Czasem w roku kalendarzowym bywają i takie chwile, kiedy człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemie, ukryć pod kołdrą lub w szafie.
Góra chusteczek higienicznych piętrzy się i rośnie z każdą chwilą a smarkom z nosa nie ma końca.
Oczy czerwienieją jak buraczki w zupie od łez, nos się robi pękaty jak dynia, a z ust wydobywa się tylko chlipanie lub głuchy pomruk ściśniętego gardła. We łbie dzwony i hordy hipopotamów grzmią a każdy promień światła kłuje jak miecz lub szpada.
Ani to wampiryzm zwany porfirią, ani rozpacz hadesowa. Wynik całowania ot co. Gil się ciągnie do pasa, glut stoi okrakiem w zatokach, a łeb pęka z boleści, bo zachciało się cholera miłości i całowania chorej osoby.
No i masz za swoje dziadu.
Ale czego nie robi się dla miłości.
Poszedł chorować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz