18 listopada 2011

75. Siedemdzeisiąty piąty. Hanka 2.0

-Kowalska, słucham - Hanka odebrała telefon, który od kilkunastu minut nie dawał jej spokoju w jej pracy.
-Dzień dobry. Z tej strony Marzanna Kutefał. Jestem wychowawczynią Pani syna, Antka - odezwał się głos w słuchawce.
-Dzień dobry, tak, tak kojarzę. Czy coś się stało?
-No właściwie to tak. Pani syn się czymś zatruł, ponieważ wymiotuje od prawie godziny. Sądzę, że powinna pani przyjechać do szkoły, bo to nie wszystko.
-Jak to nie wszystko? - dopytywała Hanka - co się jeszcze stało?
-Proszę przyjechać niezwłocznie. Porozmawiamy.
-Dobrze będę za pół godziny.

-Dawid! Przejmujesz biuro - wydała polecenie Hanka po czym stanęła na sali boksów i oznajmiła - Ludziska! Halo! - na jej wołanie ludzie zatrzymali się chwilowo i patrzyli na nią - Na czas mojej dzisiejszej nieobecności sprawy kierować do Dawida. Ani mi się ważyć do mnie dzwonić. Dziękuję! - zakończyła, a ludziska ponownie ruszyli się z miejsc - Dawid, Ciebie to nie dotyczy. Muszę jechać do szkoły Antka - zwróciła się już bezpośrednio do Dawida - to dziecko mnie kiedyś do wariatkowa wpędzi.
-Co się stało? - zapytał Dawid.
-Nie wiem, ale poza tym, że rzyga coś jeszcze, ale ta siksa nie chciała mi powiedzieć. Lecę - włożyła na siebie długi blado-brązowy płaszcz i pognała do garażu.

-Dzień dobry - Hanka zapukała do pokoju nauczycielskiego i weszła przedstawiając się.
-Dzień dobry, jest pani wreszcie - podeszła do Hanki kobieta w średnim wieku - proszę za mną Pani Kowalska.
-Ale co się stało? - zaniepokoiła się Hanka.
-Pani syn bawił się na przerwie z kolegami i złamał palec. Poza tym zjedli z Barańskim kostkę mydła - szybko i skrótowo wyjaśniła wychowawczyni.
-Jak to złamał palec? Który?
-Środkowy, proszę pani. Ale bardziej martwi mnie sprawa mydła, ponieważ chłopcy wymiotują.
-Środkowy palec? A co oni robili? - dopytywała zaskoczona Hanka.
-Podobno nic takiego, ale o tym dowiemy się po rozmowie Pani z synem - skinęła do Hanki ręką wskazując drzwi do sali.
Siedział tam Antek, wspomniany Barański, czyli Bartek - dobry kolega Antka, którego Hanka znała całkiem nieźle, bo odwiedzał Antka czasem, oraz rodzice Bartka, państwo Barańscy.
Hance przez chwilę przemknęła myśl w głowie - Jak ten Barański wytrzymuje z taką zołzą jak Beata. Przecież to to kurde nigdy nie widziało pracy na oczy, ubiera się jak lafirynda z Poznańskiej i tępe jest jak burak w marcu.
-Cześć, dzień dobry - Hanka przywitała się z Barańskimi.
-Cześć Hanka - Artur Brański podniósł się by przywitać ją podaniem dłoni, ale jego kurtkę od tyłu blokowała Beata.
-Twój syn namówił podobno Bartka na zjedzenie mydła - wypaliła Beata tonem jakby miała pretensje do całego świata.
-Oj mamoooo! Przestań! - burknął widocznie zmęczony rzyganiem Bartek - nikt mnie nie namawiał do niczego - wyjaśnił.
-Taaak? A to mydło to sam zjadłeś?
-Sam i poczęstowałem Antka - wyjaśnił szybko.
-To prawda, Bartek dał mi kawałek tej kostki - cichym głosem wydusił z siebie Antek po czym beknął żarliwie mydlanym polotem.
-Co za mydło? Co za pomysł? - wychowawczyni wyraźnie zdenerwowana patrzyła na chłopców. Na co Bartek sięgnął do kieszeni plecaka i wyciągnął z niej zawiniątko w papierze.
-Bartek! - krzyknęła Barańska - czy to, czy Ty...?
Bartek trzymał w ręce papierową torebkę z brązowo-czekoladowymi kulkami do złudzenia przypominającymi praliny lub cukierki czekoladowe. Wysypał je na ławkę i delikatnie poukładał w rządku.
-Boże! Dziecko, co Ci przyszło do głowy!? - Barańska się wściekła.
-Myślałem, że to cukierki i wziąłem kilka do szkoły - skruszony Bartek wycisnął z siebie cichutkim głosem.
-A co to właściwie jest? - Hanka zainteresowana sięgnęła po jedną z kulek i powąchała ją. Poza aromatycznym zapachem czekolady i wanilii poczuła intensywną woń środków powierzchniowo czynnych zwanych pospolicie mydłem. -Ha! To jest mydło! - odkryła prawdę przed zgromadzonymi, na co Barańska spuściła głowę.
-To moja wina - wystękała Beata - kupiłam w zeszłym tygodniu w nowej mydlarni te mydlane praliny do kąpieli i położyłam je w kuchni, odruchowo.
-Czyli chłopcy zjedli mydło z przeświadczeniem, że to cukierki. Pięknie! To nie wychowawcze - oburzyła się Kutefałowa.
-Chwila, chwila - Hanka rozpoczęła - a czy pani - zwróciła się do wychowawczyni - kiedy była dzieckiem nie popełniła żadnego błędu? Nie jadła pani piasku z piaskownicy, nie dłubała w nosie i nie robiła fikołków na trzepaku? Nie łaziła pani po drzewach i nie biła się z chłopakami na podwórku? Zawsze miała pani nieskazitelnie czystą sukienkę i uczesane włosy? Nigdy nie zjadła pani chwasta lub kawałka gipsu udając, że to potrawa z ekskluzywnej restauracji znajdującej się na pani podwórku?
Barańska patrzyła na Hankę ze zdziwieniem nie mniejszym niż wychowawczyni.
-Proszę nie strofować dzieci swoją miarą, zapominając o tym co sama pani robiła kiedyś. Antek chodź idziemy chłopie do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz