18 listopada 2011

76. Siedemdziesiąty szósty. Hanka 3.

-Gdzie postawić te zakupy? - zapytałem zdyszany.
-W kuchni na stole możesz je rzucić. Rozgość się, zaraz do Ciebie przyjdę - krzyknęła do mnie Hanka z głową w bagażniku usilnie próbująca wydobyć coś z jego głębi.

Rzuciłem zakupy na stół i nastawiłem kawę w ekspresie.
-Co właściwie cię naszło, żeby zrobić takie wielkie zakupy?
-Teściowa.
-A i wszystko jasne. Postanowiła wpaść?
-Chce zobaczyć czy sobie radzę z wychowaniem chłopaków. Nic mi nie mów błagam. Nienawidzę tej baby jak ognia. Ona myśli, że jak przyjedzie raz na pół roku zobaczyć jak dorastają jej wnuki to świat tymi przyjazdami zbawi. Jedyne co później robi to psioczy i wysyła kochanemu mojemu mężowi eks, sprawozdania z działalności firmy Hanka and Hanka Spółka z .o.o. - wysyczała Hanka.
-Chyba żartujesz.
-Ani trochę - skwitowała i zaczęła wypakowywać zakupy chowając je kolejno do szafek i na półki - I wiesz co, ta larwa syjamska zostanie tu caaałe 4 dni. Już dziś wzięłam środki uspokajające, żeby przypadkiem jej nie zamordować przy drzwiach pociągu. Swoją drogą liczę na to, że mi pomożesz w czasie jej obecności zapanować nad sobą - spojrzała na mnie.
-Pomogę no jasne, że pomogę - zapewniłem ją i włożyłem rękę do jednej z toreb - Hanka! - zagaiłem - macie kota?
-Nie.
-To chyba pomyliłaś puszki w sklepie - pomyślałem w duchu kiedy ta wyszła do łazienki.

Stała przy kuchence, odziana w zdechłozielony fartuch kuchenny, po którego fakturze rozrzucone były kolorowe warzywa i owoce. Zawsze się zastanawiałem, jaki chory człowiek projektuje grafiki tkanin na takie wyroby.
Mieszała w żeliwnym rondelku krwistoczerwony sos pomidorowy, który co rusz chlipiąc z garnka pryskał na wszystkie strony.
-No i teraz, mój drogi dodajesz dwa ząbki czosnku i tajemniczy składnik - z szyderczym uśmiechem Hanka cisnęła do rondla czosnek.
-No a ten tajemniczy składnik? - zapytałem.
-Za chwilę, muszę otworzyć puszkę - odwróciła się na pięcie i wyjęła z szafki półlitrową puszkę z etykietą, na której widniała przeurocza mordka łaciatego kota.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wrzucisz to do sosu - zaniepokojony spojrzałem na Hankę.
-Nie. Jeszcze nie - uśmiechnęła się - to wrzucę dopiero później, bo mięso się rozpadnie i nie będzie go czuć.
-Hanka - zmartwiłem się - czy to jej oby nie zaszkodzi?
-Człowieku, a ty myślisz, że co ja jej daje od kilku lat jak jest u nas? - postawiła przede mną retoryczne pytanie i spojrzała porozumiewawczo - nie przypominam sobie, żeby jakiś kot moich znajomych od tego zdechł, więc moja teściowa tym bardziej nie padnie.
Otworzyła szybko puszkę wykładając mięso do szklanej miski. Sęk w tym, że o ile zdążyłem sobie dobrze przypomnieć smak tego specjału, którego kiedyś z ciekawości postanowiłem spróbować, pamiętałem że to mięso jest raczej bez smaku.
-Jesteś walnięta.
-Niemniej od Ciebie, poza tym wiem, że dzieciaki jak są u niej jedzą na podwieczorek bajadery. A jak wiesz to ciastka z przeglądu tygodniowego cukierni. Sorry Winnetou ale na pasożyta szkoda kasy.

-Oh Haniu - odezwała się stara - jak Ty się starasz żeby mi dogodzić.
-Noo nawet twoje ulubione mięsko przygotowałam - sztuczną życzliwością Hanka raczyła obdarzyć darmozjada w postaci teściowej.
-Nie wiem jak ty to robisz, że ono jest takie delikatne w smaku i konsystencji takie puszyste, miękkie i delikatne - zachwycała się teściowa połykając kolejny kęs kociego żarcia - i ta galaretka, no bajka. Ty to chyba musisz to przygotowywać na kilka dni wcześniej.  Koniecznie musisz mi dać przepis - zaordynowała teściowa.
Patrzyłem na Hankę czekając na jej reakcję z niecierpliwością. Ta stała chwilę odwrócona plecami do stołu po czym odwróciła się nagle. Myślałem, że będzie miała w dłoni tasak kuchenny, żeby starą posiekać na gulasz, albo choć pustą puszkę po kocim żarciu, żeby uświadomić gościa czym jest raczona. Ale nie, Hanka odwróciła się, a nad jej głową widziałem chmurkę rodem z komiksów "Przepis to: czwarta półka w jedenastej alejce supermarketu X - dział: Żarcie dla kotów."
-Oj mamo - odezwała się w końcu Hanka - to banalnie proste, przecież to wieprzowina w galarecie - skwitowała - kiedyś Robert nauczył mnie ją robić - wyjaśniła Hanka ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
-Oj kochana proszę Cię. Mój syn i gotowanie. Jedyne co potrafi zrobić to odgrzać gulasz z puszki - zachichotała stara. Na jej twarzy rozlał się grymas wspomnień o ukochanym synu.

Mógłbym przysiąc, że Robert był jej oczkiem w głowie do tego stopnia, że była mu w stanie wybaczyć wszelkie błędy związane z założeniem rodziny i spłodzeniem za pomocą Hanki trzech dryblasów. W końcu był jej synem. Szkoda tylko, że będąc marynarzem wolał ostać się w Argentynie przy lachonie rodem z Ameryki łacińskiej niż dźwigać ciężar wychowawczy oraz znosić niedzielne obiadki ze słodką do bólu rodziną i teściową.
Jedyne czego Robertowi zarzucić nie można było to fakt, że regularne wpływy na konto Hanki jakie słał każdego ósmego dnia miesiąca wystarczały Hance na to, by chłopaków wyposażyć w najdogodniejsze narzędzia niezbędne do życia nowoczesnego nastolatka. Sama mogła swoją wypłatę przeznaczyć na swoje przyjemności, na urządzenie domu i odłożyć grosz na czarną godzinę.
Dodatkowo mimo rozwodu jaki Hanka miała z Robertem od bitych pięciu lat, wciąż mieli z Robertem całkiem niezły kontakt w kwestii znajomości. Potrafili się dogadać jak koledzy w barze, ale zupełnie nie potrafili spędzić ze sobą konstruktywnie choćby jednego dnia jako małżeństwo.
Hance to nie przeszkadzało. Ba było jej to nawet na rękę, biorąc pod uwagę, że żaden gach nie wylegiwał się na jej ulubionej kanapie z piwem w ręku i brzuchem wystającym z za małej koszulki. Jedyne wylegujące się tam samce potrafiła przegonić jednym spojrzeniem - jak matka na syna.

-Dziękuję! Obiad był pyszny - stara wstała od stołu zostawiając nas z Hanką przy pustych talerzach, które za chwilę chwyciła by wrzucić do zmywarki.
Jedliśmy z Hanka wersję soft owego obiadu, czyli sos z warzywami, pod pretekstem, że przechodzimy na wegetarianizm. Stara łyknęła to jak cukierka.
-Pozmywam - zaoferowałem się.
-Oj nie nie, ja pozmywam - zaczęła licytację teściowa - a wy możecie przygotować podwieczorek.
-Bajadery? - sarkastycznie zapytała Hanka.
-O a skąd wiedziałaś, że przywiozłam?
-Znam mamę nie od dziś - mruknęła pod nosem Hanka i zaczęła rozpakowywać pakunek jaki stara wniosła do jej kuchni dwie godziny wcześniej.
-Wrzuci mama do kosza? - Hanka podała teściowej zgnieciony papier, który ta chwyciła z impetem i wrzuciła  do kubła na śmieci.
-Hanka? - zapytała ją z niepokojem.
-Tak? - w tym momencie w głowie Hanki pojawił się obraz puszki po kocim gulaszu leżącej na samym wierzchu kosza. Przerażona spojrzała na mnie, skinęła palcem i gestem podcinania szyi zwerbalizowała swój rychły koniec.
Z niepokojem spojrzałem na Hankę i teściową czekając na rozwój wydarzeń, ale nie wytrzymałem.
-To mój kot. To znaczy żarcie dla mojego kota. Stąd ta puszka w koszu - wyjaśniłem nerwowo.
-Jaki kot? - syknęła Hanka.
-Kot? Masz kota? A gdzie on jest? - zainteresowała się teściowa.
-Yyyyy pewnie teraz gdzieś hasa po ogrodzie w poszukiwaniu myszy - zachichotałem.
-Myszy? Karmisz kota specjalistycznym żarciem i pozwalasz mu jeść brudne, ohydne, chore myszy z ogrodu? - zdziwiła się stara.
-No tak. No jak każdy dobry kot musi umieć polować - wyjaśniłem zadowolony z siebie kątem oka widząc jak Hanka za plecami teściowej gestykuluje w moją stronę ukazując mi różne możliwości śmierci zbiorowej, indywidualnej każdego z nas i przez uduszenie.
-Wy geje jesteście dziwni, ale rozumiem, że kot jest substytutem jakiegoś braku - stara nie dawała za wgraną - to idź po niego, bo w listopadzie to on za wiele myszy nie złapie, a i przeziębić się na dworze może. Ziąb straszliwy - zamartwiała się o kota.
Na twarzy Hanki malował się obraz przerażenia a na jej czole migał czerwonym światłem neon: "No to jestem w czarnej dupie."
-Kota Ci się kurwa zachciało - syknęła cicho Hanka w moją stronę.
-Bo ja to chciałam w ogóle zapytać Cię Haniu nie o puszkę i kota, ale o to czy zgodziłabyś się, żeby chłopcy przyjechali do mnie na święta - wypaliła stara stojąc nad zlewozmywakiem - a no i mam nadzieję, że to mięsko z całym szacunkiem dla twojej sztuki kulinarnej, nie pochodziło z puszki dla kota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz