Nie ubłagalnie wielkimi krokami zbliża się do nas cudowny okres, kiedy to staniemy się bardziej pociągający, spolegliwsi, chętniejsi do zostawania w łózkach i pragnący przytulenia choćby do gumowego termoforu lub rozgrzanej w piecu cegły.
Tak tak, sezon grypowy (jak go zwą media medyczne w tym cudownym kraju) lub sezon wzmożonego obniżenia odporności u populacji podróżującej środkami komunikacji miejskiej, zbliża się wielkimi krokami.
Koncerny farmaceutyczne już w lipcu zacierały ręce myśląc o tym co się zacznie dziać od września. BO to właśnie wrzesień uważany jest przez wszelkiej maści Product Managerów lekowych za miesiąc kiedy w tajemniczy sposób mikroorganizmy chorobotwórcze budzą się do życia, tak jakby do września jakoś tajemniczo spały gdzieś pod dywanami.
I proszę nie trzeba daleko szukać - reklamy już się pojawiły. Kuszą całkiem zdrowych konsumentów hasłami, że nie znasz dnia ani godziny kiedy zaleją Cię wydzieliny (z nosa, ucha itd. oczywiście), więc lepiej mieć coś na zaś i nie dać się zaskoczyć chorobie w drodze z lub do pracy. No ale w końcu coś w tym jest, bo spece od marketingu w takich firmach w ciemię bici nie są i wiedzą jak korzystać z danych epidemiologicznych, które znów cudownie wskazują, że faktycznie na gila zapadamy częściej jesienią niż latem, względnie zdarzy się wczesną wiosną lubw środku srogiej zimy jakiś "gildopasa".
Francuzi wrzesień spędzają w dużej mierze w jego początkach na kończeniu swych urlopów wypoczynkowych i an wymianie doświadczeń urlopowych z koleżankami i kolegami z pracy. Spędzają przy tym masę czasu na całowaniu się i wymienianiu komplementów po długim okresie nie widzenia się. Później następuje marazm i załamanie w pracy - zwyczajnie nie chce się im pracować na pełnym gwizdku.
Polacy natomiast z początkiem września wróciwszy z wojaży urlopowych i wymieniwszy swoje doświadczenia z Szarm el-Shejk lub Tunisu wpadają w zgęstniałą strukturę powietrza rodowitego kraju, gdzieś podczas ich nieobecności złowrogie drobnoustroje szykowały zmasowany atak, by pod koniec września zmusić Polaków do pójścia na pierwsze zwolnienie lekarskie minimum na 5 dni.
I tak nasza wydajność w pracy upodabnia się do Francuzów z zupełnie innego powodu.
Ślęcząc w kilometrowych kolejkach w oczekiwaniu na wizytę do lekarza jesteśmy podatni na ploteczki ze współpasażerką lub współpasażerem owej kolejki do zbawiennej wiedzy znachora. Wdychamy sobie z upodobaniem kichnięcia i kaszlnięcia współtowarzyszy i z uśmiechem lub miną jak srający kot na rozdrożu czekamy.
No ale jest wrzesień (przy gorszych wiatrach październik) i możemy się spodziewać, że zastaniemy na korytarzu przychodni kompletną pustkę. Czyżby wszyscy byli obłożnie chorzy i leżeli w domach? A może to tylko my chorujemy a reszta ciężko pracuje?
Rozglądając się wokół spostrzec możemy, że na okienku recepcji lub rejestracji wisi karteczka z informacją tak lakoniczną jak informacja o składzie papieru toaletowego: "Limity przyznane na wizyty u dr. X w tym roku zostały wyczerpane. Wizyta tylko odpłatna."
Widocznie limit był faktycznie niewielki skoro w 2/3 roku kalendarzowego został wyczerpany. A może jakaś epidemia?
Nie trzeba kończyć studiów wyższych żeby na to wpaść. Bo to przecież kompletna bzdura, że budżet i limity na świadczenia zdrowotne uchwalany jest na okres od stycznia do grudnia!
Bo kiedy przypada okres największego oblężenia przychodni portfele oddziałów NFZ zioną pustkami lub telepią się w nich marne ochłapy na wykończeniu.
Dlaczego nie uchwalić limitów od sierpnia do końca lipca?
Z początkiem sezonu mielibyśmy i kasę i limity, które wyczerpywały by się do ok marca. Ewidentnie im bliżej wakacji i lata tym liczba pacjentów w przychodniach mniejsza, więc gdyby limity nam się wyczerpywały w marcu lub kwietniu to nie byłby to aż tak wielki problem, bo zaraz i tak pacjenci wyjadą lub przestaną chorować.
Wilk syty i owca cała.
A tak, mamy przepełnione i sfrustrowane korytarze w apogeum sezonu zachorowań, limity na wyczerpaniu, lekarzy zmęczonych narzekaniem i nie chcących wystawiać zwolnień - bo limit się skończył na ten rok. I wciąż powtarzający się problem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz