W 2009 roku GM zarobił 78000€ w samej tylko Europie (a statystyki nie uwzględniają wszystkich krajów). W tym samym roku SK zarobił ponad 547000$ w USA. Niewiele mniej RL zarobił na całym świecie, bo aż 493000$.
W Polsce tak zatrważających zarobków nie było w tej dziedzinie. I właściwie nikt nie wie dlaczego, choć wszyscy mogą się tego domyślać.
D. wydał książkę. Dumny był niesłychanie. Praca kilku miesięcy zaowocowała nakładem 18000 sztuk, które w krótkim czasie trafiły na półki księgarni w całym kraju pod koniec lutego.
Gratulacjom i uznaniom nie było końca. Ostatnie gratulacje dostał trzeciego marca. Od ojca, który przypadkiem zobaczył dzieło swojego syna na półce wystawy w miejskiej księgarni.
Z ciekawości jedynie zapytał panią za ladą ile sztuk tego "dzieła" maja na stanie sklepu.
-Dziesięć proszę Pana.
-A ile sprzedaliście?
-Jedną proszę Pana.
-A ile kosztuje ta książka?
-8,99zł. w promocji z podpisem autora. Cena poza promocją to 11,89zł.
Ojciec kupił jedną sztukę. O podpis poprosił D. kiedy ten przyjechał akurat do domu w odwiedziny.
W maju D. dostał statystyki sprzedaży od wydawcy. Pieczołowicie zaklejona koperta z kartką formatu A4 spowodowała u D. prawie zawał serca. Był podekscytowany jak nigdy dotąd. I na zawale prawie się skończyło. Karta bowiem nie zawierała spektakularnych danych finansowych i wizji świetlanej przyszłości pisarza. Widniały na niej zdania, jakieś niejasne wyliczenia i podsumowanie w postaci: "Niestety pozostały w magazynach nakład będzie Pan musiał odebrać lub zostanie od zutylizowany na Pana koszt. Wartość utylizacji 800zł.+VAT".
D. miał listę znajomych z danymi teleadresowymi zapisaną w jakimś starym, szarym zeszycie. Od praktycznie każdej z tych osób dostał gratulacje i zapewnienie, że jego książka na pewno znajdzie się na ich półce i zostanie na pewno przeczytana.
Ostatecznie wyniki sprzedaży świadczyły o tym, że książkę kupiło więcej obcych mu ludzi niż znajomych.
Pod koniec maja otrzymał wiadomość sms, że na poczcie czeka na niego przesyłka. Zabrawszy smsowe awizo podreptał na pocztę by odebrać pakunek. Dopiero na miejscu okazało się, że właściwie musi zadzwonić po jakiś transporter. Czekało na niego 26 pudeł o łącznej wadze 324 kg. I list. A właściwie kartka z odręcznym komentarzem. "Za pana zgodą i przyzwoleniem przesyłamy Panu pozostały nakład. Życzymy kolejnych sukcesów." Podpisano "Wydawnictwo".
Uzgodnił z kierownikiem lokalnej poczty, że pudła będą czekać na lepsze czasy w magazynie poczty. W międzyczasie D. postanowił przetłumaczyć swoją książkę na niemiecki i angielski i zaryzykować wysyłkę do wydawnictw w Niemczech i Wielkiej Brytanii.
W połowie sierpnia otrzymał szwabskie bazgroły w kredowej kopercie. O dziwo napisane było w języku do złudzenia przypominającym Polski.
"Chcieli my wydawać Pana księga na nam rynek wydawnitsym. Przeprowadzone badanija marketing wykazało dusze zajinteresować się tym książka. Proponoje Pan sztuk 20000 książki i nagroda pieniedza w wysokość 15000€ a w pszypadku sprzedaży całego nakład premia 8% od zyska. Jeszli jest Pan zainteresować proszy o kontakt na...(...)"
Zawał był blisko, ale nie nadszedł. D. stwierdził, że to pewnie żart. Jaki poważny Niemczur pisałby do niego jeszcze w dodatku po Polsku.
Powiedział o tym liście kilku znajomym. Podniecony niezwykle ale ostrożny w słowach.
-No gratulacje kochany, ale weź się do normalnej roboty. Z pisania nie wyżyjesz. Piszą tylko baby. Baba jesteś czy co? - usłyszał od jednego z kolegów.
-Nie no fajnie... - cisza... -Ale książek nikt nie czyta. - słowa jego przyjaciela były ogłuszające w swym wydźwięku. -Wiesz no ja nie lubię książek, więc nie licz na to, że Twoją przeczytam. Sorry kochany, znasz mnie nie od dziś.
Generalnie znajomi i koledzy z pracy patrzyli na niego z pobłażaniem i politowaniem.
D. na list nie odpowiadał.
Zadzwonił telefon. Była 7:11 rano. Rozkleił szybko swoje powieki i spojrzał na plastikowy prostokąt migający do niego brzęcząc przy tym wbudowanym wibratorem.
-Halo? - odezwał się zaspanym głosem.
-Ja! Halo! Herr D.? Ich heisse....
Nagle rozbudził się niezależnie od ogromnej chęci dokończenia przyjemności spania i oprzytomniał jakby wylano na niego kubeł zimnej wody.
-Ja ja das bin ich. Was kann ich fur dich machen?
Rozmowa nabierała barw, ale D. im przytomniejszy był tym mniej rozumiał zaodrzański dialekt. Chwilę później rozmawiali już łamaną polszczyzną.
Dwa dni temu D. otrzymał pocztą czek na 15000€ do realizacji w jednym z Niemieckich banków. Do czeku dołączona była kartka z odręcznym pismem:
"Nakład wysprzedano w 76%. Proszę zauważyć, że książka jest w księgarniach dopiero od tygodnia. Planujemy zwiększenie wydruku o kolejne 50000 sztuk. Warunki honorarium zgodnie z ustaleniami zostają bez zmian. Procent jaki możemy panu zaoferować za sprzedaż całego dodatkowego nakładu to 11,34% od sprzedaży. Jeśli ma pan sugestie prosimy o kontakt. Pozdrawiamy. Wydawnictwo".
Albo zatrudnili kogoś ze znajomością polskiego, albo sami się nauczyli.
A znajomi mówili: Weź się za normalną robotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz