Właściwie od niedzieli można było usłyszeć ten temat wszędzie. Na przystankach, w autobusach, w prywatnych rozmowach na ulicy, w centrach handlowych itd. Osobiście spotkałem kilkanaście zupełnie obcych mi osób, które z uśmiechem na twarzy i pytającym wzrokiem patrzyły na mnie porozumiewawczo. Odkiwałem tylko głową i wszystko było jasne.
Gdzieniegdzie widać było pęczniejące w liczbie zgromadzenia i sznury ludzkich ciał przestępujących z nogi na nogę. A swoje apogeum los zgotował na wtorek.
Kolejki snuły się chodnikami po skrzyżowania i śmietniki jako punkty ostatniej szansy doczepienia się do nich. Ludzie rozmawiali, wymieniali poglądy i systemy działania w tej sytuacji, uśmiechali się do siebie i prawili o rzeczach jakich na oczy nie widzieli w życiu i planach dalekosiężnych.
A życzliwości nie było końca, zupełnie jakby każdy każdego wspierał podświadomie i życzył mimo wszystko: "Niech to będziesz Ty, a nie ja mimo wszystko, a może lepiej nie..."
Jedni opracowywali skomplikowane systemy, inni szukali u wróżki i w kartach, niektórzy kombinowali z datami a jednak większość decydowała się oddać to w sprawy ślepego losu, a właściwie skomplikowanej maszynerii, zupełnie jakby nie mieli świadomości, że jakiś wpływ na obrót wydarzeń mimo wszystko mają.
Dziś już z pewnością wiadomo, że szóstki padły dwie. I właściwie tyle, bo zgodnie wszystkich trafień było dwa razy więcej niż w poprzednim losowaniu tylko za sprawą pospolitego ruszenia do kolektur. Czyli żadna sensacja.
Najciekawsze jest jednak to co dzieje się z nami w czasie takiej mobilizacji. Każdy chciałby wygrać. Dzwonimy do bliskich, dyskutujemy o liczbach, sprawdzamy poprzednie losowania i wyczyniamy rzeczy o których nie mieliśmy pojęcia na matematyce w szkole. Wszystko w celu złapania szczęścia za nogawki i nie puszczania za wszelką cenę.
Mimo, że nie mamy żadnej pewności co do trafności swoich losów loterii, gdzieś daleko w głowie wydajemy te pieniądze zaczynając od wielkich planów kupienia domu z basenem, samochodu, wycieczki dookoła świata schodzimy ze swoimi wymaganiami coraz niżej i niżej uświadamiając sobie powoli, że to tylko loteria, a po jej zakończeniu świat będzie trwał dla nas dalej tak samo. I wtedy myślimy, że przydała by się choć czwórka na drobne wydatki. Wciąż jednak wydajemy podświadomie pieniądze, których de facto nie posiadamy i wątpliwe jest wielce, że je posiądziemy.
Zapytani co by się stało gdybyśmy wygrali, zwykle odpowiadamy jak pani z reportażu: "Gdybym wygrala, to bym zwariowala" (oryginalne brzmienie bez "L"). A przecież powinniśmy odpowiedzieć zgodnie ze snutymi planami w naszych głowach.
Mimo wszystko podświadomie zdajemy sobie sprawę z potęgi wygranej i odpowiedzialności jaka na nas spływa wraz z nią. Pewnie dlatego zachęcamy innych, bliskich i znajomych by zagrali, bo łatwiej będzie udźwignąć odpowiedzialność czyjąś niż swoją własną, a przecież jak się nagle okazuje do szczęścia nie potrzebna nam aż taka suma, więc liczymy na przychylność bliskich, że nam coś odpalą z wygranej jeśli się zdarzy.
Mimo wszystko jednak wciąż stoimy w kilometrowych kolejkach chcąc zakosztować potyczki z losem na własny rachunek.
Całkiem niedawno na jednym z portali internetowych ukazał się artykuł o milionerach wielkich loterii i o tym co się z nimi stało w rok i kilka lat po wygranej. Statystyki nie są obiecujące, a fakty są jednoznaczne. Podobno ponad 76% szczęśliwców sponiewiera swój "majątek" od roku do trzech lat prawie całkowicie, wpędzając się dodatkowo w kłopoty finansowe, konflikty rodzinne, nałogi (głownie alkoholizm) i staja się nagle samotni. Szczęścia na próżno szukać w ich życiu, bo odeszło wraz z pieniędzmi i rodziną.
I oczywiste jest to, że my jako potencjalni szczęśliwcy powiemy prawie zawsze, że my zrobilibyśmy inaczej. Ale tego niestety nie wiemy.
Ciekawe jest też wspieranie i zachęcanie nieznajomych do zagrania w loterii. Może wynika to z ogólnego pojęcia o poziomie naszego życia społecznego. Mając na uwadze, że z reguły się nam nie przelewa w życiu myślimy sobie: "Jeśli ja nie trafię, to może Ty (nieznajomy, nieznajoma), a co tam, może Tobie będzie lepiej, kto wie..."
Jedno jest pewne, paranoja narodowa trwa do momentu ogłoszenia wyników losowania. Gdzieś być może ktoś pada na zawał właśnie, gdzieś słychać: "No cóż, znów nic...", gdzieniegdzie euforia jest średnia i cieszy trafiona czwórka lub nawet trójka. Ale pewne jest jedno, każdy kto grał chce wiedzieć gdzie padła główna wygrana.
Humory opadają dwukrotnie szybciej niż rosły przez ostatnie dni do losowania, życie bez fajerwerków wraca do normy i znów następnego dnia trzeba zwyczajnie wstać do pracy, zjeść zwyczajne śniadanie i przeżyć zwyczajny dzień swojego zwyczajnego życia.
Gdzieś tam przecież szóstka padła. Tak samo jak padły humory, jak padły plany a wraz z tym wszystkim nawet pogoda jakoś poszarzała.
Nawet twarze ludzi na ulicach jakieś poszarzałe, zamyślone, może zawiedzione losem. Do kolejnego losowania z wielką wygraną.
A szczęśliwcom życzę, by nie stracili głowy z karku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz