1 grudnia 2011

84. Osiemdziesiąty czwarty. Pupil 2. Miłe początki.


Przez pierwszych kilka dni kwiliła nieustannie, telepiąc się na gumowych nogach z kąta w kąt szukając niewiadomego, dotykając z impetem nosem podłogi. Popuszczała siuśki jak popadnie, a kupę robiła w biegu.
Przez pierwsze kilka dni mieściła się w dwóch dłoniach. Jak kłębek wełny zwijała się w kulkę i dopasowywała do kształtu w którym właśnie postanowiła legnąć i zasnąć słodko nie zważywszy na to czy śpi w kojcu, na poduszce czy w bucie, który przed chwilą osikała.
-Popatrz jaka słodka kruszynka - zdrobniałym głosem powiedziałem do Dawida, trzymając w dłoniach Drakę. Patrzyła na SWOJEGO pana małymi zaspanymi oczkami. Nie sposób było zareagować inaczej niż wybuchem słodkiej miłości i całusa w jej małą główkę.
-No widzisz. A ty mówiłeś, że będą kłopoty i że pies i że się nie zgadzasz i takie tam - strofował mnie chwilę - a teraz sam się nie możesz od niej odkleić.
-No bo jak nie kochać takiego cudownego stworzonka jak ona? Zobacz jakie ma śliczne oczka - przybliżyłem jej pyszczek do twarzy męża pozwalając by zetknął się z jego nosem.

Wyraźnie nasze stosunki targane jesiennymi nastrojami uległy poprawie. Zupełnie jakby pojawienie się nowych obowiązków w postaci psa, zainicjowało w nas na nowo żarliwe uczucia do siebie. Całowaliśmy się znów z namiętnością, bez szczególnego powodu i nie były to buziaki na dzień dobry czy dobranoc, a żarliwe, namiętne i pełne erotyzmu sesje wymiany płynów ustrojowych, które nam obu sprawiały masę zwyczajnej, ludzkiej radości.

Lizała wszystko co popadnie od kropli kremu do golenia, która spadła niechcący na podłogę po nasze oczy, nos i zęby, które szczerzyliśmy do niej jak groteskowe postaci z rzeźb.
Spała, jadła, szczała i srała by znów pójść spać. Dywanik w salonie powoli zmieniał się z dnia na dzień w psi wychodek nasączając się feromonami i kolorami wprost z maleństwa, które zagościło w naszym domu.
-Trzeba ją w końcu nauczyć sikać w określonym miejscu Dawid, bo nasz dywanik zmieni się w bagno - zaordynowałem pewnego dnia.
-Dobrze, kupię w sklepie takie specjalne pampersy dla psa.
Pampersy dla psa. Kurwa czego to ludzie nie wymyślą - przemknęło mi przez głowę. W myśli widziałem już biegającą po domu sukę w białych puchatych majtach, śliniącą się w skupieniu kiedy właśnie postanawia namoczyć swojego pampersa.
-Pampersy? - zdziwiłem się.
-Oj no to są takie specjalne maty zrobione z czegoś takiego jak pampersy. Pies może sobie na nie sikać i nic się nie wylewa.
Z dywanika też nic się nie wylewa, a ona ewidentnie upodobała sobie to miejsce na wychodek.

Zostawała sama w domu na długie godziny, kiedy my pracowaliśmy. Dawid całe dnie przesiadywał w biurze a ja mimo pracy zdalnej, przemierzając wielokilometrowe trasy po województwie, za każdym razem myślałem co się właściwie dzieje w domu. Czy Draka przypadkiem nie leje w moje pantofle lub czy właśnie nie postanowiła skosztować skórzanej sofy w salonie, bo zeżarła już całą karmę wraz z miską i wciąż jest głodna. A może swędzą ją zęby, które od niedawna zaczęła pokazywać gryząc nasze ręce, palce i właściwie wszystko co można było pogryźć lub zatopić w tym zęby.

Wpadałem od czasu do czasu do domu, by skontrolować sytuację. Zastawałem ją najczęściej w błogim śnie "gdziebądźto" dowolnym miejscu naszego mieszkania. Czasem musiałem przekopać stertę wiórów gazecianych lub papieru toaletowego, bo ta postanowiła, zmęczona ciężkim rwaniem, zasnąć w swoim impresjonistycznym dziele.
-Jak do cholery dostałaś się do papieru - pomyślałem rozgarniając sterty kawałków kolorowej srajtaśmy - przecież papier jest w łazience, a ona jest... - zwiesiłem głos patrząc na uchylone drzwi łazienki.
-No pięknie kurwa, zjadłaś nam cały zapas papieru debilko - uśmiechnąłem się do machającej z radości ogonem Draki. Pogłaskałem zwierza mimo, że należał się jej wpierdol, ale w końcu jeszcze nie rozumiała, że zrobiła źle.

Jadła jeszcze niewiele. Wsadzała swój pysk w miskę z suchą karmą w taki sposób, że po kilku ruchach wszystkie suche kolorowe kulki karmy leżały wszędzie, ale nie w misce. Być może na podłodze lepiej się prezentowały, być może smakowały inaczej zjedzone wprost z desek paneli, a może była tak zachłanna i głodna, że siłą głodu wyrzucała jedzenie z miski. Nie bawiła się nim. Pochłaniała kulki jak odkurzacz by później wylizać do czysta miejsca, w których nieszczęsna karma leżała. Wodę zawsze miała wylaną całkowicie. Zastanawiało mnie czy jest tak niezdarna, że włazi cała do wodopoju sądząc, że będzie absorbować płyn powierzchnią futra czy może wolała zlizywać płytką kałużę z podłogi, gdzie buszowały jak dziki w zbożu, miliardy bakterii i brudu. Może to było odżywcze. Coś w tym musiało być, bo po miesiącu nie mieściła się już w dłoniach - dopasowywała się do zagłębienia między nogami siedzącego lub układała się jak struna rozciągnięta na plecach pokazując z wdziękiem swoje wdzięki. A może chciała, żeby ją drapać po sutkach. Może. Zrobiła się z niej powoli całkiem pokaźna krowa, której już tak łatwo i prosto nie można było dźwignąć na ręce.
-Dawid czy ot przypadkiem nie miała być jakaś mała rasa? - zapytałem pewnego dnia zaniepokojony rozmiarami jakie Draka osiągała w przeciągu ostatnich kilku dni. A rosła jak na drożdżach, co widać było choćby na miliardzie zdjęć, które nieustannie praktycznie robiliśmy jej z Dawidem na zmianę.
-Wiesz co no chyba miała, ale to jest mieszanka owczarka kaukaskiego i niemieckiego - wyjaśnił - a to nie są jakoś mocno duże psy chyba.
Pobladłem z przerażenia. Przypomniał mi się owczarek niemiecki, którego miałem w dzieciństwie i który zwał się Tarzan (czyt. Tażan). Pamiętałem jak regularnie pożerał przypadkiem hodowane przez mojego ojca kury. Zwykle była to ewidentnie ich wina, bo właziły mu w drogę. Niemniej jednak małym psem nie był. A może to było złudzenie - ja mały chłopiec a on jak dla mnie duży, groźny pies. Może. Owczarka kaukaskiego widziałem kilka razy, ale te ewidentnie wydawały się duże, masywne i futrzaste.
-Kurwa! Dawid! To tak jak zmieszać słonia z żyrafą - przestraszyłem się.
-Oj nie przesadzaj, to suka, więc na pewno nie urośnie jak samiec. Kłąb będzie miała na pewno mniejszy.
Kłąb, kłąb kurwa chyba głąb ten kto mieszał te psy - pomyślałem. Ale miłość, która już zdążyła wykiełkować i zakorzenić się w moim sercu do Draki jakoś dziwnie nie pozwalała mi się sprzeciwić.

Chodziła już, ba! Biegała. Miała kopyta niewspółmiernie duże do reszty swojego luźnego korpusu. Poruszała się trochę jak ameba, galaretowatymi ruchami galopowała z jednego kąta domu w drugi. Tupała przy tym jakby miała łapy z betonu. Przystawała na chwilę w swojej szalonej gonitwie by niespodziewanie podzielić się z nami swoim moczem lub uznawała, że właśnie nastąpiła ta chwila kiedy trzeba puścić pawia, bo żarcie skotłowało się jej w żołądku w czasie uskuteczniania szczenięcych zabaw.
Nagle półkilogramowa paczka karmy wystarczała na jeden dzień, a potwór domagał się więcej i więcej. W rezultacie wizyty u weterynarza i porady: Jaką karmę jej kupować aby była bardziej syta i odpowiadała jej potrzebom żywieniowym? Weterynarz poleciła karmienie jej już także normalnym jadłem w postaci żywego mięsa.
Żywego mięsa? Kurde mam ją zabierać na polowanie do lasu? Chyba coś nie tak. A chodziło o mięso kurczaka, jakąś wołowinę lub raz na jakiś czas kości, by mogła sobie spiłować na nich zęby.

Pewnego dnia przed wyjściem do pracy - Dawid wyszedł 2 godziny wcześniej zostawiając mnie samego z Draką - jakkolwiek to zabrzmiało, tak było - postanowiłem dać naszej pupilce zajęcie, jak sądziłem wtedy na caaaały wspaniały tydzień. Nie to żeby miała w domu siedzieć tyle sama, ale to był dobry dzień na rozpoczęcie piłowania swoich zębów na czymś innym niż drewniane krzesła kuchenne.
Rzuciłem Drace wielką, przepastnie mięsną kość udźca wołowego, wcześniej sparzoną, by przypadkiem nie złapała jakiegoś syfa lub nie zarzygała nam mieszkania po zjedzeniu surowego.
Ucieszyła się jak dziecko, którym w końcu trochę była. Nie udało mi się już nawet jej pogłaskać na dowiedzenia, bo przyssała się do kości jak pijawka.
-No to psa nie ma. Będzie spokój na caaaały piękny dzień.
Z takim przeświadczeniem zamknąłem drzwi spokojny, że w domu nie zadzieje się nic złego.
Wróciłem tego dnia wcześniej niż Dawid, który zaległ na jakimś biurowym spotkaniu, zresztą i on i Hanka uprzedzali mnie o tym wcześniej, że to będzie trudny tydzień w biurze. Nie szło im coś z Artimaxem i praca piętrzyła się bez końca.
Od progu przywitała mnie siedząca spokojnie i machająca z zadowolenia Draka. Coś zmajstrowała - pomyślałem. Nigdy przecież nie witała nikogo siedząc spokojnie.
Nagle naskoczyła na mnie z radością wylizując wszelkie dostępne swojemu jęzorowi okolice mojego ciała. Być może pomyślała, że skoro coś zmajstrowała a ja nie wkurzam się na nią, to wszystko jest OK i można przejść do porządku dziennego obrad.
Zawał był blisko. Gdyby nie okulary moje oczy krążyły by teraz na orbicie okołoziemskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz