru kredki do oczu czy cienia do powiek - każdy był inny.
-W skrócie czy panoramicznie?
-W skrócie i panoramicznie poproszę.
-Zakupy z Twoim mężem, niespodzianka dla Karola, seks, przerażenie, szpital, biuro.
-Zaraz zaraz, nie rozumiem, jaki szpital - Dawid ocknął się nagle łapiąc pełen kontakt z poniedziałkową rzeczywistością.
-Grzmociliśmy się wczoraj z Karolem kilka godzin po tym jak dałam mu cockring. Pominę fakt, że miała z milion orgazmów a on ani jednego. Wyobraź sobie, że jakoś około trzeciej w nocy Karol delikatnie obudził mnie szamotaniem się w łóżku. Szczerze mówiąc myślałam, że skoro nie doszedł ze mną to bawi się sam ale nie. Próbował zdjąć cockring z kutasa - przyciszonym głosem Hanka wyjaśniała powód swojego wyglądu.
-No i co? Potargał Ci włosy?
-Oj przestań. Kutas mu naciągnął tak krwią, że nie chciał opaść. Czerwony był jak cegła, jaja napuchnięte a za nimi zaciśnięty cockring. Karol w panice, że mu kuśka obumrze czy coś, ja zdezorientowana dzwonię pod 112. Ten, że nie, bo wstyd i takie tam. Ale jak zimna woda pod prysznicem nie pomogła to sam wykręcił 112 no i pojechaliśmy na pogotowie.
-O ja pierdziu. Czyli co? Za mały cockring kupiliście? - zainteresował się Dawid.
-No jak się okazało o wiele za mały. Ale słuchaj na pogotowiu pielęgniarka dyżurna pyta nas zza pancernej szyby przez dziurkę kurwa co się stało. W hollu ludzi jak na koncercie rockowym a Karol szepcze kurwa jej w tą dziurkę jak w konfesjonale, że mu siusiak spęczniał. Ta nic nie słyszy i tak przez kilka minut, że proszę głośniej i tego tam. Ten jak nie weźmie się nie wkurwi, jak nie ryknął na całą sale: "Chuj mi zdrętwiał głucha babo!", to tamta aż wbiła się w fotel. Stoję patrzę i palę się ze wstydu. Przybiegł lekarz, żeby zobaczyć co i jak. Patrzy, patrzy i mówi nagle, że trzeba będzie piłką do metalu przeciąć. No i Karol zbladł i padł. Ja se myślę: Kurwa, no utną mu Wacka i po sprawie. Drapię się po głowie, myślę no i przerażona w panice gadam z lekarzem, że może jakiś inny sposób, że może coś na odciągnięcie krwi z prącia, a Karol leży jak kłoda na kozetce z kutasem czerwonym i twardym jak cegła na wierzchu. Lekarz patrzy na niego, patrzy na mnie i mówi: Okład z lodu. Powinno wystarczyć. I śmieje się do mnie.
-Ty sobie żartujesz ze mnie - Dawid z oczami jak pięciozłotówki gapił się na Hankę.
-Nic a nic. No ale słuchaj. Godzinę później Karol siada na kozetce i mówi, że mu zimno, a na jego przyrodzeniu zainstalowany worek z lodem. Patrzy na to i jęczy, że boli, że zimno i takie tam. Przyszedł lekarz odwiązuje worek a tu kutasek jak orzeszek laskowy, cockring spoczywa spokojnie na jajkach Karola a ten się zaczyna cieszyć i gada do Wacka jak to mu było przykro, że go tak potraktował. Dostał jakąś tam maść i odwiozłam go do domu. No i sama przyjechała przed chwilą tu. Czuję się jak z magla wyjęta. Daj tą kawę, bo padnę i odwołaj mi dziś trzy pierwsze spotkania proszę.
-To raczej zrozumiałe, ale nie zdziw się jak Arturro do Ciebie zawita o 11:00. Miał w zeszłym tygodniu spotkanie w Artaximie, a on chce pracować u nas.
-Ha! Przyjdzie koza do woza, a nie mówiłam? - zaśmiała się półprzytomna Hanka i wychyliła jednym duszkiem kubek kawy.

24 lipca 2012

107. Sto siódmy. Z Karolem też bywa wesoło 1.

-Kochana musimy wybrać się koniecznie na zakupy znów do tego sklepu z zabawkami erotycznymi - Dawid egzaltowany siedział przy stole w kuchni Hanki popijając sok pomarańczowy z kolorowej szklanki.
Przez okno wpadało letnie, przedpołudniowe słońce oświetlając jego twarz skrytą za okularami przeciwsłonecznymi. Wyglądał trochę jak celebryta chcący ukryć się przed światem za małym kawałkiem plastiku. Hanka krzątała się w kuchni przerzucając co chwila kotlety skwierczące na patelni.
-Do tego salonu erotycznego? Tam gdzie byliśmy ostatnio? - zapytała zafrasowana bardziej kotletem niż Dawidem.
-Tak, dokładnie. Masz w ogóle ten sling jeszcze? - zapytał niespodziewanie Dawid.
-No mam, ale kurzy się w szafie. Użyłam go z Karolem może raz, później nie było już okazji jakoś. Za dużo zachodu z jego rozkładaniem.
-Bo mówiłem, że lepiej taki na haki w suficie kupić a nie na stelażu.
-No dobra, a po co chcesz się wybrać tam znowu? Mało masz zabawek? - Hanka machała przed nosem Dawida drewnianą łopatką kuchenną z której co chwila strącała wprost pod jego nos kropelki wytopionego z kotletów tłuszczu.
-Uważaj babo, bo mnie ochlapiesz - Dawid odskoczył na bok - muszę kupić jakiś prezent znajomemu na urodziny, bo ma niedługo a chciał coś erotycznego dostać.
-Rozumiem. A wiesz nawet sama myślałam, że może kupię coś Karolowi. Ostatnio coś wspominał, że chętnie zabawiłby się w coś ostrzejszego... - zawiesiła głos jakby przed jej oczami ukazała się wizja, w której Karol przebrany w gumowe slipy z maską psa na twarzy i w pozycji na pieska klęczał na ziemi, a ona ubrana w skórzane, długie sznurowane buty na wysokiej szpilce, skórzane bikini w kolorze smoły stała nad nim z pejczem w dłoni i smagała go po jego owłosionych lekko plecach.
-Halo! Słyszysz mnie? Czy już sobie wyobraziłaś Karola w skórzanych ciuchach? - Dawid podniósł z oczu ciemne okulary wpatrując się w Hankę jak w obrazek.
-No no dokładnie tak właśnie, musimy się tam wybrać - stwierdziła jednoznacznie i wyłączyła palnik w kuchence wyciągając z oceanu tłuszczu ostatniego kotleta.

-Dawid, ale po co mi kolejny? - nieco zdezorientowany propozycją męża jęknąłem mu prosto do ucha.
-No do kolekcji kochanie. Masz już trzy, czwarty to kwestia czasu - roześmiał się cicho patrząc na skąpany w rozproszonym świetle lampy sufit. Jego lekko owłosiona klatka piersiowa podskakiwała rytmicznie przy każdym "ha" jakie wydobywało się z jego krtani. Leżeliśmy już w łóżku. Zegar leniwie odliczał czas do utraty naszego kontaktu z rzeczywistością. On na plecach wgapiony w sufit, ja na boku z głową przy jego prawym uchu i moją prawą ręką smyrającą go po klacie.
-Ja nie chcę, jak chcesz to kup sobie - zaordynowałem.
-No dobrze jak tam sobie chcesz - zamyślił się - lubię Cię w cockringu - odwrócił głowę w moją stronę po czym dostałem całusa w czoło.
-Dzięki myślałem, że bez też.
-Bez też, ale cockring mnie dodatkowo nakręca, poza tym wiesz, że możesz więcej - uśmiechnął się.
- To może kupcie cockring Karolowi - zasugerowałem - Hanka zawsze marudzi, że on musi dwa razy zanim ona będzie gotowa. Może i jemu się przedłuży nieco przyjemności.
-A wiesz, że to całkiem niegłupi pomysł... - mruknął pod nosem i zasnął.

-No dobra wielkoludzie, wyskakuj ze spodenek - Hanka stojąc przy łóżku w samej tylko bieliźnie rozkazała Karolowi, który przykryty rombkiem kołdry próbował już zasnąć.
-Co? Jak to? Mówiłaś, że dziś nie... - zdezorientowany Karol nie bardzo wiedział co się dzieje.
-Nie marudź. Spodenki w dół.
-Uuuu lubię jak jesteś taka stanowcza - Karol ochoczo wsunął dłonie pod kołdrę by wygrzebać się z bawełnianych nogawek.
W tym momencie Hanka zza pleców wyciągnęła tasiemkę długości około półtora metra i powolnym krokiem zbliżyła się do nagiego, lekko już podnieconego Karola.
-Hej hej, chwila, co to ma być? - zaskoczony Karol podniósł się i oparł o wezgłowie łóżka - co chcesz z tym zrobić?
-Zmierzę Cię kochanie. Od samego czubka po same jaja - Hanka syczącym głosem odkryła przed nim swe zamiary i chwyciła dłonią nabrzmiałego kutasa wraz z jajami. Owinęła centymetr wokół i zanotowała w pamięci wartość.
-Przepraszam, ale co ty kombinujesz? - dopytywał zaskoczony Karol.
-To niespodzianka. A teraz powiedz mi czy faktycznie masz ochotę na coś pikantniejszego w łóżku niż samo pitu pitu?
-Pewnie masz na myśli jakieś fetysze... - zamyślił się Karol - przecież wiesz, że chętnie zobaczyłbym Cię w skórzanych ciuszkach - uśmiechnął się.
-Jak to mówią, załatwione - Hanka potwierdziła tylko i nadziała się na karolowego kutasa z całym impetem.


23 lipca 2012

106. Sto szósty. Antek się nie uczy się.

Przedpołudnie przy kawie. Na stole piętrzy się włoska babka drożdżowa rozsypując swoje okruchy wokół talerza na którym krajobraz wygląda co najmniej jakby w samej babce eksplodował granat przeciwpiechotny. Tuż obok zaparzacz elektryczny z kawą, której aromat przesiąkł już nawet od mojego szpiku i dzbanuszek z mlekiem.
Hanka miała wkurwa - ewidentnego, choć sama nie była w stanie określić co dokładnie ją tak wkurwiało. PMS w każdym razie to nie był.
Za oknem majaczyło młode lato, właściwie letnia sauna, która wilgotnością powietrza bliską stu procent w temperaturze czterdziestu stopni doprowadzała człowieka do samozapłonu oby tylko nie stopić się jak lody położone na słońcu.
-Denerwuje mnie to dziecko. Gnojek zawala szkołę - wyjaśniała nagle Hanka.
-Mówisz o kim teraz ob nie mogę skupić neuronów przez tą pogodę - zapytałem.
-No Antek. Zapisałam go w zeszłym roku do ogniska muzycznego, pamiętasz?
-No. Na gitarę chyba.
-No i teraz gra na gitarze, a właściwie odpierdala manianę. Pobrzdęka ćwiczenia i później wyczynia na niej niestworzone rzeczy. Mam czasem ochotę wziąć ten instrument i rozwalić go o podłogę jak na dobrym koncercie metalowców.
-Rozumiem, że po prostu ma w dupie gitarę.
-Kochany, nie! - zaoponowała Hanka - gra jeszcze na puzonie i perkusji. Zastanawiam się gdzie w tym wszystkim jest szkoła.
-Martwi Cię to, że Antek za dużo robi czy co?
-Trochę. On mi nawet nie mówi, że idzie na jakiś konkurs w szkole. Ostatnio miał 2 miejsce konkursie recytatorskim, a powiedział mi o tym po wywiadówce jak go zapytałam o co chodzi. Dopiero później powiedział mi, że był też na olimpiadzie historycznej i konkursie matematycznym.
-No i czym ty się martwisz?
-Że się nie uczy - dość sceptycznie zabrzmiała Hanka - w domu siedzi tylko przed TV lub grami w necie, w pokoju syf jak po wybuchu bomby jądrowej, książki pieprzenięte gdzie popadnie. No ja oszaleję. A jeszcze dziś koniec roku. Ciekawa jestem z jakim świadectwem przyjdzie do domu. Założę się, że będą prawie same dwóje.
-Jak na mój gust to się nieco za mocno przejmujesz, bo skoro bierze udział w konkursach to chyba musi mieć jednak trochę tej wiedzy. A to, że jest leniwy... - zawiesiłem głos próbując przypomnieć sobie Roberta, który podobnie jak Antek miał zwykle na wszystko, krótko mówiąc wyjebane - jest leniwy jak jego stary - zamknąłem myśl.
-Żebyś kurwa wiedział.

W korytarzu zazgrzytał zamek w drzwiach.
-Cześć mamo! Wróciłem - Antek krzyknął z korytarza i szybko zatrzasnął drzwi do pokoju.
-Haaaalo! Gnojku! Choć no tu! Ale już - Hanka krzyknęła do Antka.
Drzwi od pokoju uchyliły się.
-Ale co chcesz? Musze poćwiczyć na gitarze, bo mam dziś jeszcze koncert na koniec roku w ognisku - Antek marudnym głosem zapytał.
-Wujek jest. Przywitałbyś się i pochwalił swoim świadectwem.
-No dobra - nieco znudzony wmaszerował do kuchni - cześć wujek, chcesz posłuchać jak gram na gitarze, czy wolisz jak gram na puzonie? - przywitał się ze mną złożywszy ofertę koncertu na trąbę i bas.
-Pokaż świadectwo leniu - Hanka domagała się.
-No dobra, masz. Nie ma czerwonego paska niestety. Sorry mamcia.
-Czerwony pasek to ty będziesz miał zaraz na tyłku za te jedynki - zagrzmiała groźnie i spojrzała na kartkę papieru z ocenami syna. Wybałuszyła oczy - Chyba Ci dali złe świadectwo. Gdzie te jedynki i dwóje? - popatrzyła na mnie podając mi świadectwo Antka.
-Jakie jedynki? Weź się kobieto ogarnij - Antek zachichotał - weź weź mamo.
-To dlaczego masz tylko dobre zachowanie? Gdybyś miał wzorowe to miałbyś pewnie czerwony pasek i nagrodę - zaciekawiłem się.
-No bo pani w szkole uznała, że jestem za leniwy i wstawiła mi dobre zachowanie. Ale wujek nie bój żaby, ja nie mam czasu na wzorowe zachowanie - wyjaśnił Antek.
-Jak to nie masz czasu? - zaciekawiła się Hanka.
-No mamo weź pomyśl - Antek szybko przeszedł do wyjaśnień - jak mam mieć czas na wzorowe zachowanie jak chodzę na kółko plastyczne, teatralne, ognisko muzyczne z trzema instrumentami, gram w gry z kolegami i chodzę do szkoły?
Hanka popatrzyła na syna, oczy zmieniły się jej w dwa wielkie jeziora pełne dumnych łez a twarz poczerwieniała z zachwytu.
-Widzisz! - zwróciła się do mnie - Nawet jego wychowawczyni uważa, że jest leniwy, a tu proszę, on ma wyjebane ale z jakimi efektami.
Przytuliła syna do piersi czochrając jego czuprynę.
-Swoją drogą gdzie jest Sylwek i Michał?
-Poszli na lody, ja nie poszedłem, bo nie mam czasu. Ubierajcie się, bo za dwie godziny koncert na zakończenie roku w ognisku muzycznym.

4 lipca 2012

105. Sto piąty. Sylwek i jego filozofia 2.

-Mam pewne obawy co do tego czy chcę mieć z nim dziecko - Marta leżąc twarzą w ręczniku dyszała do Hanki, która w podobnej pozie sapała z gorąca.
-Ale mówię Ci, dzieci to nie taka straszna sprawa - Hanka próbowała uspokoić siostrę.
-Trochę mnie przeraża, że będę tam sama z tym dzieckiem. Sama wiesz o co mi chodzi jak Cię Robert zostawił to też łatwo nie miałaś przecież.
-No ale była mama i ty. Obie dałyście sobie doskonale radę pomagając mi ogarnąć te niesforne dzieciaki. Poza tym Ty będziesz miała tylko jedno do ogarnięcia, a nie troje jednocześnie.

Leżały na rozgrzanej i skąpanej w słońcu plaży. Było sobotnie popołudnie, żar lał się z nieba. Hanka miała kolejny spokojny, wolny weekend w nowej pracy więc postanowiła spędzić go na pokazywaniu swojej dupy słońcu w towarzystwie siostry robiącej to samo i dzieciaków, które rozpierzchły się po plaży w poszukiwaniu wrażeń, dając tym samym ciotce i matce święty, niezakłócony spokój na opalanie bladych dup. Okutane jedynie w niteczkowe figi wpijające się w skórę leżały jak dwie wyrzucone przez sztorm foki z wciśniętymi w tęczowe ręczniki (prezent od Dawida) twarzami. Tuż przy ich głowach stała turystyczna lodówka, która kryła zapasy kanapek i napoju w razie gdyby kogoś napadł wilczy apetyt na plaży, na której roiło się od kiełbaskowych boy'ów i budek z zapiekankami, hot-dog'ami i innymi cudami wypełniającymi żołądek w czasie letnich szaleństw.
Nieopodal Antek wraz z Michałem starali się utrzymać kolorowy latawiec w powietrzu tak wysoko, że wyglądał jak kropka na niebie. Biegali między ludźmi nie zwracając na nich uwagi, toteż nie raz i nie dwa zdarzyło się, że Antek bądź Michał nadepnęli komuś na coś lub przewracali się o plażowe parawany.
Sylwek spokojnie siedział po lewicy matki ze swoim podręcznym zestawem do kopania grobów w postaci łopatki, wiaderka grabek i dwóch deseczek, które podwędził pewnego dnia sąsiadowi. Nikt nie był w stanie powiedzieć do czego mu te deseczki były, ale bez nich kopanie dołów  piasku tudzież robienie babek było bezsensowne.
Kopał dół. Najprawdopodobniej w jego wyobraźni był to już co najmniej Rów Mariański, który należy nieustannie pogłębiać a urobek z owego pogłębiania składować na ręczniku. Za jego plecami piętrzyła się już spora górka mokrego piachu, który praktycznie całkowicie pokrył ręcznik na którym siedzieć miał Sylwek.

-Wiesz siostra - ciągnęła dalej Hanka podnosząc głowę z ręcznika - sprawa jest prosta. Z dziećmi jak z facetami: przynieś, podaj, i takie tam, ale to na początku. Pieluchy to sama wiesz, najgorsze są początki, ale podobno działa instynkt. Gdyby jeszcze tylko ten instynkt działał znieczulająco na kupę i jej czad, było by bosko - zamyśliła się przypominając sobie jak zwymiotowała po przewinięciu pierwszy raz Michała.
-No, no i nie trzeba im zabraniać pewnych rzeczy, żeby się nauczyły, że nie wolno - podsumowała mimowolnie Marta.
-Dokładnie! Każde dziecko musi się skaleczyć, upaść, przewrócić, oparzyć i takie tam.
-Zjeść dwie muchy i swoje wiadro piasku też - wtórowała jej Marta.
-No widzisz, sama dobrze wiesz jak to jest.
-No wiem, ale niestety stres przed wychowaniem jest silniejszy póki co niż zdrowy rozsądek.
-Chłopaki chcecie coś zjeść? - Hanka krzyknęła do Antka i Michała, którzy właśnie zbliżali się do nich trzymając w rękach połamany latawiec.
-Może kanapki z ogórkiem - Antek zdyszany bieganiem wysapał Hance w twarz.
-A Ty młody?
-Ja nie chcę. Zobacz jaki mam brzuch - Michał objął rękami swój pępek, na którym napięta, lekko włochata skóra ledwo trzymała się chuderlawego ciała. Był chudy choć zawsze poprawiał wszystkich, że jest SZCZUPŁY.
-Ty dziecko weź nie bredź - Hanka uśmiechnęła się do niego wciskając mu bułkę z serem.
-Mamo może daj coś Sylwkowi do jedzenia, bo właśnie zajada piasek.

I oto za plecami Hanki i Marty siedzący na zakopanym pod piachem ręczniku Sylwek ochoczo acz z miną niezbyt zadowoloną, wcinał piasek wprost z łopatki przeżuwając każdy kęs kilka razy.

-Sylwek! Co ty dziecko wyczyniasz? - Hanka zaskoczona sytuacją wysyczała do syna - Czyś ty oszalał?
Popatrzyła na nią z niezrozumieniem - Przecież nawet ciocia powiedziała, że "Każde dziecko musi zjeść swoje wiadro piasku i dwie muchy". - wyjaśnił szybko - Wolę mieć to za sobą, bo wiesz mamo, piasek wcale nie jest taki dobry jak Twoje spaghetti, a co do much, to się załatwi. W przedszkolu mamy kilka - popatrzył na matkę i ciotę po czym kontynuował spożywanie piasku z plaży.

-Właśnie o tym mówię - Marta zwróciła się do Hanki.

20 czerwca 2012

104. Sto czwarty. Siostry w natarciu czyli gra na instrumentach nadętych.

Obie miały chcicę permanentną, której nie mogły jakoś zaspokoić od kilku tygodni nie wspominając już o tym, że ich hormonalne huśtawki zgrały się czasowo tak precyzyjnie, że samo przebywanie w ich towarzystwie w czasie ich PMS groziło rozstrojem emocjonalnym - a to tylko początek.
Dawid natomiast jakoś nie specjalnie się tym przejmował. Śmiał twierdzić, że dodaje mu to werwy i chęci do działania, toteż nie powstrzymywałem męża, kiedy ochoczo ubierał swoje lansiarskie ciuszki by chyżo czmychnąć wraz z dziewczętami na podryw kontrolowany, którego wynikiem miało być... co tu dużo mówić - porządne rżnięcie, a ja dzięki temu miałbym kolejną upojną noc z mężem, który od jakiegoś czasu wykazuje jedynie zainteresowanie seksem jak go najdzie fala.
Dawno temu wyczułem już, że najskuteczniejszym generatorem jego fal seksualnych skierowanych bezpośrednio w moją osobę, jest danie mu wolnej ręki do działania. Jest na tyle kiepski w podrywaniu, że szanse na zdradę mnie są jak szanse na zapłodnienie krzyżowe cegieł w ścianie.

Spotkali się tuz przed dwudziesta drugą na rogu obok kebabiarni, z której swąd pieczonych na ruszcie gołębich piersi, bo do kurczaka to miało to mięso raczej daleko, niósł się nadając miastu spowitemu szarą szatą, dość specyficzny zapach i swojski, bardzo swojski klimat.
-Koooochana no nie poznałem Cię w tej nowej kiecce! - Dawid z egzaltacją skomentował nową, zwiewną sukienkę Marty, która tego dnia ewidentnie promieniowała seksapilem narażając samców na chorobę popromienną zniekształcającą przede wszystkim ich krocza.
-Dziękuję! Daj całusa kochanie, dawno Cię nie widziałam - przywitała się z Dawidem Marta po czym otrzymał od Hanki soczystego buziaka w polik.
-Dobra, dobra. Gdzie masz męża? - Hanka szybko wyprostowała egzaltowaną sytuację pytaniem.
-Siedzi w domu, ma dziś chyba leniwca - zamyślił się chwilę Dawid.
-To może łaskawie go tu ściągniemy? Już my wiemy jak go rozerwać - Marta szybko sięgnęła do kieszonki w torebce, szukając w niej telefonu - Mam! Jaki był do niego numer? 790 027... yyyy ach już wiem! - zadowolona stała ze słuchawką przy uchu i patrzyła na Hankę i Dawida czekając aż usłyszy mój głos w słuchawce.


Niespełna czterdzieści minut później siedziałem już z całą ekipą przy stoliku w dyskotece, którą dziewczyny wręcz ubóstwiały ze względu na ilość łatwego mięsa męskiego, jakie przewijało się przez to miejsce. Gdyby nie mięśnie trzymające dziewczyn gałki oczne na uwięzi, umożliwiając im patrzenie w prawo, lewo w górę i w dół najczęściej, prawdopodobnie ich twarze wyglądały by za każdym razem w tej spelunie jak Jednoręki Bandyta tyle, że w oczodołach nie zatrzymywały by się żadne znaczki gwarantujące nagrodę.
W pobliżu stolika kręciło się kilku typów chętnych ewidentnie na którąś z naszych wspaniałych towarzyszek, ale żaden, do czasu, nie miał odwagi przysiąść się myśląc, że my z Dawidem to faceci Hanki i Marty.
Dawid w końcu chwycił mnie za twarz i ostentacyjnie zaczął całować jak pies wylizując mi usta.
-Jiiizzzas, człowieku uspokój się!  - wysyczałem na Dawida nieco skonsternowany i zdegustowany jego zachowaniem.
-Przepraszam Miś, ale mam na Ciebie taką ochotę, że najchętniej wszedłbym pod stolik, żeby Ci obciągnąć - wyszeptał mi wprost do ucha Dawid. Dziewczyny patrzyły na nas chwilę, po czym parsknęły śmiechem.
-Chłopaki nie przeszkadzajcie sobie. Sygnał do reszty już dotarł - Marta lekko skinęła głową na tłum na sali, spośród którego kilku kolesi nabrało nagle pewności siebie. Jak na znak ruszyli w stronę naszego stolika.
-Czy chodziło Ci też o to, żeby dziewczyny zaczęły mieć branie? - zapytałem skonsternowany Dawida.
-No głównie o to! Hellloł! Ogarnij się. Siedzimy tu jak trusie - zaśmiał się i wstał by podejść do baru po kolejne wódki.

-Cześć Kociaki! - do stolika podszedł facet w czarnej, opiętej na klacie koszulce na ramionkach i krótkich spodenkach białych jak świeży śnieg. Na nogach miał japonki o pół numeru za duże na jego żylaste, owłosione stopy. Miał ładnie owłosione nogi co natychmiast zwróciło moją uwagę. Jednak gdyby nie gęba, która przypominała zbitego pomidora, mógłbym sam się z nim przespać tej nocy.
-Och proszę, proszę. Niech się pan przysiądzie - Marta przeszła do ataku.
-Po co od razu tak oficjalnie? Andrzej jestem - wyciągnął ku Marcie swoją włochatą, wielką jak trzepaczka do dywanów dłoń. W tej chwili spalił za sobą wszystkie mosty. Gentelman, dobrze ubrany i wyciąga łapę pierwszy do kobiety...
-Gdzie z tą ręką panie władzo? - Hanka wypaliła jak poparzona uśmiechając się lekko pod nosem.
-Ach przepraszam, nie zauważyłem mamy - koleś wyjechał z tekstem, który ostatecznie zdeklasyfikował go dzisiejszego wieczoru.
-Jestem jej siostrą... - Hanka popatrzyła na niego porozumiewawczo co zaskutkowało szybkim podkuleniem ogona i ucieczką z pola bitwy. Najwidoczniej jednak nie był sam, bo gromada kolegów przywitała go nieopodal na tarczy. Z gromady wychylił się kolejny osiłek.
-Witam piękne panie, jeśli wolno mi się przedstawić - zawiesił głos.
-Wolno - Marta skinęła głową jak księżna.
-Jacek jestem. Panie tak same tu siedzą, może mógłbym się do pań przysiąść i dotrzymać towarzystwa?
-Zapraszamy zatem - Hanka wydała pozwolenie osiłkowi w czerwonej koszulce polo z postawionym na sztorc kołnierzykiem oraz niebieskich krótkich spodenkach materiałowych z podwiniętymi na dwa nogawkami. Jak na moje oko wyglądał bardziej na geja niż hetero, ale dziękowałem w duchu bogu, że są jeszcze prości faceci, którzy potrafią się ubrać modnie i wygodnie.
-Och gdzie ten mój mąż - z nieudawaną sztucznością podniosłem się z kanapy wyglądając niby Dawida w tłumie, który zagęszczał się z każdą chwilą zmniejszając szanse na wzrokowe znalezienie kogoś konkretnego - pójdę go poszukać - zwróciłem się do dziewczyn i ruszyłem na publiczne macanie się każdym centymetrem swojego ciała. Voyeryzm - nigdy nie byłem jego zwolennikiem - uskutecznialiśmy z Dawidem zawsze w każdym klubie w ogólnie panującej ciasnocie.

-Czy wie pan... a przepraszam - Hanka zmieszała się nieco i poprawiła natychmiast - czy wiesz może jaki jest pierwiastek sześcienny z sześćdziesięciu czterech? - pytanie to w ustach Hanki zabrzmiało w tej chwili jak desperacka próba uzyskania pomocy przy rozliczeniu PIT za poprzedni rok. Patrzyła na niego chwilę.
-Nie wiem, ale wiem co mogą zdziałać moje palce z Twoim ciałem kochanie, a szczególnie jeden - koleś nie owijał w bawełnę.
-Tak, wiem, zapewne możesz sobie nim podłubać w nosie - Hanka zdegustowana popatrzyła na niego - wiesz co lepiej spadaj napaleńcu.
Koleś podniósł się z kanapy i oddalił szybko widząc wzbierającą w Hance falę złości. Marta zachichotała i pociągnęła czerwonego drinka z kieliszka.
-Co za gniot - podsumowała Marta - zresztą popatrz na nich - skinęła głową w kierunku grupki - wyglądają jak banda osiłków, których własnie wypuścili z wojska albo z więzienia.
-No rozumem nie grzeszy póki co żaden z nich.

Do stolika podszedł kolejny urodziwy chłopak. Na pierwszy rzut oka może trzydziestolatek w niebieskiej koszulce z napisem "Long Bitch", który sugerował co najmniej kilka skojarzeń.
-Cześć piękne. Można? - zapytał po szczeniacku.
-Można, siadaj - Marta ochoczo przesunęła się do Hanki - czym się zajmujesz poza tym, że imprezujesz? - Marta nie czekała na wysublimowane tematy rozmów.
-Jestem studentem na polibudzie - wyjaśnił szybko.
-Ty słuchaj ile masz lat? - Hanka badawczo wyczuwała grunt.
-Właściwie to wczoraj skończyłem dwadzieścia jeden. A wy czym się zajmujecie?
Dziewczyny spojrzały po sobie porozumiewawczo co oznaczało tylko jedno, że strategia będzie ostra.
-Noo wiesz jak to jestem już po jednych studiach ze sztuki - zaczęła Hanka - i właśnie robię kolejne a właściwie uczymy się z moją siostrą grać.
-O! Grać na czym? - zainteresował się młody kładąc Hance rękę na kolanie.
-Ja jestem na drugim stopniu gry na waltorni - szybko wypaliła Marta.
-Yyy to taka trąba? - zapytał zdezorientowany.
-Można tak to porównać - Marta przewróciła oczami i dodała szeptem - taka sama jak i ty.
-No a ty? - młody nie słysząc już Marty skierował pytanie do Hanki, która trzymała w dłoni pusta plastikową butelkę po wodzie, którą wyciągnęła spod stolika, gdzie ktoś prawdopodobnie ją tam zostawił.
-A jak gram na cymbałach - wyjaśniła Hanka i zdzieliła młodego dwa razy po ramieniu pustym plastikiem.
Młody podniósł się szybko z sofy i zniknął z gęstym tłumie. 

-I co wyrwałyście kogoś na drapanie po pleckach? - Dawid zainteresował się od razu kiedy dotarliśmy do stolika ponownie.
-Tak. Bandę tępych żołnierzy i młodzika z polibudy, który nie wie co to waltornia - wyjaśniła Hanka.
-Ja też nie wiem - Dawid popatrzył na nią - to taka trąba?
-Tak kochanie taka sama jak i Ty - Hanka roześmiała się i łyknęła resztkę drinka.

17 czerwca 2012

103. Sto trzeci. Dzień święty święcić. Czyli Sylwek i jego filozofia.

Śniadanie z babcią to zawsze dla chłopaków była niezła przygoda. Każdy z nich począwszy od Michała po Sylwka cieszył się, że będzie to inne śniadanie niż zwykle.
Babcia potrafiła chłopaków rozluźnić i rozweselić jak mało kto, a że w rodzinie Hanki wspólne posiłki nie wiązały się praktycznie nigdy z patetyczną i wzniosłą atmosferą, po śniadaniu można było spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Była w końcu niedziela. Dzień leniwy w każdym zakamarku mieszkania Hanki do tego stopnia, że nawet kurz z nudów osiadł dzień wcześniej by w niedzielę nie osiadać.
Hanka jako nowoczesna matka od dawna wzorem szwedzkich mam postanowiła już jakiś czas temu wprowadzić pewne zasady żywienia obowiązujące wszystkich jednakowo przez cały tydzień. I tak konsekwentnie wdrażała swój plan, że ostatecznie niedziela stała się dniem słodkości.

-Chłopaki do kuchni marsz! - zaordynowała babcia wkraczając punkt dziewiąta do pokoju Antka i Sylwka.
Zastała ich w totalnym rozgardiaszu ledwo znajdując kolejne części ich ciał pod stertami majtek, skarpetek, koców, poduszek, zabawek, gier i tego wszystkiego co w ogólnie pojętym męskim pokoju znaleźć się zdaniem kobiet nie powinno.
-Antek widzę Twoją nogę. Wstawaj nogo i chodź sama, skoro Antonii nie chce z nami iść - zagilgotała wystającą spod kołdry szkitkę. Antek roześmiał się i wyskoczył szybko spod pieleszy.
-Już idę. Cześć babcia. A mama co? Jeszcze śpi? - zainteresował się.
-Nieee, no gdzie. Matka już od rana o Was dba. Poszła do sklepu po pączki - wyjaśniła bardzo wyraźnie po czym skierowała się do sąsiedniego pokoju wiedząc, że znajduje się w nim największy ich amator, który wklejony twarzą w poduszkę odgniatał sobie jej fałdy na poliku, na którym trzydniowy lub pięciodniowy zarost - nie potrafiła ocenić tego na pierwszy rzut oka - zaznaczał wyraźnie, że młody zaczyna już dorastać pełną parą.
-Pąąąąączki - wyjęczał Michał podnosząc głowę z poduszki.
-Tak, specjalnie dla Ciebie młodzieńcze. Matka pomyślała dziś wyjątkowo o Tobie, a dlaczego, dowiesz się przy śniadaniu - wyjaśniła i wyszła z pokoju kierując się do kuchni by nastawić w ekspresie kawę.

Siedzieli przy stole, na którym w centralnej jego części piętrzyły się na talerzu pączki kolorowe jak tęcza.
-Kupowałaś znowu u Adriana? - zapytał Michał.
-Tak. Kazał przekazać Ci pozdrowienia. To po pierwsze, po drugie pączki są z nowej kolekcji: "Tęczowe życie pączka w maśle", która podobno zadedykowana jest Tobie. Chciałbyś mi coś powiedzieć? - zaintrygowana spojrzała na Michała pytająco.
-Oj no podwala się do mnie od kilku tygodni i jest nienaturalnie miły - wyjaśnił niedbale Michał chcąc wyraźnie zakończyć temat.
-Aha, no ja mam nadzieję, że Konrada nie zostawisz.
-Mamo błagam. Jestem z Konradem i tu się nic nie zmieniło od kilku miesięcy, a Adrian niech się wali - zakończył temat po czym skierował twarz do Sylwka - młody nie zeżryj wszystkiego! Podzieliłbyś się ze starszym bratem - roześmiał się próbując wyrwać Sylwkowi pączka niebieskiego jak szafir z ręki.
-Chyba sobie żartujesz - parsknął Sylwek - dziś się nie dzieli.
-Kochanie, podziel się z bratem - Hanka troskliwie zwróciła się do Sylwka.
-Mamo dziś jest dzień nie dzielenia się przecież.
-Jak to?
-Niedziela. Czyli dzień w którym się niedzieli, przecież sama nazwa na to wskazuje - wyjaśnił rezolutnie Sylwek i zatopił zęby w niebieskim pączku.
Popatrzyli po sobie wzajemnie nie wiedząc co powiedzieć.

Około piętnastej Hankę, która ucinała sobie właśnie popołudniową leniuchówkę na kanapie czytając książkę, wyrwało coś ze skupienia. Nadstawiła ucho. Jakby chlapanie.
-Boże co te dzieciaki znowu wymyśliły - zajęczała zdezorientowana nieco wiedząc, że oto musi podnieść swoją szanowną dupę i sprawdzić co się dzieje, bo być może właśnie któryś z nich - a miała tu na uwadze Sylwka i Antka - właśnie radośnie zatapia im chatę bawiąc się w statki w wannie pełnej ponad menisk lub wykonuje fizyczne eksperymenty na odkręconej na całego wodzie w kuchni nie przejmując się rachunkami.
Kiedy wychyliła głowę z salonu zobaczyła zjawisko wręcz prawie nadprzyrodzone w jej bezbożnym domu. Oto przed nią stał Sylwek okutany w prześcieradło wyjęte najprawdopodobniej z kosza na bieliznę, o czym świadczyły pożółkłe plamy pokrywające część materiału - zapewne pochodziły z naturalnych zasobów ludzkich organizmów jakie dorastały w pokojach obok salonu, w którym czytała. Sylwek sunął jak zjawa po korytarzu trzymając w ręce pędzel malarski i wiaderko pełne wody.
Co chwila maczał pędzel w wodzie i rozchlapywał ją po podłodze.
-Dziecko... - wyjęczała do Sylwka Hanka - Haaalloo Huston! Sylwek ocknij się.
-Mamo nie przeszkadzaj - całkiem poważnie zwrócił się do matki.
-Co ty robisz? - zdziwiona zapytała.
-Wypełniam przykazania.
-Jakie przykazania?
-Mamo! No trzecie z dziesięciu. święcę dzień święty - popatrzył na Hankę z uśmiechem na twarzy i nie przejmując się niczym więcej sunął dalej w stronę kuchni chlapiąc wodą po podłodze.
-Ach rozumiem. Uczysz się do komunii. Dobrze, ale kochanieńki idźże święcić i świętować na balkon albo na podwórko, bo będziemy mieć tu zaraz krajobraz bliski ojcu, czyli morze, kochane morze od tego Twojego chlapania.
Popatrzył na nią.
-Dobra pójdę na podwórko, ale czy mogę Cię poświęcić? - zapytał.
-Czasem mam wrażenie, że Was wszystkich podmienili mi na porodówce - wysapała Hanka i pozwoliła schlapać się obficie wodą po głowie.

12 czerwca 2012

102. Sto drugi. Sylwek i nowa kultura.

-Pominę fakt, że Sylwek nie chciał wsiąść do samolotu - Hanka łyknęła kawę z przejęciem - musiałam mu zawiązać oczy, żeby w ogóle zechciał, choć to i tak niewiele dało bo szarpał się ze stewardem jak ryba wyjęta z wody. Facet dostał kopniaka w klejnoty. A taki fajny był.
-Pewnie gej - podsumował szybko Dawid.
-O tam, gej nie gej, klejnoty miał poobijane na pewno. No ale przekupiłam go żelkami i usiadł w końcu - zadowolona popatrzyła przez okno.
-Przekupiłaś stewarda żelkami? Po co? W rekompensacie za obite klejnoty? I co mu powiedziałaś: Masz pan żelki za zbite muszelki?
-Oj nie idioto, nie stewarda tylko Sylwka przekupiłam, że jak się uspokoi to mu żelki dam. Steward nie był wart żelek, poza tym leciał z nami Karol. No i lot był generalnie spoko, później tylko Sylwek nie chciał wysiąść z samolotu.
-Co za dziecko... - zamyślił się Dawid.
-On to ma chyba po mnie. Pamiętam jak matka mnie kiedyś zabrała ze sobą do ciotki Ireny do Paryża. Też leciałyśmy samolotem. Dostałam wtedy takiej histerii, że przesiedziałam pół lotu z matką w toalecie. O mały włos mnie nie wessała lotnicza kanalizacja, bo spłukałam wodę w trakcie rzygania, a w tych starych samolotach wszystko leciało na pola i łąki od razu. Mówię Ci taki ciąg, że miałabym dziś ryj jak prosię.
-No dobrze a jak kraj ogólnie się Wam podobał?
-O kochany, powiedziałam sobie, że nigdy więcej dzieciom nie puszczę dziwnych bajek.
-Jak to?
-Idziemy sobie ulicą któregoś dnia, bo Michał chciał kupić jakieś pamiątki i coś dla Konrada, więc poszliśmy całą ekipą na bazar. W pewnym momencie słuchaj krzyk, płacz, rozpacz niesłychana. Sylwek mi kurde wdrapuje się na szyję, wrzeszczy i płacze. No nie wiem co się dzieje. Trząsam dzieciakiem, pytam a on nic tylko coś mi buczy do ucha. Karol wziął go ode mnie na chwilę bo mi dziecko uściskiem zablokowało dopływ krwi do mózgu, no i pyta go "Co jest grane?" a ten, że "Buka".
-Buka? Jaka buka?
-Ty no nie skojarzyłam w pierwszym momencie, ale patrzę przed siebie, a tam wiesz normalnie lala popindala okutana od stóp do głów w prześcieradło koloru spalona śliwka z dwoma otworami na oczy i torebką jakby przyklejoną do tego prześcieradła. Sunęła ku nam jak zjawa. No w życiu bym nie pomyślała kurcze. Myślałam, że padnę. Ja rozumiem, gdyby była w białym prześcieradle to może jakiś duch albo coś, ale...
-Masz na myśli Bukę z Muminków?
-Właśnie tą? To Sylwkowi coś się pogibało. Ty i drze się, że Buka, że go zabierze, że on nie chce i takie tam histerie. Jak mu w końcu wytłumaczyłam, że to kobieta w prześcieradle i że takie są zwyczaje w tym kraju to się uspokoił. Ty, ale dwa dni temu dostał 5 w szkole za wypracowanie z wakacji. Napisał, że po ulicach chodzą Buki i dlatego dzieci są tam grzeczne.

4 czerwca 2012

101. Sto pierwszy. Hanka i nowa praca.

Mówiłem Wam już, że Hanka szukała nowej pracy całkiem niedawno?
Nie mówiłem. A było o czym.

Za oknem leniwie i powoli budził się dzień, świt stawał się coraz jaśniejszy a zza horyzontu powolnie wysuwało się słońce pomarańczowe jak sok z cytrusów, kiedy moje bębenki w uszach ogłuszył dzwonek telefonu.
Łypnąłem okiem na budzik stojący jakieś pół metra przed moją twarzą na szafce nocnej. Wskazówki jakby dopiero co się obudziły, ruszały się mozolnie i ospale.
-Maaatko - jęknąłem - kogo tu niesie o tej godzinie. Jest piąta - syknąłem pod nosem licząc chyba na to, że telefon przestanie dzwonić kiedy odwrócę głowę w stronę śpiącego męża. Ale nie przestał.
-Misiek odbierz kurwa ten telefon, bo spać nie można - Dawid zirytowanym zaspanym głosem wysyczał mi swoje opary z zaspanej gęby wprost w twarz.
Podniosłem głowę. Telefon wciąż dzwonił.
-Halo?
-Śpisz?! - w słuchawce rozległ się entuzjastyczny i pełen werwy głos. Znajomy głos kobiecy.
-Hanka? - jęknąłem.
-No kochany słuchaj, generalnie to musimy się koniecznie dziś spotkać, bo mam ogromny problem z tymi aplikacjami. Zupełnie nie wiem od czego mam zacząć, a oferty pracy normalnie mnożą mi się i dzielą z minuty na minutę i wiesz.. - rozklekotała się jak bocian na rykowisku. Mówiła, ale słuchanie jej o tak wczesnej porze było mordęgą.
-Hanka! - próbowałem jej przerwać.
-Co? - zdziwionym głosem zapytała przerywając potok słów.
-Jest piąta. Mogę zadzwonić później? Dawid chce jeszcze spać i ja właściwie nie wiem czy to sen czy już jawa.
-O jeny, jawa i dla ścisłości jest  piąta siedemnaście i marnujecie tylko czas na spanie - syknęła i rozłączyła się.
-Co chciała? - Dawid z twarzą wciśniętą w poduszkę wykrztusił z siebie ledwo słowa.
Usiadłem oparłszy się o wezgłowie łóżka, przetarłem oczy i popatrzyłem wprost przez okno na wschód słońca, a później chwilę na Dawida, którego pozycja spania w tej chwili przypominała malowidło egipskie gdzie lewa noga wystawała spod kołdry ukazując bajecznie owłosioną łydkę, zgięte kolano i kawałek uda. Dalej była już tylko śnieżnobiała kołdra, kawałek ręki i głowa skierowana twarzą w poduszkę.
-Nic, chce się później spotkać. Martwię się o nią. Od kiedy padła firma jest jakaś niespokojna, wiecznie zabiegana - wyjaśniłem.
-To chyba naturalne. Ja też lekko nie mam - sapnął Dawid - chodź jeszcze spać.
-Kochanie, czy pamiętasz kiedy oglądaliśmy razem wschód słońca? - zagaiłem gapiąc się na rąbek wschodzącej tafli, która za pół godziny oślepi mnie doszczętnie, a teraz zachwyca mnie swoim urokliwym kolorem.
-Nie pamiętam, ale błagam nie każ mi robić tego dzisiaj.
Wśliznąłem się pod kołdrę i przytuliłem do męża. Zasnęliśmy.

Ona zawsze wzbudzała spotęgowane zainteresowanie otoczenia nawet jeśli siedziała w podartych spodniach na pękniętym krawężniku tuż po imprezie zakrapianej suto alkoholem. Dzisiaj jednak wyglądała jak zjawa wyjęta z pisma Glamour czy wycięta wprost z okładki amerykańskiego Vouge'a. Już to czułem, zwolnione tempo akcji, rozstępujący się na boki ludzie by udzielić jej możliwości przejścia środkiem chodnika krzywego jak powierzchnia Księżyca i ona sunąca wprost na mnie między postaciami szarymi jak jesienny dzień. Poły płaszcza czerwonego jak krew rozchylały się na boki smagane wiatrem, jej aksamitnie kremowa jednoczęściowa sukienka przecięta czarnym, grubym paskiem w talii, korale podskakujące na jej falujących piersiach i obcasy krwistych szpilek wbijające chodnik z siłą wodospadu w głąb ziemi. Na nosie miała swoje czarne, wielkie jak oczy muchy okulary przeciwsłoneczne a w prawej ręce dzierżyła czarną kopertówkę.
-Jeeeeesu Hanka! - wykrzyczałem - wyglądasz zjawiskowo! Chyba brak pracy Ci służy, bo nie pamiętam kiedy wyglądałaś tak cudnie - egzaltacji mojej nie było końca.
-Ucisz się - przyłożyła mi palec do ust i chwyciła pod rękę wciągając do pobliskiej kawiarni - Chodź! - zaordynowała.
-OK, OK ale co jest? - zdezorientowałem się.
-Siadaj, zaraz Ci opowiem - wcisnęła mnie w fotel przy stoliku a sama skinęła na kelnera - Dwa Cappuccino poproszę!
-No to co się stało? - zainteresowałem się.
-Byłam właśnie na rozmowie o pracę i nie zgadniesz kto mnie rekrutował - zaczęła.
-No nie zgadnę, ale mogę się domyślać. Przede wszystkim powiedz co to za praca, bo nic nie mówiłaś.
-Dyrektor ds. administracji środkami stałymi - wyjaśniła - Arturro Srurro kurwa - ściszyła głos - no myślałam, że jebnę jak go zobaczyłam w drzwiach - zdenerwowanym głosem ciągnęła dalej. -Przywitał mnie tak serdecznie, że nie wiedziałam czy mam orgazm czy dostaję pierdolca piątego stopnia. Gnój się zakręcił wokół prani prezes z Atexu, który przejął właśnie firmę w której miałabym pracować.
-Niewiele z tego rozumiem, ale może zaraz zajarzę - wyjaśniłem.
-Arturro wiedział o plajcie firmy na kilka miesięcy przed ogłoszeniem oficjalnego stanowiska prezesa zarządu. Nic mi o tym nie mówił mimo, że firma miała płynność finansową a plajta była ukartowana by łatwiej przejąć ją przez konkurencyjną firmę, której właścicielem jest brat mojego byłego szefa i mąż laski, która podobała się Arturro od dawna. Larwa jedna wali męża na boki. No i takim oto sposobem Arturro dostając odprawę w starej firmie i waląc szefową konkurencyjnej firmy dostał ciepłą posadkę na stanowisku zastępcy prezesa zarządu, co oznacza, że byłby moim bezpośrednim przełożonym.
-No dobrze, ale co to zmienia w odniesieniu do Twoich poszukiwań pracy? - dalej nie rozumiałem.
-Chodzi o to, że oni mnie chcą mimo wszystko. Jest jeden warunek.
-Jaki?
-Mam zatrudnić wszystkie osoby, które pracowały wcześniej ze mną w tym Dawida.
-No to fantastycznie! Bo mój mąż już obrasta tłuszczem.
-Fantastycznie, fantastycznie tyle, że muszę zatrudnić też Agniesię sresię.
-Tą, która pracowała z Dawidem?
-Właśnie tą.
-I co w tym złego? - zapytałem.
-Od razu zwietrzyłam, że chodzi nie tyle o zatrudnienie jej co o nią samą.
-Oj jesteś chyba zbyt przewrażliwiona. Jakie masz podstawy żeby tak sądzić?
-Że zacytuję, pozwól: "No i oczywiście naszą kochaną asystentkę Agnieszkę też powinnaś zrekrutować" - zacytowała słowa Arturro.
-Czaję. - upiłem łyk kawy - i co teraz?
-Dziś mam już poumawiane spotkania z ludźmi na te stanowiska.
-To już tam pracujesz? - zdziwiłem się.
-Tak, od... - zerknęła na zegarek - ... trzech godzin. Muszę lecieć. Zapłacisz?
-Tak.
Poszła.

Do pokoju wszedł młodzieniec odziany w czarny, połyskujący garnitur, niebieską koszulę i krawat-śledzik. Na nogach błyszczały mu pantofelki-cwelki wypolerowane jak psie jajca. Na czole miał kilka pryszczy świadczących o tym, że niedawno odstawił Clerasil i przestał dbać o cerę, która właśnie pokrywała się kropelkami potu. Pewnie ze zdenerwowania i stresu wynikającego z rozmowy kwalifikacyjnej.
Wszedł nieśmiało ze spuszczoną nieco głową i podszedł do stołu, przy którym siedziała Hanka w swojej kremowej sukience z rozpiętymi dwoma guzikami, co spowodowało, że jej piersi przy mocniejszym ruchu mogłyby by wysprężynować poza powierzchnię materiału, który je okrywał.
Młody popatrzył na Hankę.
-Pan się nie boi tak. Niech pan podejdzie i usiądzie. Spokojnie, to tylko rozmowa - uśmiechnęła się do młodego.Wstała. Sukienka delikatnie rozchyliła się  przed oczami delikwenta wprowadzając go w jeszcze większe zakłopotanie.
-Jestem Hanna Kowalska i poprowadzę dziś z panem rozmowę.
-Miło mi panią pomacać - młody wypalił bezwiednie podając Hance rękę - to znaczy poznać. Przepraszam - uśmiechnął się czerwony jak cegła.
-Pozwoli pan, że macać się dziś nie będziemy. Poprzestańmy na rozmowie póki co - Hanka szybko rozładowała atmosferę spięcia.
-Tak, tak, przepraszam jeszcze raz, ale pani.... - młody zawiesił się. W jego głowie zakiełkowała myśl, że właśnie stracił pracę nie odbywając jeszcze rozmowy z pracodawcą.
-Panie Tomaszu, nie będziemy gadać o pana doświadczeniu, bo to znam z pana CV i listu. Chciałabym pana zapytać natomiast czy lubi pan imprezować i jeśli tak to jak często i gdzie?
Popatrzył na nią zdziwiony.
-Yyyy no staram się w weekendy od czasu do czasu pójść gdzieś...
-Dobra dobra, gdzie konkretnie poproszę. Bo widzi pan, praca jest od jutra, a mamy dziś czwartek, więc w piętek wieczorem idziemy na firmowe balety do gayfriendly clubu o nazwie Barnabasz. I dlatego chcę od razu pana uprzedzić, że weekendy mamy wolne, nie nosimy pracy do domu i w każdy piątek idziemy wspólnie do baru na piwo. Odpowiada to panu?
-Yyy... No tak!
-Dobra, tu ma pan umowę. Proszę podpisać tu, tu i tu podając też datę, bo przecież ta pinda z sekretariatu nie mogła jej wpisać od razu - wskazała miejsca do podpisu Tomaszowi, który zmieszany ale zadowolony o czym świadczył jego uśmieszek pod nosem, podpisywał dokumenty.
-Dlaczego gayfriendly?
-Co? Aaa klub? No bo w moim dziale mamy wielu gejów i lesbijek. A ja lubię dobrze się zabawić. Witam na pokładzie. Ale ostrzegam, praca jest pracą a zabawa zabawą. Jak usłyszę, że gadasz na imprezie o pracy to Cię zwolnię - popatrzyła badawczo na nowego pracownika i roześmiała się perliście - żartowałam. Najpierw się z Tobą napiję, pójdę do łóżka a później zwolnię dyscyplinarnie za sypianie z szefową - znów popatrzyła badawczo na niego.
-Rozumiem pani Hanno, ale ja nie sypiam z pracownikami, a tym bardziej z szefową - wyjaśnił.
-Wszyscy tak mówią, a później mamy tu przedszkole pracowniczych dzieci.
-Ale ja mówię poważnie.
-Wiem, wiem, jesteś gejem. A i Hanka jestem a nie żadna pani.
-Tomek. I nie jestem gejem - uśmiechnął się.
-Szkoda, bo sypiam tylko z gejami.

Tomek już wiedział, że praca z Hanką będzie pełna niespodzianek.

16 maja 2012

100. Setny. Hanka i notatka o facetach.

...tzw. gatunek naczelnych, ssaków, trudno określić czy parzysto- czy nieparzystokopytnych, ponieważ część z nich to ogiery-konie (ogierzy) część z nich to świnie.
Cechuje ich dwoistość mózgowa - drugi mózg zwany "chujem" bywa decydentem w ważnych dla gatunku kwestiach.
Dojrzewają emocjonalnie od urodzenia do ok 13-14 roku życia, później tylko rosną.
W późniejszym stadium rozwoju, w okresie zwanym "pokwitaniem" (larwalnym) nabywają cech odróżniających ich od innych gatunków takich jak: pewność siebie, porywczość, prostota wyrazu często mająca odzwierciedlenie w prostactwie oraz egoizm.
Mode osobniki mają tendencję do zawyżania wartości jakie reprezentują począwszy od zawyżania swojego wieku (mówiąc, że są starsi niż faktyczny stan wieku wskazuje) po zawyżanie długości penisa, który u Facetów stanowi kluczowy element wystroju ciała. Starsze osobniki natomiast mają tendencję do zaniżania wartości związanych z nimi z pominięciem długości penisa - tu kwestia zawsze jest zawyżona.
Penis/kutas/chuj to element stanowiący o kluczowych dla gatunku kwestiach począwszy od sposobu rozmnażania przez rywalizację w stadzie (osobnik z najdłuższym penisem cieszy się powodzeniem, uznaniem i szacunkiem, osobniki z krótkimi penisami spychane są na margines lub eliminowane z grupy).

Młode osobniki wykazują niebywałą tendencję do generalizowania i uznawania, że są bardziej dojrzałe niż faktycznie są. Toteż łatwo wpadają w związki uczuciowe z innymi przedstawicielami gatunku - homofilia lub z przedstawicielami innych gatunków o równie skomplikowanej charakterystyce - kobiety - heterofilia.
Stare osobniki wykazują natomiast tendencję do lamentowania, zrzędzenia i uznawania, że wiedzą wszystko najlepiej co skutecznie mogłoby zaowocować napisaniem książki o wszystkim i niczym. Mimo to, stare osobniki poprzestają na jęczeniu w bólu istnienia i braku zainteresowania ze strony homofilicznie lub heterofilicznie ustosunkowanych gatunków.

6 kwietnia 2012

99. Dziewięćdziesiąty dziewiąty. Hanka ENjoint.

Na zegarze wybiła punkt 17:00 kiedy rozdzwonił się telefon w mojej kurtce. Jak zwykle upchnięty przeze mnie w najgłębszej czeluści kieszeni nie dał się znaleźć lecz usilnie wzywał do odebrania go.
-Jeny, chwila no! - zirytowałem się i grzebiąc nerwowo w kieszeni cedziłem słowa przez zęby - kto się tak dobija? - Halo? Hanka? Co tam kochana? - odebrałem.
-Generalniewszystkowporzadku, właśnierobię porządkiwdomugotujęobiaditakpomyślałam, że możezadzwoniędociebie.... - w słuchawce słychać było potok niezrozumiałych kompletnie słów brzmiących nieco ojczyście ale niezupełnie.
-Czekaj czekaj, jeszcze raz na spokojnie bo kompletnie nic nie rozumiem z tego co mówisz - wystopowałem Hankę.
-...awogóletowiesz, żeMichałspotykasięzjakimśinnymchłopakiemaAntekwszkoleznówdostałpiątkę.... - potok słów nie ustawał.
-Hanka, przyjadę do Ciebie to pogadamy - rozłączyłem się.

Niespełna pół godziny później siedziałem już w kuchni obserwując niespotykane dotąd zjawisko społeczne w postaci czegoś co przypominało Hankę, ale Hanką ostatecznie nie było.
Otóż po kuchni krzątała się postać ubrana w różowy damski, zwiewny podkoszulek na ramiączkach, z czego jedno z nich osunięte z ramienia luźno dyndało tuż przy łokciu. Owa postać miała na sobie nienagannie skrojoną spódnicę w kolorze burgund sięgającą tuż za kolana, gdzie niżej na lewej nodze rozpoczynało się oczko zrobione zapewne paznokciem, które ciągnęło się w błyszczącej, jednolitej tkaninie cielisto - beżowych rajstop i kończyło tuż przy kostce oplecionej srebrnym łańcuszkiem. Na nogach miała wysokie krwistoczerwone szpile na delikatnym koturnie pod palcami, błyszczące jak psie jajca.
Krzątała się jak nakręcona. Włosy zmierzwione, jakby chwilę wcześniej wyciągnięto je wraz z głową z wirującej pralki lub wystawiono je na działanie powietrza ulatującego z silnika odrzutowego wprost na głowę postaci.
Hanka, a przynajmniej coś co nią jeszcze wczoraj było, trzymała w dłoni drewnianą łyżkę, z której co chwila spadała na podłogę kropla czerwonego sosu rozbryzgując się z impetem o marmurową taflę. W drugiej ręce dzierżyła rurę a właściwie rączkę odkurzacza, który zasysał swoją szeroką końcówką koty kurzu z podłogi w takiej ciszy, że dziecko mogłoby spać na jego silniku. W twarzy Hanki spoczywał papieros z tytoniem wypalonym do połowy długości i chyba tylko cudem nie spadł jeszcze na podłogę, z której w makabryczny sposób zostałby wchłonięty w bebechy odkurzacza.
Rytmicznym ruchem przesuwała końcówkę cichej maszynerii po podłodze mieszając jednocześnie sos w garnku i sprawdzając czy makaron oby na pewno ugotował się al' dente. Tuz obok garnka, na ceramicznej płycie indukcyjnej skwierczały kotlety na żeliwnej patelni wypełniając kuchnię zapachem smażonego schabu. Obok płyty stały dwie miski wypełnione po brzegi kolorowymi warzywami zmieszanymi z sałata i sosem. Zza misek wyłaniała się lekko blacha ciasta z kruszonką i jabłkami a tuz obok stała brytwanna z pieczonym mięsem - jak na moje oko jakimś udźcem.
W całej kuchni panował gwar mimo, że byliśmy tam tylko Hanka i ja. Dym smażonego mięsa, pieczonego udźca i ciasta unosił się tuż pod sufitem drażniąc nozdrza mieszanką zapachów i aromatów. Ale był  w tym dymie jakiś aromat kompletnie nie pasujący do całej reszty.
-Olbrzym, bohater książek i opowiadań na siedem liter, ostatnia R - wysapała do mnie Hanka nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Co? Yyyy Guliwer, ale po co Ci to? - zapytałem.
Odwróciła się do mnie wskazując zabrudzoną sosem, drewnianą łyżką w stronę stołu na którym spoczywał egzemplarz miesięcznika z krzyżówkami.
-Myślałam o tym, ale jakoś nie byłam pewna - wyjaśniła - o cholera moje zraziki - szybko ocknęła się rzucając łyżkę do garnka z sosem. Chwyciła rękawicę kuchenną i otworzyła piekarnik z którego wyjęła blachę pełną czegoś co przypominało pieczone gołąbki.
-Hanka? - zagaiłem nieśmiało - wszystko w porządku?
-Co? A tak tak.
-Wydajesz się być jakaś pobudzona, nieobecna, jakaś taka.... - zwiesiłem głos.
-Najarana! - wystękała - Znalazłam u młodego w pokoju paczkę fajek. Jarać mi się chciało, ale chyba... - zamyśliła się.
-Czy ty zjarałaś zioło? - zdziwiłem się.
Zamyśliła się jeszcze bardziej.
-Takiego towaru nie jarałam chyba ze dwadzieścia lat! - roześmiała się - gnojek ma dobre dojścia, ten skun sieka jak cholera - śmiała się coraz bardziej - chcesz zajarać? - Wyciągnęła w moja stronę paczkę pełną skrętów.

Pamiętam  tylko, że zjedliśmy sami wszystko co zdążyła ugotować tego wieczora.

15 marca 2012

98. Dziewięćdziesiąty ósmy. Hanka skakanka i Florek.

-Wiesz, mam mieszane uczucia...
-Dlaczego?
-Bo nie wiem czy bardziej chcą mnie wszyscy grupowo przelecieć czy są na mnie wściekli, że odciągam ich uwagę od ćwiczeń - żaliła się Hanka.
-Jak to odciągasz ich uwagę od ćwiczeń?
-To opowiem Ci od początku - zaczęła - mój trener ma jakieś czterdzieści lat, choć patrząc na niego dałabym mu ledwo trzydzieści. Ma na imię Florian i jest absolutnym gentelmanem. Nawet Karol nie bywa taki subtelny w swoich pomysłach do Florian, ale ten ma żonę i podobnie jak ja trójkę dzieci. No ale nie o tym chciałam - zawiesiła głos w zamyśle. - Nie wiem czy zrobił to złośliwie czy z chęci dania mi rozgrzewki ale zaproponował mi w pierwszym tygodniu ćwiczenia aerobowe, więc wlazłam jak ta foka na orbitreka i ustawiłam program jakiś. I tylko patrzyłam później jak co chwila budują się kolejne namioty wokół mnie. Koleś upuścił sztangę na podłogę, drugi przyciął sobie łeb na atlasie wychylając ku mnie twarz, a jeszcze inny zastygł jak zamrożony robiąc pompki.
-To znaczy, że co ty tam na tym orbitreku robiłaś? - dopytywał Dawid - Bo wiesz, ja to na siłowni nigdy nie byłem co widać, więc nawet nie wiem.
-No to jest taki rowerek na którym się stoi i powiedzmy, że biega. No to wyobraź sobie mnie, fokę z cycami, która nagle zaczyna rytmicznie podskakiwać. Zupełnie jak w podstawówce, jak mi cycki urosły, tak i teraz myślałam, że sobie zęby powybijam. Ale nie kuźwa twardo biegłam do przodu nie zwracając uwagi na okoliczności. Rozumiesz, słuchawki w uszach, włosy w kitce związane gumką rytmicznie szurające w powietrzu, uginające się nogi i moje balony raz na górze raz na dole, jak w rytmicznym szaleństwie - broda-brzuch, broda-brzuch.
-Słoneczny patrol mi się skojarzył....
-No właśnie o tym mówię. No i tak biegnę kurwa na tym orbitreku, a tu koleś do mnie podchodzi i sapie. Widzę, że rusza ustami, ale że miałam słuchawki w uszach no to nie wiedziałam co sapie. Wyciągam słuchawki a on do mnie: "Czy mogłaby pani przestać tak skakać?". Zdębiałam i pytam: "Dlaczego? Coś się stało?", a on do mnie, że rozpraszam swoim ruchem cząstki elementarne i działam na wyobraźnię.
-Hahahaha, co za koleś - Dawid popadał w egzaltację.
-Se myślę, fizyk kurwa jakiś czy co? No ale popatrzyłam na tych biedaków na sali a tam no jak epidemia, jak nie namiot wystrzelony ku sufitowi to dłonie skrzyżowane na kroczu. Myślę sobie zawołam Florka niech mi zaproponuje coś innego. Przyszedł i mówi: "To porób trochę na motylku".
-To na uda jest chyba dobre tak?
-Tak, no i na kolejną sesję męskich wzwodów, bo przecież nie mogli tego motylka ustawić inaczej jak frontem do lustra, więc nie dość, że widziałam swoja schowaną w lajkrze pipkę to jeszcze do tego spojrzenia śliniących się co rusz na nowo kolesi. Już miałam wizję jakiejś orgii zmasowanej i ataku na mnie męskich członków na siłowni póki mnie huk spadającego na ziemię metalu nie wyrwał z marzeń. Koleś przypierdolił z takim łomotem sztangą w stopę, że myślałam, że zejdzie na miejscu. I wywrzeszczał później, że to przeze mnie, czaisz!
-Co to za siłownia?
-Ta koło naszego biura.
-Hanka przecież to siłownia garnizonowa. Tam sami żołnierze.
-Teraz to i ja to wiem, ale karnet już kupiłam.
-I co zamierzasz tam chodzić?
-Jeśli mnie Karol nie zakuje w pas cnoty lub nie przykuje do kaloryfera to tak. No co? - popatrzyła skruszona na Dawida - lepsza taka siłownia niż żadna.
-Biedni Ci żołnierze, nie dość, że wygłodniali to jeszcze przylezie im taka Hanka i emanuje cycami pod samymi oczami - zaśmiał się Dawid.
-Nic nie mów, Tobie też kupiłam karnet. Idziesz jutro ze mną - szyderczym uśmiechem podkreśliła konieczność pojawienia się Dawida wraz z nią w gniazdku rozkoszy cielesnych.
-Co?! Nie ma mowy kochana, chcesz żebym na zawał zeszedł wziął - błyskotliwa asertywność Dawida dała sygnał obronny.
-Może Tobie się trafi numerek, mąż wziął CI wyjechał na pół roku więc może sobie chociaż popatrzysz Prypciu - zaśmiała się i wyszła do kuchni.
-Za co? Za co? Za co kochanie spotyka mnie ta męka? - wyjęczał do sufitu Dawid z uśmiechem na gębie od samego myślenia o muskularnych bykach prężących się przed jego oczami.