Dzień w miasteczku na Z. nie zaczyna się o 6:00 czy 5:00 jak większość przyjezdnych uważa. O tej porze zwykle pogrążeni jeszcze we śnie mieszkańcy przewracają się kolejny raz tej "nocy" na drugi bok lub plecy, nie mając jeszcze pojęcia, że słońce najprawdopodobniej za chwilę wytryśnie promieniami z horyzontu.
Dzień zaczyna się raczej leniwie. Przeciąganie, ziewanie, poklepanie po brzuchu i łypnięcie okiem przez okno - co też tam się dzieje i czy przypadkiem nie obudziłem się w sąsiednim mieście.
Normalnie w Metropolii o tej porze ludziki stoją w pierwszych korkach porannych, słuchając sztucznie pobudzającej muzyki w radio i popijając kofeinę ze styropianu lub aluminium w zależności od płynu. Słońce zauważają nielicznie o ile jest a jak nie ma to nie zauważają.
A w Z. zegar dociąga wskazówkę do wpół do. Do pracy jeszcze cała godzina, więc z ekspresu sączy się tania kawa, w opiekaczu syczą kromki a na patelni skwierczy jajo ze szczypiorkiem lub na maśle.
Ciepluśkie bambosze opatulają stopy, włosy łonowe dają o sobie znać i lekko w powietrzu unosi się ostatni poranny bąk spod kołdry.
W Metropolii słychać już klaksony, burczenie silników i krzyki na ulicach. Zaspani ludzie wygrzebują swoje śpiochy z oczu i dłubią w nosie. Niektórzy jeszcze przycinają komara w ZTM lub pobudzają się trzeszczeniem w słuchawkach czytając ambitne niezrozumiałe jeszcze, bo za wcześnie informacje w prasie.
Tym czasem po spokojnie zjedzonym śniadaniu, przyszedł czas na prysznic i ząbki. Zegar wciąż nie chce przyspieszyć biegu i mamy do pracy jakieś 30 minut. Do tego wszystkiego nie wiemy jak się ubrać. No nic to pomyśli się po prysznicu.
A tam dwie stłuczki, objazd i korek, czerwone, żółte, zielone i pieszy zaspany. Objazd i parking jak zwykle przepełniony.
O może wezmę tę szarą koszulę, ale trzeba ją wcześniej wyprasować nieco. Która godzina. A zdążę z nawiązką. I spodnie i buty. Drzwi na klucz zamknięte. Idziemy.
Docierasz do pracy za 5min. i 32s zasiadasz za biurkiem, a szef krzyczy do Ciebie: -Co tak wcześnie dziś? Spać nie mogłeś? Parskacie śmiechem.
A tam przebierasz nogami przed windą. Decyzją większości biegniesz po schodach. Pocisz się strasznie, bo brak wentylacji na klatce schodowej nikomu nie przeszkadza. I wpadasz do biura jak rozmierzwiona kura. Dzień dobry, dzień dobry. I patrzysz na zegar - cholera 4 minuty spóźnienia.
Do drugiego śniadania nie pamiętasz o świecie, a sprawy zgniatają Ci głowę. Po małym jogurcie z płatkami i jabłkiem uznajesz, że to już prosta na obiad. Łapie Cię śpik pierwszy tego dnia i znów wlepiasz gały w monitor. Zerkasz na zegar i prychasz pod nosem - kurde znów przegapiłem obiad. Zjem coś na mieście lub zaraz coś przekąszę. Zaraz rozciąga się do nieskończoności. Dzwoni telefon piąty raz z rzędu, odbierasz i słyszysz głos koleżanki: Nie idziesz do domu? Zamierzasz tu zostać? Czekam przy windzie 4. Podrzucisz mnie dziś prawda?
Wychodzisz.
Tym czasem w Z. po przerwie na obiad zostały jakieś 3 godziny pracy. Najpewniej zaraz zwalą się petenci, więc kawa już parzy się w ekspresie. Trzeba nam energii więc i ciasto się znajdzie - pani M. robiła więc trzeba skosztować. Domowe wypieki są najciekawsze! Petenci a owszem przybyli tłumnie, gwar na korytarzu, rozmowa. Jeden za drugim ustawił się skromnie i wymieniają swe doświadczenia. Sześciu ich było, pożyczka, petycja, ogłoszenie, formularz, sprawa grubszej wagi i skarga. Rach ciach i po sprawie, patrzysz na zegarek. Dochodzi godzina 0.
Spokojnie mówisz szefowi: Cześć i do jutra! A on odpowiada: To nie wpadniesz dziś na browar?
Wpadnę OK niech będzie ok. 20:00! Zgoda! To nara! Nara!
Ty stoisz z koleżanką w korku do centrum, mija godzina, żadnego macanka. burczy Ci w brzuchu więc żarcie na mieście nieuniknione, bo gdy wrócisz do domu będzie już kolacja.
Obiadokolację jesz w towarzystwie. Zdrowe sałatki, piwo i frytki, kawał mięsiwa i coś tam jeszcze. Gadka i szmatka mija już siódma. W domu znów jesteś przed dziewiątą. W koszu bielizna wala się nieujarzmiona, śmieci wychodzą bokami. Naczynia utytłane po sobotniej imprezie zastygły w zlewie niedotykane. Jesteś zmęczony, wstawiasz szybkie pranie, naczynia lądują w zmywarce. Na cały regulator drze się telewizor, wiadomości przynoszą nowe wieści od rana. Zasypiasz w fotelu czekając na koniec prania, budzisz się tuż po dwunastej. Przekładasz cielsko do nieposłanego łóżka i czekasz spokojnie aż znowu wstaniesz.
A tam po piwku spacerek do domu z sąsiadką, którą właśnie spotkałeś. "Sąsiadka się tak sama nie boi po nocy chodzić?" Nie no co też sąsiad, przecież mnie wszyscy tu znają! Dobranoc zatem! Dobranoc sąsiedzie! I wchodzisz do mieszkania, spokój i cisza cię ogłuszają. Zapalasz lampkę, włączasz telewizor i kładziesz się na świeże posłanie. Jest ledwo jedenasta. Budzik skąpany już w nocnym upojeniu, zawyje dopiero za 8 godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz