Będąc sam popijam czasem wino, czasem coś mocniejszego ale rzadko. Ogólnie nie przepadam za alkoholem, być może dlatego, że jest do niego raczej łatwy dostęp, smak nie zawsze jest przyjemny a picie do lustra nie sprawia mi radości. Być może też dlatego, że alkohol powoduje u mnie nieprzewidziane reakcje i słowotok bez sensu. Sprawia też, że jestem wylewny, filozofuję i użalam się nad sobą.
Znam też takich, którzy po spożyciu stają się agresywni, przytulaśni, zamknięci lub zwyczajnie senni. Ci ostatni mają kurde szczęście - pójdzie to to spać i nie kłapie dziobem bez sensu i składu.
Ale wracając do picia w samotności wydaję się być lepsze od picia w towarzystwie szczególnie osoby którą się kocha. Ot biorąc choćby pod uwagę, że w każdym zdrowo funkcjonującym związku zawsze są jakieś nieporozumienia, scesje i niedopowiedzenia, alkohol najczęściej jest najskuteczniejszym eliksirem prawdomówności i można niestety powiedzieć coś zupełnie od czapy. A przecież nie w tym rzecz żeby palnąć coś co ślina na jęzor właśnie przyniosła bo i umysł zaszalał, a o to by mówić szczerze i z chęcią podzielenia się tym co się mówi. A nie zawsze przecież tak jest.
W parach bywa czasem też i tak, że picie ogólnie zniechęca do partnera, albo jak to jest w przypadku kilku znajomych mi związków - picie sprawia, że ludzie ze sobą w ogóle wytrzymują.
Czy to nie jest pseudoalkoholizm?
Pan B. chlapnął swojej połowicy, że coś mu się tam nie podoba w ich relacjach i o - kłótnia gotowa.
Pani A. palnęła po procentach swojej połowicy, że jest nie zaspokojona od jakiegoś czasu i miała gotową gehennę łóżkową...
Czy w takim razie lepiej pić samemu ze swoimi smutkami, których i tak nie uda się utopić w cieczy lżejszej od wody, czy lepiej pić z ukochaną osobą licząc na to, że zapętlające się myśli nie wypłyną ustami, a które wpędzą nas w pułapkę.
T. wypija codziennie kilka drinków niezależnie od dnia, sytuacji i pory roku.
Ja wolę napić się wódki z kubka raz na 2 miesiące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz