-Ja pana skądś znam - młoda dziewczyna kiwająca się w rytmie wstrząsów jakim podlegał cały wagon tramwaju spojrzała na niego wymownie.
W jednej chwili obleciał go przeraźliwy strach, niepokój i lęk niezdefiniowany, który wycisnął na skronie kropelki nerwowego potu. Serce zabiło mu szybciej jakby ktoś postanowił nagle uderzyć w nie wielkim młotem. Rozkołatało się. Skóra spowita delikatną warstwą chłodnego potu ścisnęła jego ciało w ogromnym spazmie więżąc wnętrzności w przeraźliwym uścisku.
-Pani się myli - szepnął młodej do ucha - na pewno się pani myli - powtórzył patrząc jej prosto w oczy szeroko rozwartymi źrenicami. Przestraszyła się. Wlepione w nią gałki zdawały się nie mieć tęczówek. Źrenice ogromne i puste wymuszały w niej stwierdzenie - Tak nie znam pana. - jęknęła prawie zahipnotyzowana pod nosem i odwróciła głowę. Rzucił szybkie spojrzenia na ludzi wokół nich. Zdawało się, że nie mają
zielonego pojęcia o otaczającej ich rzeczywistości. Nie chłonęli świata
zmysłami, traktując wszystko jak ślizgawkę po której dzień w dzień
zjeżdżali wciąż tą samą trasą ku swoim planom i obowiązkom. Bez żadnego
zastanowienia się nad głębszym sensem rzeczywistości i bez punktu
zaczepienia. Nie zdawali sobie sprawy jak głęboko zakorzenieni są w
ilości doznań jakie oferuje im świat. Stali jak posągi, bladzi,
nieuczesani, ze słuchawkami w uszach, bez czucia.
Dziewczyna zamaszystym ruchem ręki próbowała złapać barierkę by utrzymać równowagę w kolebiącym się wagonie, ale nie zdążyła. Runęła jak kłoda na ludzi stojących wokół niej. Kompletnie bezwładne ciało osunęło się po plecach jakiegoś młodzieńca ze słuchawkami w uszach, który trącony mocnym uderzeniem dziewczyny głośno wyraził swoje niezadowolenie z wyrwania go z upojnego świata muzyki w jakim właśnie tonął.
Mężczyzna spojrzała na niego - Heh, głupek - pomyślał - nic nie rozumie, nie wie i nie czuje - po czym odwrócił się udając, że sam tkwi w osłupieniu.
Rozległ się krzyk.
Ludzie spostrzegli nagle ogrom tragedii jaka właśnie działa się na ich oczach w ich bezpośrednim towarzystwie.
Na podłodze leżało wyschnięte dziewczęce chuchro odziane w modny czerwony płaszczyk i kozaczki w kolorze buraczków. Takim samym jak plama, która wyciekała spod jej głowy. Twarz wykrzywiona w przeraźliwym grymasie patrzyła bezwiednie pod siedzenia tramwaju jakby szukała tam upuszczonej przed chwilą szminki lub rękawiczki.
Ale nie szukała niczego. Taplała się jedynie w rosnącej kałuży krwi cieknącej z ust. Życie uleciało.
Pociągnął lekko nosem. Chciał przez chwilę w swym lęku poczuć ich zapachy, głębię racjonalności by móc uspokoić ciało. Musiał wysiąść z tramwaju. Nie mógł być ponownie rozpoznany. Nie mógł.
Samobójcy nie planują swoich samobójstw. Zwyczajnie to robią. W najmniej
oczekiwanym dla siebie i otoczenia momencie łapią za nóż, żyletkę,
sznur. Stają na barierkach mostów nad rzekami, wiaduktach kolejowych,
wskakują pod pędzące samochody lub lekkim zamaszystym ruchem połykają
fiolkę tabletek kolorowych jak tęcza. Nie piszą listów pożegnalnych, nie
obdzwaniają najbliższych, nie zakładają odświętnego stroju.
W tym mieście nawet utopić się nie da, bo jak już stajesz przy barierce
mostu, gotowy do skoku, w koniuszkach palców czując delikatne mrowienie a
włosy na głowie lekko jeżą się z podniecenia, uginając nieznacznie
kolana, napinając mięśnie do skoku, nagle czujesz na swoich plecach czyjś wzrok. Odwracasz głowę z wyraźnie malującym się na twarzy
zdziwieniem pomieszanym z zaskoczeniem i widzisz wpatrującego się w
Ciebie mężczyznę.
-Tak to już czas - mężczyzna odezwał się do skoczka po czym skinął lekko głową. W jego oczach malowała się bezkresna pustka. Właściwie nie miał oczu tylko dwie czarne czeluści ziejące chłodem i nicością, z której dobywały się ledwie słyszalne głosy, wrzaski przerażenia i błagalne prośby.
-Tak... - zwiesił głos skoczek. Chwilę zastanowił się jeszcze po czym ugiął kolana - to już czas - skoczył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz