19 sierpnia 2011

10. The tenth. Ale nas zbaw ode złego.

Hanna Banaszak śpiewała kiedyś: "W moim magicznym domu wszystko się zdarzyć może. Same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech. W moim magicznym domu ciepło jest i bezpiecznie. Gościu znużony, gościu znudzony, jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony, zajrzyj tu do nas koniecznie."

R. miał iście magiczny dom-mieszkanie. Nie dość, że wszystko się mogło zdarzyć, to jeszcze działał w nim jakiś niezidentyfikowany prestidigitator, za którego sprawą znikały przedmioty. Magia w czystej postaci. Sim sala grimm!

Ciepło może i było, ale bezpiecznie niekoniecznie. Skoro od najmniejszego do dość sporego przedmiotu potrafiło zniknąć w mgnieniu oka, strach było położyć się spać, bo a nuż zniknie łóżko z zawartością w postaci śpiącego lub o zgrozo - sam śpiący! Abrakadabra!

Znikały drobne żółciaki, zupełnie jakby dostawały maleńkich nóżek i w popłochu pod osłoną nocy uciekały chyżo przez szczelinę w drzwiach, ser w lodówce wraz z wędliną dematerializowały się, gdy światło lodówki gasło nagle po zamknięciu, liście herbaty tajemniczo wracały na krzaczek z którego zostały zerwane a prezerwatywy same uznawały, że R. ich nie potrzebuje i znikały po prostu. Magicznie także ubywało slipek i spodenek z kosza na bieliznę, bo skarpetki wiadomo - odchodziły. Magicznie było, oj magicznie.

Oczywiście jakiż podziw wzbudzały w R. owe sztuczki magiczne i zachwyt. Niestety R. dawno wyrosło z pieluch i gumowego smoka i w czarodziejskie sztuczki przestało wierzyć. Podobnie zresztą jak panowie Policjanci, którzy sprawę tajemniczych zniknięć zakwalifikowali do art. 278 KK, art. 119 §1 KW oraz art. 126 §1 KW.

Cóż za szkoda i nieoszacowana strata dla Cechu Prestidigitatorów Polskich i Polskiego Stowarzyszenia Magii i Sztuk Magicznych, że owy sztukmistrz został zdemaskowany i zakwalifikowany jako zwyczajny złodziej, hahmenciarz i łotr obrzydliwy.

Hanka sprzedała kiedyś pewnej firmie produkującej (o zgrozo) margarynę do smarowania chleba, swój kawałek chleba w postaci piosnki owej w/w. Gdzie jakiś domorosły połeta zamienił słowa refrenu, że mu się tam same kanapki smarowały i jakieś cuda dziwy w kuchni owa piosenka popełniała.

No ale jak to Lipnicka zawodziła: "Wszystko się może zdarzyć..." Tym razem piosenka Banaszakówny zagościła w mojej kuchni.
Jakieś dziwy i gusła odchodzą w niej, bo mleko dematerializuje się wraz z kawą w tempie ponaddźwiękowym, bo nawet usłyszeć owej katalizy nie jestem w stanie.
Za to z hucznymi fajerwerkami znikają ze zlewu brudne naczynia, kuchenka z przypalonego żarcia też hucznie wraca do swej postaci czystej i środki czystości jakoś czuć w powietrzu. Ale same się nie uzupełniają.
Widocznie magia ma swoje granice i działa w jedną stronę - zużywa, ale już nie uzupełnia.

Mam w domu chyba prestidigitatora. Czy to oznacza, że muszę przykuć majty do kaloryfera a gumki schować w sejfie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz