20 września 2011

38. τριακοστό έγδοο (Triakostó égdoo). Mądrości ludowej ześlij nam panie.

Nie ubłagalnie wielkimi krokami zbliża się do nas cudowny okres, kiedy to staniemy się bardziej pociągający, spolegliwsi, chętniejsi do zostawania w łózkach i pragnący przytulenia choćby do gumowego termoforu lub rozgrzanej w piecu cegły.
Tak tak, sezon grypowy (jak go zwą media medyczne w tym cudownym kraju) lub sezon wzmożonego obniżenia odporności u populacji podróżującej środkami komunikacji miejskiej, zbliża się wielkimi krokami.
Koncerny farmaceutyczne już w lipcu zacierały ręce myśląc o tym co się zacznie dziać od września. BO to właśnie wrzesień uważany jest przez wszelkiej maści Product Managerów lekowych za miesiąc kiedy w tajemniczy sposób mikroorganizmy chorobotwórcze budzą się do życia, tak jakby do września jakoś tajemniczo spały gdzieś pod dywanami.
I proszę nie trzeba daleko szukać - reklamy już się pojawiły. Kuszą całkiem zdrowych konsumentów hasłami, że nie znasz dnia ani godziny kiedy zaleją Cię wydzieliny (z nosa, ucha itd. oczywiście), więc lepiej mieć coś na zaś i nie dać się zaskoczyć chorobie w drodze z lub do pracy. No ale w końcu coś w tym jest, bo spece od marketingu w takich firmach w ciemię bici nie są i wiedzą jak korzystać z danych epidemiologicznych, które znów cudownie wskazują, że faktycznie na gila zapadamy częściej jesienią niż latem, względnie zdarzy się wczesną wiosną lubw środku srogiej zimy jakiś "gildopasa".
Francuzi wrzesień spędzają w dużej mierze w jego początkach na kończeniu swych urlopów wypoczynkowych i an wymianie doświadczeń urlopowych z koleżankami i kolegami z pracy. Spędzają przy tym masę czasu na całowaniu się i wymienianiu komplementów po długim okresie nie widzenia się. Później następuje marazm i załamanie w pracy - zwyczajnie nie chce się im pracować na pełnym gwizdku.
Polacy natomiast z początkiem września wróciwszy z wojaży urlopowych i wymieniwszy swoje doświadczenia z Szarm el-Shejk lub Tunisu wpadają w zgęstniałą strukturę powietrza rodowitego kraju, gdzieś podczas ich nieobecności złowrogie drobnoustroje szykowały zmasowany atak, by pod koniec września zmusić Polaków do pójścia na pierwsze zwolnienie lekarskie minimum na 5 dni.
I tak nasza wydajność w pracy upodabnia się do Francuzów z zupełnie innego powodu.
Ślęcząc w kilometrowych kolejkach w oczekiwaniu na wizytę do lekarza jesteśmy podatni na ploteczki ze współpasażerką lub współpasażerem owej kolejki do zbawiennej wiedzy znachora. Wdychamy sobie z upodobaniem kichnięcia i kaszlnięcia współtowarzyszy i z uśmiechem lub miną jak srający kot na rozdrożu czekamy.
No ale jest wrzesień (przy gorszych wiatrach październik) i możemy się spodziewać, że zastaniemy na korytarzu przychodni kompletną pustkę. Czyżby wszyscy byli obłożnie chorzy i leżeli w domach? A może to tylko my chorujemy a reszta ciężko pracuje?
Rozglądając się wokół spostrzec możemy, że na okienku recepcji lub rejestracji wisi karteczka z informacją tak lakoniczną jak informacja o składzie papieru toaletowego: "Limity przyznane na wizyty u dr. X w tym roku zostały wyczerpane. Wizyta tylko odpłatna."
Widocznie limit był faktycznie niewielki skoro w 2/3 roku kalendarzowego został wyczerpany. A może jakaś epidemia?
Nie trzeba kończyć studiów wyższych żeby na to wpaść. Bo to przecież kompletna bzdura, że budżet i limity na świadczenia zdrowotne uchwalany jest na okres od stycznia do grudnia!
Bo kiedy przypada okres największego oblężenia przychodni portfele oddziałów NFZ zioną pustkami lub telepią się w nich marne ochłapy na wykończeniu.
Dlaczego nie uchwalić limitów od sierpnia do końca lipca?
Z początkiem sezonu mielibyśmy i kasę i limity, które wyczerpywały by się do ok marca. Ewidentnie im bliżej wakacji i lata tym liczba pacjentów w przychodniach mniejsza, więc gdyby limity nam się wyczerpywały w marcu lub kwietniu to nie byłby to aż tak wielki problem, bo zaraz i tak pacjenci wyjadą lub przestaną chorować.
Wilk syty i owca cała.
A tak, mamy przepełnione i sfrustrowane korytarze w apogeum sezonu zachorowań, limity na wyczerpaniu, lekarzy zmęczonych narzekaniem i nie chcących wystawiać zwolnień - bo limit się skończył na ten rok. I wciąż powtarzający się problem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz