1 grudnia 2011

86. Osiemdziesiąty szósty. Pupil 4. "Nie dla psa kiełbasa"


Stałem przy ladzie ze świeżym mięsem rozglądając się za co ciekawszymi kąskami dla naszej małej rodzinki.
Udziec wołowy raz, mięso mielone kilogram raz, steki wołowe sztuk 6 raz. Lądowały po kolei w moim koszyku.
-Może wezmę udka na wagę - pomyślałem szybko i ustawiłem się w kolejce.
-Dwa kilogramy udek z kurczaka poproszę, do tego dwa kilogramy piersi z kurczaka i dwa całe kurczaki - wyrecytowałem pani za ladą.
-Czy coś jeszcze? - zapytała podając mi zapakowane w folię kurczaki.
-Wie pani co, może ze  cztery kilogramy tych kości wołowych z mięsem, dwa kilogramy żeberek i tą całą pierś z indyka - zamyśliłem się - albo nie! Zamiast piersi indyka wezmę całego indyka - uśmiechnąłem się po czym zacząłem szamotać się z kieszenią kurtki w poszukiwaniu telefonu, który właśnie w tej chwili postanowił roztrąbić się na pół sklepu melodyjką rodem z Fasolek.
-Szlag by to, gdzie ja wsadziłem ten telefon - burknąłem pod nosem - Halo? Haaaalo? - nasłuchiwałem. Po drugiej stronie konwersacji Dawid wyraźnie coś robił, ale był tak tym zajęty, że nie dał rady wydusić do mnie słowa. Czekałem.
-Haaalo! - warknąłem w słuchawkę. Dalej cisza.
Ekspedientka zmierzyła mnie wzrokiem jakby pierwszy raz w życiu widziała człowieka z telefonem komórkowym kupującego zapas mięsa na pół roku.
Ludzie za mną zaczęli nerwowo przeskakiwać z nogi na nogę fukając co chwila pod nosem, patrzyli badawczo na mnie, na moje ubranie, buty, okulary i zegarek dopatrując się w nich być może oznak niepoczytalności a może oznak obfitości bogactwa. Czegokolwiek by się tam nie dopatrywali, nie znaleźli tego. Słuchali mojej niemej konwersacji przez telefon mówiąc do mnie swoimi ślepiami: Idź już stąd buraku, chcemy kupić salceson!"
Wścibsko wtykali swoje ślepia w wypełniony już prawie po brzegi mój koszyk, szukając inspiracji i pomysłu na to co wrzucić jeszcze do swoich koszy lub czym żywią się inni.

Ze słuchawką przy uchu, w oczekiwaniu aż mój wspaniały mąż postanowi się w końcu odezwać przejechałem koszykiem tuż obok lodówki po brzegi wyładowanej mięsiwem pochodzącym z różnych jak  sądziłem miejsc świata. Ot choćby szynki ze Schwarzwaldu, czy Parmeńskiej albo Berlinek, które z Berlinem mają tyle wspólnego co ja z Hiroszimą.
W końcu odezwał się.
-Cholera! Ale ja nic nie zrobiłem - odrzekłem w słuchawkę kompletnie zaskoczony tym, że właśnie nawrzeszczał na mnie jakbym co najmniej niechcący wyprał jego białe koszulki z czerwonymi slipami.
Głos w słuchawce grzmiał.
-Dobra zadzwoń później, albo nie dzwoń. Niedługo będę w domu - warknąłem i rozłączyłem rozmowę.
-A może by tak kiełbaski w kawałku - zadumałem się nad krakowską i zwyczajną, które swoim wyglądem przypominały mi, że ostatni posiłek jadłem zdecydowanie za dawno temu. Żołądek kurczył mi się w tempie ekspresowym powodując, że im dłużej tkwiłem w tym sklepie, tym bardziej byłem wkurzony. Do tego ten telefon, że coś niby w chacie się stało. Czyli jednak Draka coś wykombinowała.
Władowałem do koszyka kiełbasę i pognałem do kas.

-Trzysta siedemdziesiąt cztery złote i dwanaście groszy - wysapała na koniec przerzucania moich zakupów kasjerka. Miała minę jakby kazano jej codziennie rano zasiadań na drewnianym kołku utrzymującym ją pionie przed kasą na wypadek gdyby zechciała zemdleć z przepracowania. Słyszałem kiedyś, że kasjerkom w hipermarketach nie pozwalano wychodzić do toalety, co wzbudzało oburzenie i pomysłowość pracodawców, którzy kazali im zakładać pieluchomajtki by nie musiały wychodzić na siusiu. Osiem godzin to osiem godzin z rzędu a nie w kawałkach - przypomniałem sobie nagle.
Na dźwięk "dwanaście groszy" zadudniła mi w głowie piosenka Kazika, w której rozdzielał niebotycznie dużą sumę pomiędzy delikwentów, w których gronie była i Jadzia. Dla Jadzi niech se Jadzia wsadzi - wystękałem pod nosem cicho.
-Co proszę? - zapytała kasjerka.
-Nie nic, przypomniała mi się piosenka - uśmiechnąłem się.
-Jasne, dwanaście groszy - zajarzyła od razu - niech se Jadzia wsadzi, piękne. Ale z grzeczności nie obrażę pana - wypięła cyc bardziej do przodu by uwydatnić kieszonkę białej koszuli na której zapięta była plakietka: "Jadwiga - starszy specjalista obsługi klienta - kasjer".
Głupio mi się zrobiło natychmiast, ale skąd do cholery mogłem wiedzieć, że końcówka kwoty za zakupy będzie miała cokolwiek wspólnego z babą siedząca na kasie, przy której postanowiłem rozładować swoje potrzeby żywieniowe.

Świetnie kurwa, będę się teraz tarabanił z tymi torbami na trzecie piętro sam, bo przecież nie mogli zainstalować windy w naszym wspaniałym trzypiętrowym apartamentowcu, bo i po co? Na trzecie piętro można wbiec i zbiec bez zadyszki. A niepełnosprytni i niepełnosprawni? - pomyślałem w duchu - oni to jak za komuny... na ręce i do góry.

Dawid dopadł do mnie aby odciążyć mnie od dźwigania kilogramów spożywki.
-Daj to misiu. Dlaczego nie powiedziałeś? Zszedłbym na dół Ci pomóc - wymamrotał mi w twarz próbując przy okazji dać całusa.
-Przecież Ci powiedziałem, że będę niedługo w domu, mogłeś zejść. No nieważne - usiłowałem uniknąć zderzenia z jego głową i ustami. Nie miałem ochoty na mizianie w momencie kiedy mój organizm domaga się polowania na mięso.
-Daj rozpakuję to, a ty się rozbierz - rozkazał - o kupiłeś dużo mięsa! Mamy jakąś imprezę w planach?
-Nie! - krzyknąłem z korytarza - kości są dla Draki.
-Aha i kiełbaska pewnie też? - zapytał.
-Nie, nie dla pieska kiełbasa tylko dla nas. Dla pieska jest wołowina i indyk oraz udka - popatrzyłem na niego z wyrzutem - piesek musi jeść zdrowo, żeby robić zdrową kupkę - syknąłem.
-Oj no przesadzasz, nie trzeba było jej kupować od razu udźca wołowego.
-Pani weterynarz m inne na ten temat zdanie. Jeszcze będzie tak, że będziemy się dzielić pieczonym butem kiedy nasza sunia będzie wpierdalać schabowe - uśmiechnąłem się ironicznie i pocałowałem Dawida w czoło.
-Oj tam, nie będzie tak źle. Poza tym ona ma swoja suchą karmę...
-Która się skończyła wczoraj - przerwałem mu - trzeba zamówić większy worek.
-To są większe?
-Tak. Mają pięćdziesiąt kilogramów. Zapas na miesiąc, choć biorąc pod uwagę jej spust, mogę się mylić - przeanalizowałem szybko wartości - a swoją drogą co się stało?
-A! Kurde ale nie denerwuj się - spuścił głowę jakby to on był winny.
-No mów i tak już jestem zły, bo głodny.
-Ale nie rób jej nic, proszę.
-Dawid - uciąłem krótko spodziewając się, że musiało się stać coś naprawdę złego.

-Wezwij karetkę! - wrzasnąłem - Ale już, jak nie zabiorą mnie to zabiorą ją - sapałem wściekły do granic. Na purpurowej twarzy malował mi się wyraz tego co miałem ochotę zrobić z tą suką.
-Będziesz teraz kurwa wpierdalał kotleciki z psa jak się do niej dorwę. Lepiej wyprowadź ja teraz bo zaraz ja się wyprowadzę - syczałem plując jadem.
-Miś, to jeszcze szczeniak - próbował mnie uspokoić Dawid - ona jeszcze nie rozumie - zmartwił się.
-To ja jej kurwa wołowinkę i udka kupuję a ona wpierdala mi kanapę i wyrywa prąd ze ściany?! Od dzisiaj je tylko suche! Zwyczajna jest dla Ciebie - cisnąłem pętem w Dawida, który oszołomiony moją złością próbował ratować zwierza przed moim gniewem.
Ona wiedziała doskonale, że oberwie.

Kilka dni później przyczłapała do mnie siedzącego na kanapie. Przez te kilka dni odsuwałem ją od siebie, odpędzałem, żeby dać jej do zrozumienia, że jest nie mile widziana. Tego dnia położyła mi głowę na kolanie i jęknęła patrząc mi prosto w oczy wzrokiem, który złamałby nawet najtwardsze serca.
-No chodź tu głupia mordo! - złapałem ja za pysk - Obiecaj mi, że nie tkniesz się więcej do mebli i kontaktów, bo przerobię Cię na hot dogi, albo sama to zrobisz grzebiąc przy elektryczności.
Zamerdała ogonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz