4 września 2011

27. Dvacátásedmý. Wyzwól w sobie bestię.

To już kolejna kolejka. 8 albo 9. Kto by to liczył. "Liczy się butelki nie kieliszki" - powiedział kiedyś do mojego ojca znajomy ksiądz.
Pijesz shot'a czy drina? Masz zapojkę? Gdzie Twój kieliszek? To za co teraz pijemy?
Wznieśli kielichy w górę i wlali w swoje spragnione gardła płomienny, przeźroczysty płyn.
Drugie, prawie trzecie piętro, choć patrząc przez okno miało się wrażenie, że to piąte. Mimo wszystko zmutowane komary odporne na wszelkiego rodzaju środki pogromu biologicznego cięły w kuchni, gdzie przelewały się decylitry gorzały.
-Pijanych nie siekają - naukowe stwierdzenie w ustach R. zabrzmiało jak nieskończona obietnica błogiej nocy w śnie ululanym procentami bez krwiożerczych helikopterów nad głową.
-No to trzeba się napić! - zakrzyknęło zacne grono i przechyliło kolejną porcję płynnego ognia w gardziele.
Co chwilę słychać było klaśnięcie, po którym ginęła kolejna przewidziana przez boski plan, krwiopijna istota wielkości paznokcia.
W szkle pojawiła się kolejna porcja płynnego ognia. Klaśnięcie. No to na zdrowie.
Zanim podnieśli szkła do ust, R. wypalił do M.:
-Chcesz komara? - mówiąc to podsunął pod same oczy M. palec wskazujący, na którego końcu przyklejone były zwłoki komarzycy. Jeszcze lekko drgało skrzydełko i podrygiwała nóżka w jakimś makabrycznym tańcu.
Scena jak z andaluzyjskiego baru. Hiszpańska mucha lub robak w Mezcalu w wykonaniu Warszawskiej Ekipy Imprezowej - Wódka z komarem.
Chlusnęli ognistą wodą w żołądki i podreptali wyzwalać w sobie bestie na parkiecie.
Na zdrowie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz