12 stycznia 2012

94. Dziewięćdziesiąty czwarty. Radca 2

-Paryski ile horrorów oglądałeś jak byłeś dzieckiem? - śledczy trzymając kierownicę w lewej dłoni spojrzał na siedzącego obok aspiranta skulonego w swojej czarnej kurtce.
Był pochmurny zimny dzień. Mimo, że wszech obecnie panowała zima, na ziemię nie spadł ani jeden płatek śniegu od miesiąca, może dłużej. Za to raczył świat swą obecnością deszcz z kroplami trudnymi do spostrzeżenia nie mówiąc o czuciu ich na twarzy - zupełnie jakby ktoś rozpylił w powietrzu ogromne ilości wody, która ani myśli spaść w końcu na ziemię. Było mokro i zimno, szaro i przytłaczająco. Ludzie poubierani w kolory szarości i brązów przemykali szybkim truchtem po chodnikach lub przestawali z nogi na nogę oczekując przy przejściach dla pieszych aż zapali się dla nich nadzieja na szybka ucieczkę w suche, ciepłe miejsce. Bramę, sklep czasem dom lub samochód.
Jechali do kostnicy, zgodnie z obietnicą śledczego Paryski miał dziś swoją inicjację w tym miejscu. Dotąd widywał jedynie zwłoki w kilku sprawach w jakich uczestniczył jako posiłkowy. Nigdy się im specjalnie nie przyglądał uważając, że nie ma potrzeby patrzeć na ciało z którego życie uleciało nieokreślony czas temu. Wiedział jednak w duchu, że aby ostatecznie przyjęto go w jednostce w której pracował od trzech lat, musiał w końcu przejść chrzest z trupami. Nie pałał radością z tego powodu, ale na samą myśl ogarniała go wewnętrzna euforia. Nie wiedział dlaczego.

-Panie komisarzu, nie wiem, nigdy nie liczyłem, ale pewnie setki - wyjaśnił Paryski.
-Setki powiadasz... a w kostnicy byłeś kiedyś?
-Tylko jak moja babcia zmarła jedenaście lat temu. Szedłem wtedy tam z matką, która chyba tak samo jak i ja była w niej pierwszy raz. Chyba się bała, bo pamiętam, ze rękę trzymała mi tak kurczowo w uścisku, że zbielała mi wzięła i straciłem chwilowo w niej czucie - na to wspomnienie uśmiechnął się pod nosem i w oczekiwaniu patrzył na komisarza.
-No to pewnie wiesz jak to jest...- Bartek zawiesił głos, bo w tej chwili na myśl przyszły mu wszystkie stereotypowe kostnice jakie znał z filmów oglądanych w dzieciństwie. Długie, szare korytarze prowadzące w czarną czeluść, oświetlone szeregiem świateł pod sufitem, gdzie któreś z nich zawsze mrugało lub gasło na dłuższą chwilę potęgując przygnębiający charakter miejsca. Zawsze z kolegami zastanawiał się dlaczego bohaterowie tych filmów szli na oślep w stronę ciemności jaka na nich czekała na końcu tych korytarzy i uznawali, że sami uciekaliby gdzie pieprz rośnie oby tylko nie przekonać się co skrywa owa niewiadoma czerń.
Wzdrygnął się. Wiedział, że filmy wcale nie tak dalekie były od rzeczywistego obrazu tego, który czekał na
nich za dwie przecznice.
Zatrzymał samochód skośnie wjeżdżając na chodnik przed czteropiętrowym szarobrunatnym budynkiem szpitala, w którym z reguły znajdowały się wszystkie zwłoki zwiezione z miasta mające znaczenie w sprawach, które dostawał Bartek. Szpital miał oddział medycyny sądowej i fantastycznie archaistycznie wyposażoną salę sekcyjną, która przyprawiała nawet najtwardsze umysły o zawrót głowy i dreszcze na karku. Nie raz będąc tam przypadkiem, po jakieś papiery lub z kolegą z wydziały, Bartek widział jak nagle z kamiennego stołu osuwa się szarozielona noga lub któraś w pracownic niesie słój lub zawiniątko z bliżej nieokreśloną częścią ludzkiego ciała. Materiał sekcyjny?
Zawsze twierdził, że pracownicy takich miejsc muszą coś brać przed pracą, żeby nie zwariować. Jakieś coś na uspokojenie albo porządną dawkę czystej na pokrzepienie.
Sam nosił ze sobą piersiówkę czystej, na wypadek gdyby rzeczywistość okazała się bardziej skostniała niż mogło się wydawać. Wyciągnął ją teraz z wewnętrznej kieszeni swojego szarego płaszcza i podał Paryskiemu.
-Masz młody. Chlapnij sobie. Może się okazać, że Ci bebechy przewróci w drugą stronę na widok jaki Cię czeka - zaśmiał się.
-Ale panie komisarzu, pan prowadzi.
-Tak, prowadzę przede wszystkim śledztwo, więc nie utrudniaj.
Młody chwycił metalowe naczynie wygięte lekko i przechylił duży łyk wpuszczając rozgrzewający, palący wręcz płyn prosto do gardła. Skrzywił się, otarł usta i oddał flaszkę komisarzowi.
-Jezu co to jest?
-Samogon dzieciaku, lepsze to od tego szajsu, który sprzedają w sklepach. Trzyma w pionie i nie daje paść w poziomie - wyjaśnił Bartek i zatrzasnął drzwi samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz