Oho - se myślę - wyśpię się w końcu, tym bardziej, że ostatnie kilka nocy nie dane mi było zaznać błogiego, długiego snu.
Od kilkunastu tygodni mamy w mieszkaniu współlokatora. Okaz nie z tej ziemi, ale razem z R. jesteśmy wyrozumiali obaj, więc generalnie się nie czepialiśmy, bo jak to babcie mawiają: Nie tykaj gówna, bo będzie śmierdzieć", no to nie tykamy.
Ponieważ sam ulokowany jestem w pokoju, przez który trzeba przeprawić się by dostać się do kuchni, musiałem przyzwyczaić się do tego, że przez mój pokój co jakiś czas przeprawi się wycieczka jedno lub dwuosobowa, by udusić na patelni zdobyczne pożywienie lub przygotować górę kanapek i herbatę w szklance. Przestało mi już przeszkadzać poranne włażenie do kuchni, pod warunkiem, że dzieję się to z zachowaniem względnej ciszy (czyt. brak tłuczenia łyżeczką o brzeg szklanki, czy trzaskanie szafkami....).
Do dziś.
Chrap chrap - se smacznie śpię. Kiedy z błogiego lekkiego już snu wyrywa mnie wtargnięcie gwardii narodowej do pokoju. Plątanina kroków przemieszcza się w kierunku kuchni, by po chwili zatrzasnąć za sobą drzwi.
Cisza.
Odruchowo zerkam na zegarek a tam: 5:21.
Se myślę - R. idzie do pracy, pewnie mu się zaspało, niech tam sobie je śniadanko a ja pójdę dalej spać.
Jeb! - huk wyrywa mnie znów z objęć snu - lodówka trzasnęła, jakiś szelest i stukot drewnianej deski o blat kuchenny.
Zerkam na drzwi swojego pokoju, przez które widać, który z potencjalnych śniadaniowych imprezowiczów wstał.
O kurde! R. śpi. Czyli to pan Nowy.
Jeb jeb jeb jeb..... Szelest....
Jeb jeb jeb jeb jeb jeb jeb jeb.
Wyraźnie słyszę jak drewniany tłuczek uderza o deskę.
-Kurwa! On kotlety ubija czy ki chuj? - myślę sobie majacząc na pograniczu jawy i snu.
Sytuacja powtarza się kolejne kilka minut.
Patrze na zegarek: 5:37. Nie wytrzymuję. Wstaję z łózka i drepczę zaspany do kuchni.
Łapię za klamkę, uchylam drzwi i widzę zbrodniarza trzymającego w dłoni drewniany tłuczek zwieszony jak nad ofiarą nad rozciągniętym na desce kawałku mięsa. W pięć sekund przypominam sobie, że jakiś cyc z kurczaka leżał wczoraj w lodówce.
-Czy ty kurwa nie masz kiedy się tłuc? - pytam z wyrzutem.
-Obudziłem Cię? - pada pytanie.
Patrzę na Nowego jak na zjawisko atmosferyczne - Nie kurwa, wstałem żeby odkamienić czajnik, to taka rozrywka poranna. Skończ to walenie! - wycedzam przez zęby.
-Idź spać, ja już nie będę, jeszcze tylko kilka razy - wydusza z siebie.
Zamykam drzwi i próbuję sobie uświadomić czy to był sen a może rzeczywistość. Czy znam kogoś kto o piątej rano naparza w kotlety? Nawet Hanka nie jest taka pomysłowa.
Kładę się. Nasłuchuję.
Wstał R. Poszedł do łazienki, a z kuchni dobywa się brzęk patelni.
Wytężam nozdrza by poczuć zapach smażonego mięsa. Nic.
Dziwna cisza trwa kolejne 15 minut. Szelest przerywa ją nagle i znów cisza.
-Czy on smaży te kotlety promieniami lasera? A może ogrzewa je jakaś tajemną mocą w dłoniach - myślę.
Po chwili trzask drzwi od lodówki zakańcza moje spekulacje - Ubił zwierza i włożył do lodówki. Można iść spać - myślę ze spokojem, ale zasnąć nie mogę.
-Raju co za koleś. Rodzice go w betoniarce bujali w dzieciństwie czy wypadł im z kołyski na beton, a może karmili go z procy?...
Łapię chwilę spokojnego snu póki mnie szelest drzwi od kuchni nie porywa znów do rzeczywistości.
Wyszedł z kuchni.
R. wyszedł z domu.
Za chwilę będę miał święty spokój.
Kiedy dom opustoszał trącony ciekawością, zaspany wszedłem do kuchni.
-Ubił te kotlety czy nie ubił? - myślę. Otwieram lodówkę. Ani śladu padliny. Rozglądam się po kuchni. Ślady zatarte.
-Idealny sprawca przestępstwa, świadków brak, śladów brak - snuje pod nosem.
-Aaaha! Mam Cię!
Patrzę z niekrytym zdziwieniem na toster stojący w kuchni. Taki zwyczajny strzelający grzankami w powietrze jak już zrobią się zarumienione i chrupkie a na jednej z ich stron wypali się uśmiechnięte słoneczko.
Najwyraźniej używany tego ranka, stał jakoś niechlujnie. Przysuwam nos do grzałki i już wszystko jasne.
Kotlety o świcie piecze się w tosterze!
Jak miło zjeść kotleta , z którego mizdrzy się do nas uśmiech słoneczka wypalonego w tosterze.
Sam bym na to nie wpadł gdyby nie nasz Nowy wspaniały współlokator.
6:09, do budzika 14 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz