31 sierpnia 2011

24. Dvacátéčtvrtá. Co w sercu to na...

Lalala. Drzwi piekarni skrzypnęły lekko i wtedy właśnie C. poczuł ciepły powiew i zapach świeżego chleba pomieszany z wonią różnego rodzaju bułek drożdżowych, rogali i strudli.
Uśmiech na jego twarzy świadczył jedynie o tym, że to dobry dzień ogólnie rzecz ujmując.

Wybrał chleb, złapał za chałkę i odwrócił się twarzą do lady, ladeńki, na której ułożony stos jagodzianek ze świeżymi jagodami ledwo trzymał pion. Jeszcze chwila i zawaliłby się z lekkim łomotem uderzającego o ziemię ciasta drożdżowego. Tuż obok stała maleńka maszyna imitująca kasę fiskalną, a może była to kaseńka fiskalna, z brudnymi żółtymi klawiszami i maleńkim wyświetlaczem, na którym co jakiś czas migały dwie kropki pomiędzy liczbami wskazującymi godzinę. Czasem pojawiała się cena.

Za ladą siedziała kobieta ok. 50. W jasnej pstrokatej bluzce z wielkim dekoltem, z którego wyzierały na świat pokaźne acz obwisłe piersi nakrapiane drobnymi pieprzykami i gdzieniegdzie pomarszczone jak jabłko wysuszone na słońcu. W samym szpicu dekoltu tuż między piersiami zadzierzgnięty był kawałek metalu w dziwacznym kształcie, coś co przypominało połamanego pająka z długimi odnóżami.
Włosy miała spięte drewnianą spinką w jakiegoś koka, który najprawdopodobniej został rozmierzwiony przez czyjąś dłoń lub dość silny wiatr. Tego dnia była ładna słoneczna pogoda, bezwietrzna. C. stawiał na dłoń jakiegoś piekarza.

-Dzień dobry! - z promiennym uśmiechem C. zagaił rozmowę chcąc zapłacić za pieczywo, które dzierżył w dłoniach.
-Bry! Co się pan tak cieszy!? Wyglądam śmiesznie czy mam brudne usta? - odrzekła kobieta.
-Niee, wygląda pani całkiem normalnie. Mam dobry dzień zwyczajnie, więc zakładam, że uśmiech będzie odwzajemniony. - uśmiechnął się i oczekując na odwzajemnienie reakcji położył pieczywo na blacie, blaciku.
-Niech panu będzie. - wyszczerzyła złowrogo swoje żółte od papierosów i kawy zęby rozciągając do granic możliwości intensywnie czerwoną szminkę na ustach i marszcząc przy tym znacznie czoło.

Sytuacja była zabawna. Teraz C. naprawdę się roześmiał na widok tak groteskowej twarzy, ale uznał, że było to nawet urocze. Kobieta zareagowała i oboje śmiali się właściwie nie wiadomo z czego i po co.
Ludzie którzy właśnie wchodzili do piekarni uznali, że coś musiało się wydarzyć niesamowitego przed chwilą w tym małym pomieszczeniu oddzielonym od szumnego świata skrzypiącymi drzwiami i kotarą z gumowo-plastikowych pasów zwisających z sufitu niczym liany w lasach tropikalnych. Wchodzili pojedynczo, każdy z krzywym uśmiechem na twarzy, myśląc zapewne że i im się udzieli ogólnie radosny nastrój.
C. wyszedł pokonując girlandę gumowych pasów. Na odchodne usłyszał tylko - Do widzenia! I dzięki, że mi pan poprawił humor!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz