31 lipca 2012

109. Sto dziewiąty. Sucha ciotka 1.

A jakże inaczej, zapowiedział się jak zwykle na "za chwilę - dziś, jutro", że przyjedzie. Pół biedy, ale że przyjedzie z kimś to już bieda. Bo nagotować trzeba, przygotować jakieś spanie, atrakcje, zachęty, pijaństwo i masę innych odciągaczy uwagi od naszego łóżkowego życia, które zwykle wzbudzało więcej ciekawości i pytań niż sytuacja polityczna w naszym kraju lub nowości kinowe.
Dawid chodził nakręcony jak zegarek, wszystko na tip-top. Nawet wziął i podłogę wypastował. Kretyn.
Kafelki w łazience dawno nie były tak błyskotliwie czyste a w salonie nie pamiętam kiedy stały kwiaty w wazonie. Ale oczywiście - ciotka musi się pokazać z jak najlepszej strony.
Pomijam oczywiście fakt, że nasze gorsze dni i chęć rozmowy o tym co nas trapi poszły w niepamięć, a przynajmniej zostały odsunięte w bliżej nieokreśloną przyszłość, podobnie jak nasze wakacje, które miały rozpocząć się pojutrze, ale to wszystko póki co nieważne, bo goście, bo to przecież polska tradycja przyjąć kogoś ze splendorem i sławą.
Czekałem tylko kiedy chwyci za telefon i Panoramę firm, żeby zamówić kapelę podwórkową do wygrywania mazurków i ludowych pieśni ku czci i pamięci naszej tradycji. Dziękowałem w duchu sam sobie, że nie zgodziłem się w zeszłym roku na zakupienie czerwonego dywanu ogrodowego, bo w tym całym zamieszaniu wziąłby i rozwinął ten dywan przed domem by przywitać gości.

Siedziałem spokojnie w fotelu. Było sobotnie przedpołudnie, słońce napierdalało jakby miało zaraz wybuchnąć i zniszczyć pół naszej galaktyki - tyle by po nas zostało co nic. Gapiłem się z zaciekawieniem na Dawida biegającego po domu od kuchni po łazienkę, ze ścierą w ręce lub co chwila - mopem. Mój mąż w samych gaciach biegający po domu w ferworze sprzątania, mycia, szorowania, doprowadzania domu do stanu, w którym nie był nawet po pierwszym remoncie tuż po jego zakupieniu.
Widocznie zdaniem Dawida nasza gosposia nie dawała rady, a przynajmniej nie dawała rady ze sprzątaniem na okazję przyjazdu ukochanego wujka.
Cóż mówi się trudno, a panią od sprzątania należy przy najbliższej okazji uświadomić, że musi tak mocno trzeć kafelki w łazience doprowadzając je do czystości, że aż kurz się będzie niósł.
Wyobraziłem sobie panią Angelikę, która wychodzi z naszej łazienki w tumanach kurzu i swądu przetartej terakoty, obsypana kurzem kafelkowym tu i ówdzie na głowie i ramionach - Zrobione mistrzu - wyrywa się jej z ust, które w grymaśnym uśmiechu pokazują żółte od fajek zęby pani Angeli.
Roześmiałem się sam do siebie i dalej obserwowałem męża zafrasowanego sprzątaniem.
-No i co się cieszysz? - Dawid zirytowany moim lenistwem zapytał stanowczo - Pomógłbyś mi a nie wygrzewał swoje grube dupsko w fotelu, kiedy ja zapierdalam jak głupi.
-Chyba sobie żartujesz! Popatrz na siebie kochanie. Masz fioła. Sprzątasz jak pojebany!
-Wcale nie! Chcę, żeby mój wujo dobrze się u nas czuł. Wiesz, że kocham go nad życie.
-To było się z nim hajtnąć a nie ze mną! - wysyczałem i wsadziłem nos w książkę. Udawałem, że jestem obrażony na cały świat z wisienką na czubku w postaci męża, ale w rzeczywistości wiedziałem doskonale jakie uczucia skrywa w sobie Dawid do swojego wuja - w końcu go wychował. Nie zmieniało to jednak faktu, że każdy jego przyjazd był praktycznie niezapowiedziany, bo ciężko nazwać zapowiedzią fakt zatelefonowania do kogoś i oznajmienia mu: Będę dziś na kolację u Ciebie. Do zobaczenia.
-Oj już nie dramatyzuj. Ostatnio nic innego nie robisz - syczał na mnie Dawid.
-Nie dramatyzuję, ale zachowujesz się jakby miała nas odwiedzić królowa Anglii - uśmiechnąłem się do niego sceptycznie nie wiedząc, że wywołałem właśnie wilka z lasu.

Po niespełna trzech godzinach biegania po supermarkecie w poszukiwaniu niestworzonych wręcz produktów i przetworów, nasz koszyk wyglądał jak transporter datków dla Caritas Polska. Staliśmy jak te dwie durne pały w kolejce do kasy jak za czasów głębokiego PRL'u w oczekiwaniu na papier toaletowy na sznurku. Tylko, że sznurek to był ale ludzi do kasy.
To się nazywa strategia kurwa - sobota (kto normalny robi zakupy w sobotę? Połowa miasta!) godziny popołudniowe ca. 17:00 na spowolnionym zegarze (zawsze wydawało mi się, że w tym czasie ludzie mają poobiednią siestę sobotnią, ale nie... wylegają jak robactwo do supermarketów własnie wtedy, kiedy mojemu mężowi zachciewa się robić zakupy) w supermarkecie 40 kas i tylko 15 otwartych, do których ciągną się rzesze wiernych zakupoholików od dziecka z paczką czipsów po sześcioosobowe rodziny z dzieciakami na plecach, w wózkach, na barana, na krowę, na pieska i w każdej innej pozycji i położeniu oby tylko dzieciak zadowolony był, że rodzice wzięli go na zakupy - tylko pytam po cholerę.
Ano po to by mogło wybrzydzać przy kaszkach, wrzucać do wózka co popadnie, bo ma ładne opakowanie ale cenę już nie, żeby mogło się to to rozedrzeć na pół sklepu lub centrum handlowego, bo mu nie chcą kupić kolejnego tysiącosiemsetsiedemnastego samochodzika lub lalki.
Stałem i zjadałem z nerwów swoje ostatnie resztki paznokci w nadziei, że wkurw przejdzie mi jak ręką odjął, ale on narastał z każdą chwilą potęgowany wrzaskami dzieciaków przy kasach i głosem laski, który odbywał się co 5 sekund z głośników informując zakupoholików o kolejnych promocjach w dziale warzyw i owoców gdzie można kupić kosmiczne owoce prosto z ich chłodni lub wsadzić je sobie w dupę.

Miałem tego dnia wyjebane. Kompletnie. Jedyną atrakcją jaka się zdarzyła moim zdaniem tego dnia to Hanka z dzieciakami, a właściwie z Sylwkiem i Antkiem, który wgapiony w PSP zalegał na naszej kanapie w salonie jak kłoda nie zwracając uwagi na nic kompletnie. Równie dobrze można by wystawić go na balkon i zapomnieć - nawet by się nie zorientował.
Sylwek tego dnia miał swój dzień podobnie jak i ja - rozumieliśmy się czasem bez słów. Siedział na moich kolanach drapiąc mnie po brodzie co zawsze sprawiało mi przyjemność, bo Dawid ewidentnie nie pałał do tego chęcią a dzieciak miał radochę.
-Wujek.
-No?
-Jak będę duży jak ty, to też będę miał brodę - poinformował mnie nagle gapiąc się we mnie jak ciele w malowane wrota.
-Jesteś pewien? Po co Ci broda?
-Bo chciałbym sobie ją tak czochrać.
No i skapitulowałem. Właśnie w chwili kiedy zaprzątniętych krzątaniem się w kuchni Hankę i Dawida wybił z rytmu dzwonek do drzwi.
-To oni! - Dawid podskoczył egzaltowany - Zdejmuj ten fartuch kobieto - rozkazał Hance i pobiegł otworzyć gościom.
Walę to - pomyślałem - nie podnoszę dupy z fotela.
Lubiłem co prawda Heńka, bo dobrze się z nim gadało i piło, ale nie dziś. Dziś mam GayPMS i mam wyjebane.
-Ooooo! - z korytarza niósł się głos zafrasowanego sytuacją Dawida. Co chwila cmok cmok i oh ah. - Jesteście w końcu!
No w końcu są, niech już jadą - moje myśli nabierały kształtów, czułem że wybuchnę prędzej czy później albo zgasnę jak supernowa w oparach sarkastycznych docinek.
Nagle w salonie pojawiły się już wszystkie postaci dramato-komedii: wujek Heniek, Dawid i tajemnicza persona zwana ciotką.
I królowa angielska stanęła mi przed oczyma jak żywa, bo oto ciotka owa przypominała ją w stopniu zatrważającym tyle, że jakby nieco wychudzoną i wyschnięta bardziej jakby za długo leżała na słońcu.
-To jest Hildegarda, krótko mówiąc Hilda - przedstawił reszcie (nie)zainteresowanych ową suchą postać w kremowej garsonce i koralach wielkości rolek papieru toaletowego - jakby retrospekcja do PRL'u.
-Witam - sapnąłem pod nosem podnosząc z grzeczności swoje wkurwione zwłoki z fotela trzymając na rękach Sylwka, który wciąż grzebał mi paluszkami w moim owłosieniu na twarzy - my się już znamy - zasugerowałem próbując sobie ową Hildę przypomnieć z czasów wakacji u Heńka, kiedy z Dawidem roznieśliśmy w dzikim pożądaniu prawie pół stodoły niszcząc snopy siana naszym samczym pierdoleniem się póki nas Dawida kuzyn nie nakrył na tym i nie zaalarmował pół wsi. Pamiętam, że Hilda ważyła chyba wtedy o kwintal więcej niż dziś.
-Tak, znamy się - Hilda wyszczerzyła w moją stronę swoje żółto-czarne zęby powodując u mnie kolejny natłok myśli - jak to to można całować bleeeh. - Mąż Dawida, prawda? To z Tobą Dawid rozgromił Heńka stodołę - popatrzyła na mnie i na Dawida z uśmiechem godnym seryjnego mordercy, jakby miała ochotę zaraz nas za ten niecny czyn zamordować jednym palcem.
-Tak to ze mną, ale Heniek nie miał i nie ma nam tego za złe, prawda Heniu? - spojrzałem na wyschniętą twarz dawidowego wujka.
-Prawda! - zgodził się - Chłopaki są w porządku.
-A to moja szefowa - Dawid wskazał na Hankę - Hanna K. która poza tym, że jest moją szefową jest też naszą domową przyjaciółką i przyszła dziś ze swoimi synami w niecałym komplecie sztuk 2. - Dawid wskazał palcem na Antka wlepionego w PSP i na Sylwka, który zafrasowany moją brodą właśnie ulepił mi z niej kołtun zaplątując sobie przy okazji paluszek we włosy. Był nieobecny, przynajmniej mentalnie. Dziecko z własnym światem.

Siedzieliśmy przy stole zajadając przygotowany pieczołowicie przez Dawida poczęstunek, składający się z bagatela półmiliarda różnych dań żywcem wyciętych z książki kucharskiej, którą Dawid dostał w prezencie od Hanki teściowej. Komplementom nie było końca.
-Sam to ugotowałeś? - pytanie padało co średnio 7-9 minut jakby zaprogramowane na takie okazje a ja myślałem tylko: Żebyście widzieli go w akcji, jak kolejny raz wywala danie do kibla, bo właśnie wsypał cukier zamiast soli...
Gapiłem się z zaciekawieniem na zjawisko jakie działo się właśnie przede mną - tak mnie usadzili, że tuż przed sobą miałem Hildę i Heńka a na kolanach wciąż zafrasowanego moją twarzą i koszulą - Sylwka - dziecko przylepiec.
Heńka pamiętałem jako rezolutnego starszego pana, który miał zawsze swoje niewybredne zdanie o wszystkim i nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Hilda natomiast wydawała mi się tłustą grubaską, która potajemnie nocami wpierdala tłuste pęta kiełbasy w świetle lodówkowej żarówki.
Dziś i Heniek i Hilda wyglądali jak po terapii fotonami lub radioaktywnym pierwiastkiem o liczbie atomowej 112. Suche lica, spalone najprawdopodobniej ultrafioletem solarium do granic możliwości i zwiotczała skóra nadawały im wygląd nieco groteskowy. Heniek już dawno miał siwe włosy, ale łysiny się u niego nie spodziewałem. Widocznie Hilda wyrwała mu większość włosów z głowy w napadzie złości lub w czasie perwersyjnego seksu na sianie biorąc przykład z nas. Nie wiem i nie wnikałem.
Za to Hildegarda głowę miała iście białą. Trudno by określić czy owy biały kolor na jej włosach to siwizna czy farba wypalająca włosy, które zaczesane w kształt pióropusza przypominały hełmofon jak tuż po wyjściu od fryzjera. Trzymało to się wszystko w kupie dzięki taniemu lakierowi do włosów, które po spryskaniu nim twardniały na kamień - fryzura zawsze idealna, nawet deszcz jej nie zniszczy. Zatem jakiego szamponu używała, żeby to cholerstwo z włosów zeszło? - zastanawiałem się nieobecny wśród gości podobnie jak Sylwek. Być może w grę wchodził niewybredny tani rozpuszczalnik lub aceton - być może, bo zakonserwowane ciało Hildy właśnie tak wyglądało - jak wyjęte z formaliny. Zastanawiałem się jakim cudem to to jeszcze chodzi po ziemi i w ogóle trzyma się kupy.

Sylwek ocknął się na moment ze swojego zainteresowania moją koszulą, twarzą i brodą i spojrzał na stół wyciągając rękę po plasterek sera.
-Wujek? - wyszeptał nagle do mojego ucha.
-Tak?
-Dlaczego ta pani jest taka sucha?
Padłem, poszukiwałem wzrokiem pomocnej odpowiedzi wśród zgromadzonych, ale żadna menda się nie odezwała.
-Sucha? - zapytałem zdziwiony? - Nie jest sucha tylko szczupła kochanie.
-Ale ona wygląda jak Cruella de Mone albo Izma - Sylwek z oczami wielkimi jak 5zł. patrzył co rusz na Hankę albo na mnie.
-Izmą? - Hilda zainteresowała się.
-Tak, to taka czarownica z bajki o Cuzco - Sylwek wyjaśnił skrywając głowę pod moją brodą.
-Idź kochanie pokaż cioci - Hilda dalej drążyła temat. Wiedziałem już, że to będzie ciekawa kolacja.
-Obyś tego nie żałowała - Heniek wiedział co się święci.
-Przestań kochanie, lubię dzieci, a młoda nie jestem, więc czarownica to dobre określenie dla mnie.
Sylwek podreptał po komiks, który od wielu miesięcy zalegał na jednej z naszych półek z książkami. Czytał go za każdym razem kiedy nocował u nas w ramach tzw. wakacji lub dziecięcego urlopu.
Ja natomiast ze zdumieniem słuchałem Hildy, która okazała się mieć na tyle duży dystans do siebie, że trudno było w to uwierzyć.
-O to właśnie Izma - Sylwek paluszkiem wskazał szarą postać w komiksie, podsuwając go pod sam nos Hildy. Roześmiała się.




27 lipca 2012

108. Sto ósmy. Z Karolem też bywa wesoło 2. Okład z lodu.

Siedzieliśmy z Hanką w samochodzie jak dwie pieczone kaczki w piekarniku. Pot lał mi się strużka po skroniach, szyi aż do mojej biednie owłosionej klaty mocząc co chwila kolejne suche jeszcze partie mojego t-shirt'u.
-Cycki przykleiły mi się do brzucha - jęknęła Hanka gapiąc się przez okulary przeciwsłoneczne na sygnalizację w oczekiwaniu na zielone, zbawcze światło, które pozwoli na odrobinę chłodu jaki wpadnie do wnętrza samochodu wraz z wiatrem.
-Dlaczego ta pieprzona klima musiała się zepsuć właśni dzisiaj? I dlaczego ja dziś nie założyłam czegoś na cycki, przynajmniej by się nie kleiły nigdzie - syknęła ponownie.
-Nie wiem, ale jak zaraz nie ruszymy to mi się jaja usmażą - jęknąłem spoglądając ukradkiem na termometr samochodowy. Wyświetlał 35,3'C.
Zmierzaliśmy w gęstym korku ulicznym z prędkością bliską całych 10km/h w kierunku wymarzonego przystanku - Secret Place. Przed nami ciągnął się sznurek samochodów o rejestracjach wskazujących, że nie jesteśmy jedynymi mieszkańcami tego miasta, którzy postanowili dziś wyjechać samochodem w miasto. Może to klimatyzacje zainstalowane w samochodach nakłoniły ich wszystkich do schłodzenia się w mieście a nie w domu, gdzie zapewne temperatura była równie wysoka co na zewnątrz. Nie sądziłem aby akurat wszyscy postanowili pojechać dziś na zakupy. Był czwartek a do tego nieplanowany dwudniowy urlop Hanki i Dawida, którego zostawiłem w domu, skwierczącego z bólu i gorąca, z poparzeniami słonecznymi pokrytymi grubą warstwą maślanki, leżącego na wznak i gapiącego się w telewizor.
-Współczuję Dawidkowi - wyjęczała Hanka.
-Weź przestań, mówiłem mu wyraźnie: Żadnego opalania się na oliwę z oliwek. Zresztą, on mnie nigdy nie słucha, a Twoja kochana siostra zawsze ma genialne pomysły. Skąd ona wytrzasnęła ten sposób? - zainteresowałem się.
-Przywiozła go wraz ze swoim Włochem, który twierdzi, że jego babcia od wieków opala się na oliwę z oliwek - zamyśliła się - nic dziwnego, że wygląda jak wysuszony kawałek mięsa.
-Ty a dlaczego wy właściwie macie dziś wolne? To chyba nie jest normalne, że w ciągu tygodnia firma stoi.
-Nie stoi. Tylko my - zarząd mamy dziś wolne na poczet przyszłego tygodnia. Musimy zostać za tydzień codziennie po 3 godziny dłużej. Wolne wynika z planu zabezpieczeń jaki nasz szanowny dyro postanowił w końcu zainstalować w biurze zarządu.
-Co masz na myśli? Chyba nie system komputerowy?
-W związku z tym, że przejmujemy skarbiec i wszystkie transakcje gotówkowe na siebie zainstalują nam bramki bezpieczeństwa, wiesz takie jak na lotniskach, żeby przypadkiem ktoś czegoś nie wyniósł.
-A co można wynieść z waszej firmy? Ryzę papieru czy długopis?
-Nie, ale może ktoś wpadnie na pomysł wyniesienia sztaby złota - zażartowała Hanka - czaisz? 25kg złota w torebce. Mimo wszystko, dlatego mamy wolne właśnie, bo instalują dziś w całym naszym pionie bramki, komputery, skanery i takie tam, więc praca dziś nie miała by sensu ze względu na brak komputerów chociażby no i ogólnego chaosu związanego z remontem.
-Takim to dobrze - westchnąłem.
-O, odezwał się ten co nie ma dziś wolnego...
-Sorry ale ja sam sobie grafik ustalam. Tak to jest jak się ma swoją działalność - uśmiechnąłem się i wystawiłem głowę do słońca z nadzieją, że choć trochę wykorzystam czas spędzony w samochodzie na smażeniu swoich jaj jako czas na opalenie swojej bladej gęby.

Na dolnym poziomie sklepu jak zwykle panował półmrok w kolorach bliskich darkroomowi - od czarnych ścian po czerwone światła latarni. Zupełnie jakby miały zachęcać do niecnych czynów przybyszy spragnionych nie tylko zakupów treści erotycznej ale również przygód wszelakich. Mimo wszystko panowała tam też atmosfera rzeźnickiej chłodni z temperaturą nie wyższą niż 13'C, aż para z gęby leciała. Brakowało tylko martwych ciał zwierząt wpatrzonych jednym okiem w posadzkę, zwieszonych z sufitu na stalowych hakach. Jedyne co zwisało tego dnia z sufitu to girlandy w kolorach polskiej flagi. Zapomniany gadżet po mistrzostwach Europy.
Hanka krzątała się nieco między regałami wypatrując czegoś szczególnego, kiedy nagle wytrącił ją z zamyślenia delikatnie brzmiący falset.
-Dzień dobry kochana, czego właściwie szukasz w naszym sklepie - brzmiał koleś odziany w gumowe spodnie i tak samo gumową koszulkę na ramionkach. Czerwony lampas ciągnął się spod jego pachy po stopę wyznaczając bardzo dokładnie kontr jego chudego jak patyk ciała. Wyglądał trochę jakby go ktoś wrzucił w rozpaczy wielkiej do kotła z płynną gumą, która centymetr po centymetrze okryła bardzo dokładnie jego kościsty korpus.
-Czy wiesz, że to sklep dla gejófff? - zainteresował się.
-Jasne, że wiem. Nie jestem tu pierwszy raz, ale za to pan chyba tak - Hanka przygasiła kolesia.
-No jestem nowy od niedawna.
-A ja jestem stara od dawna i jestem tu z przyjacielem i nie zawaham się go użyć - wychyliła głowę nad regał z czarnymi dildo ustawionymi jak armia zbawienia w poszukiwaniu mojej czupryny - o tam jest.
Wychyliłem się.
-Cześć Andrzej, nooo widzę, że Ci się porządnie schudło - przywitałem się z nowym sprzedawcą, którego znałem z dawnych czasów mojego szaleństwa w klubach. Tyle, że wtedy miał jakieś 50 kilo więcej na sobie własnego ciała, tłuszczu, wszystko jedno. Wyglądał teraz jak prosiak na diecie Dukana.
-No cześć! - uścisnął mi dłoń swoimi kościstymi palcami i przymierzał się do pocałunku. Odskoczyłem.
-Nie nie. Ja mam męża i jestem mu wierny - podniosłem do góry prawą dłoń, na której serdecznym palcu spoczywała obrączka.
-O żesz. Ty!? - zdziwił się - Niemożliwe! Jak to możliwe!? - zaskoczony patrzył na mnie jakby własnie doznał porażenia prądem.
-No wiesz, na każdego przychodzi czas - roześmiałem się - słuchaj szukamy cockringów na prezent.
-Są w szklanej gablocie po lewej stronie w drugiej części sklepu. Pokażę Wam - położył rękę na plecach Hanki i pchnął do przodu prowadząc w stronę jeszcze ciemniejszych czeluści gdzie już daleka witał nas rozstawiony na stelażu sling, który niegdyś zakupiła też Hanka.
-O właśnie, o takie mi chodziło - Hanka podeszła do gabloty i niczym mała dziewczynka gapiła się na eksponaty wyłożone jako ekspozycja.
-Jaki rozmiar? - zapytał Andrzej.
-O cholera! Zapomniałam - Hanka przerażona popatrzyła na mnie - Yyyyy... Chy.. chyba... Chyba standardowy, tak mi się wydaje - patrzyła na mnie porozumiewawczo uśmiechając się pod nosem.
-Mnie nie pytaj, ja nie wiem jakiego Karol ma - uchyliłem się od odpowiedzialności.
-To wezmę taki który kupują najczęściej.
-Aha - zmartwił się nieoczekiwanie Andrzej - Czyli 45mm - Wydukał lekko zdegustowany jakby oczekiwał, że Hanka poda za chwilę wartość przekraczającą jego najśmielsze oczekiwania, by mógł zaraz wyobrazić sobie ogromnego fallusa Karola. Wyciągnął pożądany rozmiar z gabloty i wręczył Hance.
-Ciężki - zauważyła.
-Przyzwyczai się.
-Czy jak będzie za mały to będę mogła go wymienić? To prezent więc nie wiem co i jak i czy będzie pasował.
-Generalnie nie wymieniamy towaru, ale jak to tylko kwestia przymiarki to OK. Szczególnie jeśli będzie za mały - zgodził się podkreślając dokładnie warunek wymiany i zapakował krążek do papierowej torebki z logo sklepu.

Poniedziałkowy poranek nie był mniej chłodny niż czwartkowe popołudnie. Słońce już o szóstej przypiekało ludzi w autobusach i samochodach sunących gęsto utkanymi ulicami w żółwim tempie.
Dawid zwisał półprzytomny nad stertą papierów popijając co rusz łyk kawy ze swojego biurowego kubka do którego od czasu do czasu mówił wyżalając się na swoje nędzne życie korporacyjne.
W końcu korytarza nagle trzasnęły drzwi a po chwili słychać było energiczne kroki zbliżającej się postaci.
-Cześć kochana! - Dawid w ciemno przywitał nieznajomą.
-Zrób mi proszę kawy bo umrę zaraz - znajomy głos Hanki zabrzmiał jakby w nocy przetarabaniła się ze stadem słoni.
-Już idę - Dawid podniósł zaspane pośladki z fotela i ruszył w stronę biurowej kuchni, gdzie czekała na niego już Hanka - O chrystusieniebjeski - syknął na widok Hanki - Co Ci się stało?
Stała przed nim postać w szarej, lnianej sukience z torebką na ramieniu i fryzurą na kształt wybuchu bomby wodorowej w stodole pełnej słomy, makijaż wskazywał na szczególne oznaki niewyspania, które uniemożliwiły dokładne dobranie doń podkładu, koloru kredki do oczu czy cienia do powiek - każdy był inny.
-W skrócie czy panoramicznie?
-W skrócie i panoramicznie poproszę.
-Zakupy z Twoim mężem, niespodzianka dla Karola, seks, przerażenie, szpital, biuro.
-Zaraz zaraz, nie rozumiem, jaki szpital - Dawid ocknął się nagle łapiąc pełen kontakt z poniedziałkową rzeczywistością.
-Grzmociliśmy się wczoraj z Karolem kilka godzin po tym jak dałam mu cockring. Pominę fakt, że miała z milion orgazmów a on ani jednego. Wyobraź sobie, że jakoś około trzeciej w nocy Karol delikatnie obudził mnie szamotaniem się w łóżku. Szczerze mówiąc myślałam, że skoro nie doszedł ze mną to bawi się sam ale nie. Próbował zdjąć cockring z kutasa - przyciszonym głosem Hanka wyjaśniała powód swojego wyglądu.
-No i co? Potargał Ci włosy?
-Oj przestań. Kutas mu naciągnął tak krwią, że nie chciał opaść. Czerwony był jak cegła, jaja napuchnięte a za nimi zaciśnięty cockring. Karol w panice, że mu kuśka obumrze czy coś, ja zdezorientowana dzwonię pod 112. Ten, że nie, bo wstyd i takie tam. Ale jak zimna woda pod prysznicem nie pomogła to sam wykręcił 112 no i pojechaliśmy na pogotowie.
-O ja pierdziu. Czyli co? Za mały cockring kupiliście? - zainteresował się Dawid.
-No jak się okazało o wiele za mały. Ale słuchaj na pogotowiu pielęgniarka dyżurna pyta nas zza pancernej szyby przez dziurkę kurwa co się stało. W hollu ludzi jak na koncercie rockowym a Karol szepcze kurwa jej w tą dziurkę jak w konfesjonale, że mu siusiak spęczniał. Ta nic nie słyszy i tak przez kilka minut, że proszę głośniej i tego tam. Ten jak nie weźmie się nie wkurwi, jak nie ryknął na całą sale: "Chuj mi zdrętwiał głucha babo!", to tamta aż wbiła się w fotel. Stoję patrzę i palę się ze wstydu. Przybiegł lekarz, żeby zobaczyć co i jak. Patrzy, patrzy i mówi nagle, że trzeba będzie piłką do metalu przeciąć. No i Karol zbladł i padł. Ja se myślę: Kurwa, no utną mu Wacka i po sprawie. Drapię się po głowie, myślę no i przerażona w panice gadam z lekarzem, że może jakiś inny sposób, że może coś na odciągnięcie krwi z prącia, a Karol leży jak kłoda na kozetce z kutasem czerwonym i twardym jak cegła na wierzchu. Lekarz patrzy na niego, patrzy na mnie i mówi: Okład z lodu. Powinno wystarczyć. I śmieje się do mnie.
-Ty sobie żartujesz ze mnie - Dawid z oczami jak pięciozłotówki gapił się na Hankę.
-Nic a nic. No ale słuchaj. Godzinę później Karol siada na kozetce i mówi, że mu zimno, a na jego przyrodzeniu zainstalowany worek z lodem. Patrzy na to i jęczy, że boli, że zimno i takie tam. Przyszedł lekarz odwiązuje worek a tu kutasek jak orzeszek laskowy, cockring spoczywa spokojnie na jajkach Karola a ten się zaczyna cieszyć i gada do Wacka jak to mu było przykro, że go tak potraktował. Dostał jakąś tam maść i odwiozłam go do domu. No i sama przyjechała przed chwilą tu. Czuję się jak z magla wyjęta. Daj tą kawę, bo padnę i odwołaj mi dziś trzy pierwsze spotkania proszę.
-To raczej zrozumiałe, ale nie zdziw się jak Arturro do Ciebie zawita o 11:00. Miał w zeszłym tygodniu spotkanie w Artaximie, a on chce pracować u nas.
-Ha! Przyjdzie koza do woza, a nie mówiłam? - zaśmiała się półprzytomna Hanka i wychyliła jednym duszkiem kubek kawy.

24 lipca 2012

107. Sto siódmy. Z Karolem też bywa wesoło 1.

-Kochana musimy wybrać się koniecznie na zakupy znów do tego sklepu z zabawkami erotycznymi - Dawid egzaltowany siedział przy stole w kuchni Hanki popijając sok pomarańczowy z kolorowej szklanki.
Przez okno wpadało letnie, przedpołudniowe słońce oświetlając jego twarz skrytą za okularami przeciwsłonecznymi. Wyglądał trochę jak celebryta chcący ukryć się przed światem za małym kawałkiem plastiku. Hanka krzątała się w kuchni przerzucając co chwila kotlety skwierczące na patelni.
-Do tego salonu erotycznego? Tam gdzie byliśmy ostatnio? - zapytała zafrasowana bardziej kotletem niż Dawidem.
-Tak, dokładnie. Masz w ogóle ten sling jeszcze? - zapytał niespodziewanie Dawid.
-No mam, ale kurzy się w szafie. Użyłam go z Karolem może raz, później nie było już okazji jakoś. Za dużo zachodu z jego rozkładaniem.
-Bo mówiłem, że lepiej taki na haki w suficie kupić a nie na stelażu.
-No dobra, a po co chcesz się wybrać tam znowu? Mało masz zabawek? - Hanka machała przed nosem Dawida drewnianą łopatką kuchenną z której co chwila strącała wprost pod jego nos kropelki wytopionego z kotletów tłuszczu.
-Uważaj babo, bo mnie ochlapiesz - Dawid odskoczył na bok - muszę kupić jakiś prezent znajomemu na urodziny, bo ma niedługo a chciał coś erotycznego dostać.
-Rozumiem. A wiesz nawet sama myślałam, że może kupię coś Karolowi. Ostatnio coś wspominał, że chętnie zabawiłby się w coś ostrzejszego... - zawiesiła głos jakby przed jej oczami ukazała się wizja, w której Karol przebrany w gumowe slipy z maską psa na twarzy i w pozycji na pieska klęczał na ziemi, a ona ubrana w skórzane, długie sznurowane buty na wysokiej szpilce, skórzane bikini w kolorze smoły stała nad nim z pejczem w dłoni i smagała go po jego owłosionych lekko plecach.
-Halo! Słyszysz mnie? Czy już sobie wyobraziłaś Karola w skórzanych ciuchach? - Dawid podniósł z oczu ciemne okulary wpatrując się w Hankę jak w obrazek.
-No no dokładnie tak właśnie, musimy się tam wybrać - stwierdziła jednoznacznie i wyłączyła palnik w kuchence wyciągając z oceanu tłuszczu ostatniego kotleta.

-Dawid, ale po co mi kolejny? - nieco zdezorientowany propozycją męża jęknąłem mu prosto do ucha.
-No do kolekcji kochanie. Masz już trzy, czwarty to kwestia czasu - roześmiał się cicho patrząc na skąpany w rozproszonym świetle lampy sufit. Jego lekko owłosiona klatka piersiowa podskakiwała rytmicznie przy każdym "ha" jakie wydobywało się z jego krtani. Leżeliśmy już w łóżku. Zegar leniwie odliczał czas do utraty naszego kontaktu z rzeczywistością. On na plecach wgapiony w sufit, ja na boku z głową przy jego prawym uchu i moją prawą ręką smyrającą go po klacie.
-Ja nie chcę, jak chcesz to kup sobie - zaordynowałem.
-No dobrze jak tam sobie chcesz - zamyślił się - lubię Cię w cockringu - odwrócił głowę w moją stronę po czym dostałem całusa w czoło.
-Dzięki myślałem, że bez też.
-Bez też, ale cockring mnie dodatkowo nakręca, poza tym wiesz, że możesz więcej - uśmiechnął się.
- To może kupcie cockring Karolowi - zasugerowałem - Hanka zawsze marudzi, że on musi dwa razy zanim ona będzie gotowa. Może i jemu się przedłuży nieco przyjemności.
-A wiesz, że to całkiem niegłupi pomysł... - mruknął pod nosem i zasnął.

-No dobra wielkoludzie, wyskakuj ze spodenek - Hanka stojąc przy łóżku w samej tylko bieliźnie rozkazała Karolowi, który przykryty rombkiem kołdry próbował już zasnąć.
-Co? Jak to? Mówiłaś, że dziś nie... - zdezorientowany Karol nie bardzo wiedział co się dzieje.
-Nie marudź. Spodenki w dół.
-Uuuu lubię jak jesteś taka stanowcza - Karol ochoczo wsunął dłonie pod kołdrę by wygrzebać się z bawełnianych nogawek.
W tym momencie Hanka zza pleców wyciągnęła tasiemkę długości około półtora metra i powolnym krokiem zbliżyła się do nagiego, lekko już podnieconego Karola.
-Hej hej, chwila, co to ma być? - zaskoczony Karol podniósł się i oparł o wezgłowie łóżka - co chcesz z tym zrobić?
-Zmierzę Cię kochanie. Od samego czubka po same jaja - Hanka syczącym głosem odkryła przed nim swe zamiary i chwyciła dłonią nabrzmiałego kutasa wraz z jajami. Owinęła centymetr wokół i zanotowała w pamięci wartość.
-Przepraszam, ale co ty kombinujesz? - dopytywał zaskoczony Karol.
-To niespodzianka. A teraz powiedz mi czy faktycznie masz ochotę na coś pikantniejszego w łóżku niż samo pitu pitu?
-Pewnie masz na myśli jakieś fetysze... - zamyślił się Karol - przecież wiesz, że chętnie zobaczyłbym Cię w skórzanych ciuszkach - uśmiechnął się.
-Jak to mówią, załatwione - Hanka potwierdziła tylko i nadziała się na karolowego kutasa z całym impetem.


23 lipca 2012

106. Sto szósty. Antek się nie uczy się.

Przedpołudnie przy kawie. Na stole piętrzy się włoska babka drożdżowa rozsypując swoje okruchy wokół talerza na którym krajobraz wygląda co najmniej jakby w samej babce eksplodował granat przeciwpiechotny. Tuż obok zaparzacz elektryczny z kawą, której aromat przesiąkł już nawet od mojego szpiku i dzbanuszek z mlekiem.
Hanka miała wkurwa - ewidentnego, choć sama nie była w stanie określić co dokładnie ją tak wkurwiało. PMS w każdym razie to nie był.
Za oknem majaczyło młode lato, właściwie letnia sauna, która wilgotnością powietrza bliską stu procent w temperaturze czterdziestu stopni doprowadzała człowieka do samozapłonu oby tylko nie stopić się jak lody położone na słońcu.
-Denerwuje mnie to dziecko. Gnojek zawala szkołę - wyjaśniała nagle Hanka.
-Mówisz o kim teraz ob nie mogę skupić neuronów przez tą pogodę - zapytałem.
-No Antek. Zapisałam go w zeszłym roku do ogniska muzycznego, pamiętasz?
-No. Na gitarę chyba.
-No i teraz gra na gitarze, a właściwie odpierdala manianę. Pobrzdęka ćwiczenia i później wyczynia na niej niestworzone rzeczy. Mam czasem ochotę wziąć ten instrument i rozwalić go o podłogę jak na dobrym koncercie metalowców.
-Rozumiem, że po prostu ma w dupie gitarę.
-Kochany, nie! - zaoponowała Hanka - gra jeszcze na puzonie i perkusji. Zastanawiam się gdzie w tym wszystkim jest szkoła.
-Martwi Cię to, że Antek za dużo robi czy co?
-Trochę. On mi nawet nie mówi, że idzie na jakiś konkurs w szkole. Ostatnio miał 2 miejsce konkursie recytatorskim, a powiedział mi o tym po wywiadówce jak go zapytałam o co chodzi. Dopiero później powiedział mi, że był też na olimpiadzie historycznej i konkursie matematycznym.
-No i czym ty się martwisz?
-Że się nie uczy - dość sceptycznie zabrzmiała Hanka - w domu siedzi tylko przed TV lub grami w necie, w pokoju syf jak po wybuchu bomby jądrowej, książki pieprzenięte gdzie popadnie. No ja oszaleję. A jeszcze dziś koniec roku. Ciekawa jestem z jakim świadectwem przyjdzie do domu. Założę się, że będą prawie same dwóje.
-Jak na mój gust to się nieco za mocno przejmujesz, bo skoro bierze udział w konkursach to chyba musi mieć jednak trochę tej wiedzy. A to, że jest leniwy... - zawiesiłem głos próbując przypomnieć sobie Roberta, który podobnie jak Antek miał zwykle na wszystko, krótko mówiąc wyjebane - jest leniwy jak jego stary - zamknąłem myśl.
-Żebyś kurwa wiedział.

W korytarzu zazgrzytał zamek w drzwiach.
-Cześć mamo! Wróciłem - Antek krzyknął z korytarza i szybko zatrzasnął drzwi do pokoju.
-Haaaalo! Gnojku! Choć no tu! Ale już - Hanka krzyknęła do Antka.
Drzwi od pokoju uchyliły się.
-Ale co chcesz? Musze poćwiczyć na gitarze, bo mam dziś jeszcze koncert na koniec roku w ognisku - Antek marudnym głosem zapytał.
-Wujek jest. Przywitałbyś się i pochwalił swoim świadectwem.
-No dobra - nieco znudzony wmaszerował do kuchni - cześć wujek, chcesz posłuchać jak gram na gitarze, czy wolisz jak gram na puzonie? - przywitał się ze mną złożywszy ofertę koncertu na trąbę i bas.
-Pokaż świadectwo leniu - Hanka domagała się.
-No dobra, masz. Nie ma czerwonego paska niestety. Sorry mamcia.
-Czerwony pasek to ty będziesz miał zaraz na tyłku za te jedynki - zagrzmiała groźnie i spojrzała na kartkę papieru z ocenami syna. Wybałuszyła oczy - Chyba Ci dali złe świadectwo. Gdzie te jedynki i dwóje? - popatrzyła na mnie podając mi świadectwo Antka.
-Jakie jedynki? Weź się kobieto ogarnij - Antek zachichotał - weź weź mamo.
-To dlaczego masz tylko dobre zachowanie? Gdybyś miał wzorowe to miałbyś pewnie czerwony pasek i nagrodę - zaciekawiłem się.
-No bo pani w szkole uznała, że jestem za leniwy i wstawiła mi dobre zachowanie. Ale wujek nie bój żaby, ja nie mam czasu na wzorowe zachowanie - wyjaśnił Antek.
-Jak to nie masz czasu? - zaciekawiła się Hanka.
-No mamo weź pomyśl - Antek szybko przeszedł do wyjaśnień - jak mam mieć czas na wzorowe zachowanie jak chodzę na kółko plastyczne, teatralne, ognisko muzyczne z trzema instrumentami, gram w gry z kolegami i chodzę do szkoły?
Hanka popatrzyła na syna, oczy zmieniły się jej w dwa wielkie jeziora pełne dumnych łez a twarz poczerwieniała z zachwytu.
-Widzisz! - zwróciła się do mnie - Nawet jego wychowawczyni uważa, że jest leniwy, a tu proszę, on ma wyjebane ale z jakimi efektami.
Przytuliła syna do piersi czochrając jego czuprynę.
-Swoją drogą gdzie jest Sylwek i Michał?
-Poszli na lody, ja nie poszedłem, bo nie mam czasu. Ubierajcie się, bo za dwie godziny koncert na zakończenie roku w ognisku muzycznym.

4 lipca 2012

105. Sto piąty. Sylwek i jego filozofia 2.

-Mam pewne obawy co do tego czy chcę mieć z nim dziecko - Marta leżąc twarzą w ręczniku dyszała do Hanki, która w podobnej pozie sapała z gorąca.
-Ale mówię Ci, dzieci to nie taka straszna sprawa - Hanka próbowała uspokoić siostrę.
-Trochę mnie przeraża, że będę tam sama z tym dzieckiem. Sama wiesz o co mi chodzi jak Cię Robert zostawił to też łatwo nie miałaś przecież.
-No ale była mama i ty. Obie dałyście sobie doskonale radę pomagając mi ogarnąć te niesforne dzieciaki. Poza tym Ty będziesz miała tylko jedno do ogarnięcia, a nie troje jednocześnie.

Leżały na rozgrzanej i skąpanej w słońcu plaży. Było sobotnie popołudnie, żar lał się z nieba. Hanka miała kolejny spokojny, wolny weekend w nowej pracy więc postanowiła spędzić go na pokazywaniu swojej dupy słońcu w towarzystwie siostry robiącej to samo i dzieciaków, które rozpierzchły się po plaży w poszukiwaniu wrażeń, dając tym samym ciotce i matce święty, niezakłócony spokój na opalanie bladych dup. Okutane jedynie w niteczkowe figi wpijające się w skórę leżały jak dwie wyrzucone przez sztorm foki z wciśniętymi w tęczowe ręczniki (prezent od Dawida) twarzami. Tuż przy ich głowach stała turystyczna lodówka, która kryła zapasy kanapek i napoju w razie gdyby kogoś napadł wilczy apetyt na plaży, na której roiło się od kiełbaskowych boy'ów i budek z zapiekankami, hot-dog'ami i innymi cudami wypełniającymi żołądek w czasie letnich szaleństw.
Nieopodal Antek wraz z Michałem starali się utrzymać kolorowy latawiec w powietrzu tak wysoko, że wyglądał jak kropka na niebie. Biegali między ludźmi nie zwracając na nich uwagi, toteż nie raz i nie dwa zdarzyło się, że Antek bądź Michał nadepnęli komuś na coś lub przewracali się o plażowe parawany.
Sylwek spokojnie siedział po lewicy matki ze swoim podręcznym zestawem do kopania grobów w postaci łopatki, wiaderka grabek i dwóch deseczek, które podwędził pewnego dnia sąsiadowi. Nikt nie był w stanie powiedzieć do czego mu te deseczki były, ale bez nich kopanie dołów  piasku tudzież robienie babek było bezsensowne.
Kopał dół. Najprawdopodobniej w jego wyobraźni był to już co najmniej Rów Mariański, który należy nieustannie pogłębiać a urobek z owego pogłębiania składować na ręczniku. Za jego plecami piętrzyła się już spora górka mokrego piachu, który praktycznie całkowicie pokrył ręcznik na którym siedzieć miał Sylwek.

-Wiesz siostra - ciągnęła dalej Hanka podnosząc głowę z ręcznika - sprawa jest prosta. Z dziećmi jak z facetami: przynieś, podaj, i takie tam, ale to na początku. Pieluchy to sama wiesz, najgorsze są początki, ale podobno działa instynkt. Gdyby jeszcze tylko ten instynkt działał znieczulająco na kupę i jej czad, było by bosko - zamyśliła się przypominając sobie jak zwymiotowała po przewinięciu pierwszy raz Michała.
-No, no i nie trzeba im zabraniać pewnych rzeczy, żeby się nauczyły, że nie wolno - podsumowała mimowolnie Marta.
-Dokładnie! Każde dziecko musi się skaleczyć, upaść, przewrócić, oparzyć i takie tam.
-Zjeść dwie muchy i swoje wiadro piasku też - wtórowała jej Marta.
-No widzisz, sama dobrze wiesz jak to jest.
-No wiem, ale niestety stres przed wychowaniem jest silniejszy póki co niż zdrowy rozsądek.
-Chłopaki chcecie coś zjeść? - Hanka krzyknęła do Antka i Michała, którzy właśnie zbliżali się do nich trzymając w rękach połamany latawiec.
-Może kanapki z ogórkiem - Antek zdyszany bieganiem wysapał Hance w twarz.
-A Ty młody?
-Ja nie chcę. Zobacz jaki mam brzuch - Michał objął rękami swój pępek, na którym napięta, lekko włochata skóra ledwo trzymała się chuderlawego ciała. Był chudy choć zawsze poprawiał wszystkich, że jest SZCZUPŁY.
-Ty dziecko weź nie bredź - Hanka uśmiechnęła się do niego wciskając mu bułkę z serem.
-Mamo może daj coś Sylwkowi do jedzenia, bo właśnie zajada piasek.

I oto za plecami Hanki i Marty siedzący na zakopanym pod piachem ręczniku Sylwek ochoczo acz z miną niezbyt zadowoloną, wcinał piasek wprost z łopatki przeżuwając każdy kęs kilka razy.

-Sylwek! Co ty dziecko wyczyniasz? - Hanka zaskoczona sytuacją wysyczała do syna - Czyś ty oszalał?
Popatrzyła na nią z niezrozumieniem - Przecież nawet ciocia powiedziała, że "Każde dziecko musi zjeść swoje wiadro piasku i dwie muchy". - wyjaśnił szybko - Wolę mieć to za sobą, bo wiesz mamo, piasek wcale nie jest taki dobry jak Twoje spaghetti, a co do much, to się załatwi. W przedszkolu mamy kilka - popatrzył na matkę i ciotę po czym kontynuował spożywanie piasku z plaży.

-Właśnie o tym mówię - Marta zwróciła się do Hanki.