-Będziemy mieć psa - Dawid krótką, ale treściwą wiadomością uraczył mnie wróciwszy do domu z pracy.
Był pochmurny, chłodny dzień. Mgła snuła się ulicami wnikając w najmniejsze zakamarki naszego życia przesłaniając nam widok na sąsiadów balkon i wieżowce celujące w niebo niespełna dwa, trzy kilometry od naszych okien. Mleko, jakby bańka białego płynu pękła gdzieś wysoko i zalewała świat. Humory z tego powodu nie dopisywały nam obu, tym bardziej, że od kilku dni mieliśmy tak zwane "cichedni". Seks ograniczał się do zwalenia sobie konia przed pójściem spać zupełnie mechanicznie i bez polotu, jakbyśmy chcieli zmęczyć się wzajemnie z myślą: "Idź już kurwa spać, bo przynudzasz swoją egzystencją". Wymiana zdań polegała na zdawkowych odpowiedziach zamykających się w "taknie" lub "może" z rzadka wymienianych na nie wiem. Dialogi wyglądały jak poszarpany przez wściekłego psa scenariusz życia małżeńskiego ze zdradą w tle.
Nie byliśmy pokłóceni. Nie - najwyraźniej jesień wbijała nas z impetem w dół emocjonalny nie zważając czy wybije nam oczy czy zęby. Obaj nie cierpieliśmy tej pory roku jak ognia. Ale obaj też nie wiedzieliśmy jak przejść nad nią do porządku codziennego. Równie dobrze mogliśmy przeczytać ulotkę dołączoną do opakowania lub skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy dzień niewłaściwie stosowany zagrażał naszemu zdrowiu lub życiu, przy użyciu słów lub kuchennych narzędzi.
-Jak to będziemy mieć psa? - zainteresowałem się lekko zdenerwowany - A kto go będzie pilnował? Wyprowadzał na spacer, karmił i pielęgnował?
-Ja. To będzie mój pies - wyjaśnił i zatrzasnął za sobą drzwi do łazienki.
Coś mnie zabolało w tej wypowiedzi. "Jego pies" - chyba pierwsza rzecz, o ile psa można nazwać rzeczą, która jest jego odkąd jesteśmy razem. Jego i tylko jego - przecież podkreślił to wyraźnie. Nawet naczynia w zlewie po jego kanapkach były NASZE. Coś w Naszym mieszkaniu co generalnie zajmowało naszą wspólna przestrzeń życiową nagle stawało się obce dla mnie.
-Jak to Twój? Dlaczego nie zapytałeś mnie wcześniej? Nie powiedziałeś nic? - dudniłem głosem o drzwi przykładając ucho w oczekiwaniu na odpowiedź.
-O matko a to ja mam Ci o wszystkim mówić?
-Ej no wydaje mi się, że kwestia psa dotyczy nas obu a nie tylko Ciebie. W końcu będzie mieszkał z NAMI a nie tylko z Tobą.
Otworzył drzwi i popatrzył na mnie z niezrozumieniem w oczach.
-Przecież tyle razy mówiłeś, że fajnie byłoby mieć psa lub kota, więc o co Ci teraz chodzi? Załatwiłem nam szczeniaka.
-Dawid czy ty nic nie rozumiesz?
-No nie, nie rozumiem, jak zwykle zresztą twoim skromnym zdaniem - przemknął obok mnie zostawiając w kompletnym zakłopotaniu z myślami, które strumieniem spłynęły d mojej głowy.
-Kurcze, czy coś jest nie tak? Dlaczego my się kłócimy? - zapytałem.
-A kłócimy się? - popatrzył znów na mnie bez zrozumienia - Ty się kłócisz. Masz pretensje o psa, którego przyniosę do domu niebawem, a którego obaj chcieliśmy mieć.
Faktycznie cholera, czepiałem się bez powodu sprawy o której obaj marzyliśmy. W końcu to będzie jego pies, nie mój. On będzie dbał o spacery, jedzenie, pielęgnację i wychowanie. Ja będę jednym z mebli salonowych, ruchomych od czasu do czasu, na które pies popatrzy lub nie zwróci uwagi. Będę kawałkiem mięsa chrapiącym tuż obok właściciela psa. Czym ja się kurwa przejmuję.
Kilka dni później Dawid przyszedł do domu z koleżanką, która dzierżyła w rękach fioletowe zawiniątko. Wyglądała jak Matka Boska Beznadziejna okutana w szalik na głowie i puchową kurtkę z dzieciątkiem w fioletowym czymś na rękach.
Serce mi prawie pękło - z zawiniątka wyzierała na świat maleńka główka czarno-brunatnego szczenięcia z zamkniętymi oczami i bajecznie czarnym, mokrym nosem. Kwiliło. Nie wiedziałem i oni chyba też nie, czy bardziej z zimna czy z przerażenia nieświadomością tego co je czeka w nowym życiu.
-Boże to ten szczeniak? - zapytałem przyciszonym głosem jakbym obawiał się, że mały się zbudzi i zacznie wyć w niebogłosy, bo został wyrwany ze spokojnego snu.
-Tak - Dawid przejął maleństwo z rąk koleżanki.
-Jest śliczne! Jak się wabi? Ma już jakieś imię? - dopytywałem.
-Draka, wabi się Draka - wyjaśniła koleżanka - to suczka.
-O fajne imię - uśmiechnąłem się. Dopiero po chwili pomyślałem: Oby imię nie determinowało charakteru tego zwierza".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz